Na Pana piosenkach wychowało się mnóstwo ludzi w Polsce. Czy czuje się Pan bardem Solidarności?
Jeśli ludzie tak mnie nazwali to i tak się czuję. Nie odcinam się od swojej przeszłości. Dwadzieścia lat temu ludzie okrzyknęli mnie bardem i tak zostało do dzisiaj. Śpiewając polityczne piosenki nietrudno o miano barda.
Dlaczego dwadzieścia lat temu „zagrzewał” Pan pieśnią ludzi Solidarności?
Nigdy nie miałem intencji „zagrzewać” swą twórczością kogokolwiek. Moje piosenki były i są utworami na wskroś indywidualistycznymi. Zawsze piszę bardziej dla siebie, a jeśli moje teksty odpowiadają społecznemu zapotrzebowaniu to świetnie. Czuję się wtedy potrzebny i akceptowany. Moje piosenki wybrali i docenili sami ludzie i odbyło się to poza mną. Jest mi naprawdę miło, że tak się właśnie stało.
Co najbardziej utkwiło Panu w pamięci z czasów kiedy rodziła się Solidarność?
Wtedy działo się bardzo wiele. Właśnie ta mnogość wydarzeń, faktów i najprzeróżniejszych poczynań utkwiła mi w pamięci. I to, że wszystko było wtedy ważne, i że wymagało błyskawicznych działań, bo nie wiadomo, jak długo potrwa chwila wolności. Stąd też i piosenka „Arka Noego”.
Teksty piosenek są Pana autorstwa. Są głębokie, dojrzałe, świadczą o tym, że ich autor widział i przeżył wiele. Co chciał Pan zmienić, na co się nie godził, o czym marzył wtedy?
Młody człowiek nie godzi się na wiele rzeczy. Zwłaszcza na istotę swojej egzystencji, na swoją skończoność, uwikłanie w sytuacje, schematy, na przemoc. Nie przypominam sobie, żebym chciał coś wtedy radykalnie zmieniać swoją twórczością. Bardziej koncentrowałem się za to na oglądzie świata i krytycznym rejestrowaniu nabrzmiałych faktów. Zawsze w swoich utworach wyrażam siebie. Tak było też dwadzieścia lat temu.
Czy czuł Pan, że śpiewając „rządzi duszami”, ludzie bowiem chętniej słuchają artystów niż polityków?
Tak to prawda. Jest takie poczucie. Chociaż ja wychowałem się w głębokiej nieufności do „rządu dusz”, stąd „Mury”. To cudowne, że głosem i gitarą można zapanować nad emocjami ludzi, coś ważnego im powiedzieć, uspokoić, dodać otuchy, uwrażliwić.
„Solidarność” jest już dorosła, liczy sobie dwadzieścia lat. Był Pan przy jej narodzinach, jak zatem wyobrażał Pan sobie ten ruch w przyszłości, na przykład za dwadzieścia lat?
Przyszłości nikt chyba sobie nie wyobrażał. Chociaż to co się dzieje teraz, w zalążku było widoczne już wtedy, po paru miesiącach działania Solidarności, kiedy działacze związku zawodowego upojeni nagłą małą wolnością zaczęli rozmieniać się na drobne. No cóż, mechanizmy funkcjonowania ruchów społecznych są zawsze takie same. To sinusoida. Zryw i upadek.
Czym zajmuje się Pan obecnie?
Piszę. Od pięciu lat mieszkam w Australii i tam właśnie piszę piosenki, dużo czytam. Od czasu do czasu przyjeżdżam do Polski, aby pośpiewać i spotkać się z rodziną i przyjaciółmi. Tam pracuję i odpoczywam. Tutaj rzucam się w cudowny wir.
Niedawno wystąpił Pan na koncercie z okazji 50-lecia Zrzeszenia Studentów Polskich, czyli byłej studenckiej dobudówki PZPR. Czy to wszystko jedno dla kogo Pan śpiewa?
