Był Pan idolem Polaków za komuny. Czy uważa Pan, że teraz, gdy zmienił się system, Pana śpiewanie ma sens? Czy nie czuje Pan, że „Jedzie na swoim micie”?

To, co robiłem kiedyś, może rzeczywiście nie miałoby sensu, gdyby nie to, że publiczność domaga się tamtych utworów.

Jaka publiczność?

Moi rówieśnicy, którzy pamiętają mnie sprzed piętnastu lat i mają sentyment do „tamtych klimatów” stanowią mniejszość. Dzisiejsi słuchacze to przede wszystkim młodzież, która tamte moje piosenki zna z podziemnych nagrań i dla której – jak się okazuje – mają one jakieś znaczenie. Młodzi ludzie chcą je wreszcie usłyszeć „na żywo” i – co ciekawe – tamta twórczość jest dla nich wciąż aktualna.

Aktualna?

Upadek komunizmu nie zwalnia ludzi od myślenia i nie odebrał aktualności wszystkim moim utworom. Są one ponadto pewnym zapisem czasu, który młodzi znają jedynie z podręczników i z przekazów rodziców. Poza tym wiele piosenek, np. „Arka Noego”, „Rejtan”, „Osły i ludzie”, dotyka problemów zawsze aktualnych. Ludzie – także starsi – wciąż się ich domagają.

Pana nie słabnąca popularność nie jest więc wynikiem mitu Jacka Kaczmarskiego…

Trudno nazwać „jechaniem na micie” 3 lata moich występów w „nowej” Polsce, na których zaprezentowałem 40 nowych piosenek nie walczących już z komuną.

A z czym Pan teraz walczy?

Z obskurantyzmem, z ciemnotą ludzką, z kołtuństwem, z nową ideologią, z nowymi zbawcami narodu, którzy uważają, że naród należy „zbawiać” wbrew jego woli i że są posiadaczami jedynej słusznej racji… Z tym zawsze walczyłem i zawsze będę walczył, ponieważ stanowi to istotę mojego życia.

Artysta estradowy ma przede wszystkim zabawiać ludzi…

Albo skłaniać do myślenia. Ja walczę w naszym własnym interesie. Jeżeli ktoś kolejny będzie nam zabraniał wyrażać się po swojemu, mówić to, co chcemy mówić, wówczas nie mamy po co żyć.
Wraz z Przemkiem Gintrowskim i Zbyszkiem Łapińskim przedstawiamy naszą wizję świata – nie Polski, nie komunizmu czy postkomunizmu, nie konfliktu belweder – parlament. Interesują nas sprawy uniwersalne – sytuacja człowieka w świecie i zagrożenia, które towarzyszą ludziom przez całe życie w każdym systemie, konieczność dokonywania wyborów, wyzwolenie się z obciążeń historycznych i wynikających z tzw. tradycji narodowej, z wpajanych przez szkołę i rodzinę schematów myślenia..
Po prostu namawiamy ludzi, by patrzyli na otaczającą ich rzeczywistość, na otaczający ich świat własnym wzrokiem, a nie cudzym, żeby nie przebierali się za kogoś innego niż są, żeby docenili własną wartość, własną oryginalność. Gdy ludzie przybierają cudze postawy, nie są sobą, nie żyją własnym życiem.

I kto teraz Pana słucha?

Doświadczenia ostatnich lat wykazały, że większość naszych słuchaczy to młodzież licealna i studencka, czyli drugie, kolejne pokolenie – pokolenie naszych dzieci, co jest dla mnie ogromną satysfakcją.

Polski Włodzimierz Wysocki – czy można tak o Panu powiedzieć?

Z całą pewnością w połowie lat siedemdziesiątych tak było. Wyrosłem z twórczości Wysockiego i przez lata nie tylko starałem się go naśladować, ale również myślałem jego poetyką. Ale zgodnie z tym, o czym mówiłem, życie z cudzą twarzą posługując się cudzym stylem życia jest jałowym, nawet jeśli jest to efektowne i podoba się. Myślę, że dziś niewiele Wysockiego we mnie pozostało – może tylko ogromna emocjonalność i traktowanie serio tego, co robię.

Dlaczego nie wraca Pan do Polski na stałe?

Ponieważ pracuję. Jestem etatowym dziennikarzem Sekcji Polskiej Rozgłośni Radia Wolna Europa w Monachium. Nie wiem, czy którykolwiek z moich krytyków zarzucających mi, że nie mieszkam w Polsce, nie postukałby się w głowę, gdybym powiedział mu: rzuć pracę i rodzinę i jedź gdzieś indziej. Do Polski mogę przyjeżdżać jedynie podczas swoich urlopów, które od pewnego czasu w całości poświęcam na koncerty w kraju.

Czy łatwo być jednocześnie dziennikarzem i artystą – poetą i muzykiem?

Praca dziennikarska raczej przeszkadza w pisaniu tekstów, gdyż mieszają się konwencje – innym językiem posługuje się dziennikarz, a innym poeta, ale od 10 lat tworzę i pracuję na etacie… Oczywiście dla twórcy regularna, codzienna praca nie jest najlepszym pomysłem, ale ja czerpię również ogromną satysfakcję z mojej pracy jako dziennikarza.

Jak obserwacja tego, co dzieje się w kraju, z odległości, a konkretnie z Monachium, wpływa na Pana twórczość? Czy ta odległość przeszkadza czy pomaga?

Zdecydowanie pomaga. Abym mógł codziennemu aktualnemu problemowi „polskiemu” nadać wymiar uniwersalny, dystans jest mi niezbędny.
Niektórzy potrafią wytworzyć go w sobie żyjąc w środowisku wydarzeń – ja nie. Zbyt łatwo się angażuję i dlatego odległość geograficzna bardzo mi pomaga. Żyjąc tym, co dzieje się w kraju, poprzez oddalenie patrzę na to wszystko z pewnej perspektywy, co ułatwia mi pisanie.

Czy przebywając „na obczyźnie” styka się Pan z emigracją polską i co na jej temat może Pan powiedzieć?

Przez lata jeździłem po świecie grając i śpiewając prawie wyłącznie dla polskiej emigracji. Można o niej powiedzieć to samo, co o Polakach w Polsce – jest niesłychanie zróżnicowana, skłócona, zagubiona…
Są na Zachodzie Polacy, którzy osiągnęli sukces w życiu zawodowym czy prywatnym, ale doszli do tego samotnie. Niekiedy świadomie zamykają się w polskim getcie, wokół polskich parafii i prowadzą życie tymczasowe – z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień.
Msza niedzielna jest dla nich rodzajem targu informacji: co gdzie taniej kupić, co się stało ze znajomym, gdzie można uzyskać jakąś pomoc, jak wrócić do Polski, gdzie jest praca, a gdzie interes do zrobienia… Zwłaszcza w Niemczech jest wielu takich Polaków. Jednak większość doskonale zasymilowała się w społeczeństwie zachodnim i funkcjonuje tak, jak obywatele tamtych krajów, nie rezygnując przy tym z polskości.

Małgorzata E. Malicka
"Super Express", 1 VI 1993r.

Nadesłali: Karolina Sykulska, Szymon Podwin
Przepisał: Łukasz Gadomer