Oczywiście że nie jest mi wszystko jedno dla kogo śpiewam. Zostałem zaproszony na koncert „Gigantów sceny” obok Grechuty, Młynarskiego, Sikorowskiego i innych znanych wykonawców. Z zaproszenia skorzystałem wierząc, że będzie to interesujący, trochę sentymentalny koncert. Niestety, stało się inaczej. Zostałem wmanipulowany w akademię polityczną. Ale szydło wyszło z worka dopiero na miejscu, czyli za późno.
Śpiewa Pan ale też i pisze. „Autoportret z kanalią” wydany w 1995 roku to debiut prozatorski. Co napisał Pan jeszcze? Wiem, że ukazało się już parę Pana książek m.in. powieść „Plaża dla psów” oraz zbiór wierszy pt. „A śpiewak ciągle był sam”.
„Plaża dla psów” ukazała się trzy lata temu, a wcześniej książka pt. „Do góry nogami” a ostatnio bo rok temu, pojawiła się książka „O aniołach innym razem”. Już niedługo znajdzie się w księgarniach ostatnia moja książka pt. „Napój Ananków”, prezentująca moje doświadczenia zdobyte w pracy w „Radiu Wolna Europa”.
Z jakim utworem identyfikuje się Pan najbardziej?
„Epitafium dla Wysockiego” to najbliższy mi utwór, a jednocześnie hołd złożony Włodzimierzowi Wysockiemu, który mnie stworzył. Wszystko co napisałem w „Epitafium…” to najpełniejsza moja wypowiedź na temat człowieka.
Podczas stanu wojennego Pan, Przemysław Gintrowski oraz Zbigniew Łapiński zostaliście odznaczeni za działalność w podziemnej Solidarności. Jakie ten fakt miał dla Pana znaczenie wtedy, a jakie ma dzisiaj? Ostatnio otrzymał Pan odznaczenie od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, które z nich zatem ceni Pan wyżej?
Nigdy nie otrzymałem żadnego odznaczenia za działalność w stanie wojennym od NSZZ Solidarność. Ale tak abstrahując od wszystkiego, to absolutnie nie przeceniałbym wagi odznaczeń. Gdy się je dostaje, to niewątpliwie miła rzecz, zwłaszcza gdy nadanie honoru jest poparte społecznym kredytem zaufania. Jednakże największą dla mnie nagrodą są ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty.
O czym pisze Pan w swojej powieści pt. „O aniołach innym razem”?
Ta powieść ma podtytuł „Ballada łotrzykowska” i opisuje losy trzech Polaków na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Przedstawiam tu zmiany systemowe i mentalnościowe ludzi, na przykładzie groteskowej historii, której epilog przypomina bardzo starą, acz ochoczo zapominaną prawdę, że człowiek jest najbardziej prawdziwy w chwili swej porażki.
Na protest-songi nie ma już chyba zapotrzebowania. Czy zamierza przestawić się Pan na bardziej pogodne konwencje?
To nie jest chyba trafiona alternatywa. Z wiekiem mam chyba mniej ochoty oceniać ludzi, chcę bardziej się im przyglądać. W proteście, który najczęściej jest rezultatem refleksji nad życiem trudno o pogodę ducha. Nie piszę dziś klasycznych protest-songów, chcę natomiast, aby moje nowe piosenki odzwierciedlały prawdę o życiu, a w nim pojawiają się rzecz jasna momenty tragiczne i rubaszne. Chcę w piosenkach przedstawić bogactwo życia. Na przykład w najnowszej płycie ” Dwie Skały” szkicuję obraz istnienia wiary i zwątpienia, prawdy i fałszu.
Gdzie się Pan czuje bardziej u siebie?
Mieszkam w Australii. Tam mam swój świat, tam mam swoją tęczową bańkę. A tu mam rodzinę i odbiorców. Jak dla mnie to optymalny układ.
Aleksandra Woźniak
2000r.
Nadesłała: Ewa Tułodziecka