Alina Grabowska: Przyszedłeś do Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa na początku lat osiemdziesiątych. Zaprosił cię ówczesny dyrektor Zdzisław Najder. Czy w twoim domu, w domu twoich dziadków, rodziców, słuchano Radia Wolna Europa?
Jacek Kaczmarski: W domu moich dziadków na pewno nie, bo dziadek chyba do końca lat siedemdziesiątych był wierny swojej komunistycznej przeszłości. A w domu rodziców? Trudno mi powiedzieć, bo dom rodziców to był dom, gdzie nocowaliśmy, spotykaliśmy się, gdzie również była pracownia ojca i mamy. Natomiast ja pamiętam, że słuchałem Wolnej Europy już jako świadomy młodzieniec w latach siedemdziesiątych, mniej więcej chyba od 1974 czy 1975 roku jako student. Nie regularnie, natomiast zawsze wtedy, kiedy coś się działo. Na pewno w 1976 roku w czasie wypadków radomskich, przedtem kwestia zmian w Konstytucji, bo dla nas wszystkich, dla młodych ludzi, przynajmniej na studiach w Warszawie, było jasne, że jeżeli chcemy się czegokolwiek dowiedzieć, to po prostu trzeba znaleźć Wolną Europę. Ewentualnie BBC, ale Wolna Europa była hasłem, pod którym się rozumiało praktycznie wszystkie rozgłośnie polskojęzyczne na Zachodzie, co chyba świadczy o jej popularności, ojej obecności w świadomości ludzi.
A.G.: Pamiętam ten dzień, kiedy przyjechałeś do Monachium, kiedy cię poznaliśmy. Byłeś młodym człowiekiem, bardzo sympatycznym, bardem. To, czym się zajmowałeś to było pisanie pieśni protestu. No i potem nagle stałeś się dziennikarzem. I to dziennikarzem, który musiał wykonywać zwykle, codzienne zadania dziennikarskie.
J.K.: Tak, pamiętam, że, po pierwsze, bardzo się bałem tego przyjścia do Radia na stałe. Bo co innego współpraca z tej wygodnej pozycji artysty, który zgadza się udostępnić ?płody” swego talentu Rozgłośni, a co innego etatowy pracownik. Jednak funkcjonował nawyk myślenia o Radiu jako o czymś niebezpiecznym. W tym sensie, że powiązania z CIA, te wszystkie treści, które nam wpajano przez te wszystkie lata w Polsce, a także, co już było prawdą- zamknięcie sobie możliwości powrotu do Polski. To była decyzja w jedną stronę. To był krok, którego nie można było odwrócić. Pamiętam, że odradzała mi to Agnieszka Holland, odradzał mi to świętej pamięci Wacek Kisielewski, twierdząc, że nigdy nie wiadomo co będzie. Ja ten krok uczyniłem całkiem świadomie. Uważałem właśnie przez to, że przez całe lata w Kraju i przez pierwsze lata na emigracji reprezentowałem niejako ?Solidarność” i niezależną kulturę w Polsce. Prześladowaną, niezależną kulturę. Jeździłem po świecie jako emisariusz tych ludzi, którym nie wolno było mówić, wyrażać swoich poglądów. Uważałem, że ten krok będzie krokiem znaczącym. Po prostu jednoznacznie ustawiającym mnie po stronie prześladowanych, a nie prześladujących. A także krokiem, który wyjmie mnie ze środowiska ludzi ?nieokreślonych”. Tych stojących okrakiem na barykadzie. Było ich wielu. Poświęciłem im zresztą parę utworów. Chodziło mi o tych ludzi, którzy uważali, że się zachowuj ą porządnie a jednak nie deklarowali się do końca po żadnej ze stron, co po 1981 roku odbierałem jako niewystarczające.
A.G.: Kiedy Rozgłośnia została zamknięta, a także przy różnych innych okazjach, rozmaite osoby, które były związane ze stanem wojennym, mówiąc delikatnie, rozmaici tacy publicyści, pisali o Radiu Wolna Europa, ze to było siedlisko kłótni, awantur, wzajemnych intryg, podgryzania Na to chyba odpowiedź byłaby następująca: może to i było siedlisko intryg, może to i było siedlisko kłótni, czy jednak Radio wypełniało swoją misję?
J.K.: Oczywiście. Ja spędziłem w Radiu 10 lat. Pamiętam pierwsze dwa lata jako wielki entuzjazm i pasje oraz nieliczenie czasu pracy. Chodziło przecież o to, że przychodzimy po to, żeby bronić ludzi w kraju, żeby mówić o tym, co się w kraju dzieje, żeby cały czas podtrzymywać czujność, tak bym to nazwał, wobec tego, w jaką fazę wszedł komunizm w Polsce. A siedlisko kłótni i intryg to są normalne cechy każdego zamkniętego zespołu ludzkiego. Może spotęgowane jeszcze przez trudną sytuację czy nas, czy Czechów, czy Rosjan, że byliśmy taką wyspą w morzu dostatnich, spokojnych, zadowolonych z siebie Niemców. Czyli byliśmy poddani pewnej schizofrenii, że żyjemy w dwóch światach zupełnie do siebie nieprzystawalnych i jesteśmy skazani wyłącznie na siebie. Rzecz jasna, że mogliśmy ograniczać swoje potępieńcze swary, ale w końcu jesteśmy dziedzicami kilkuset lat pewnego sposobu postępowania. Dlaczego do nas akurat mieć pretensje, że zachowujemy się po polsku?
A.G.: Właśnie, tak jest. Bardzo dobrze to mówisz, trafnie, ale ja powiadam jeszcze raz: najważniejsze jest to, że Radio wypełniło swoją misję w ciągu tych 42 lat.
J.K.: Muszę powiedzieć, że nie zdawałem sobie zupełnie sprawy z zasięgu Radia do momentu, kiedy wróciłem po dziesięciu latach do Polski na koncerty. Wyjeżdżałem z kraju jako – mówiłem to parokrotnie – znany piosenkarz studencki, czy nawet ten, który artykułuje żądania ?Solidarności” z roku 1981, ale jednak człowiek nieporównywalnie mniej popularny niż ten, który wrócił po dziesięciu latach. Dzięki temu, że byłem w Wolnej Europie. Zresztą ta legenda, która narosła wokół mojego wyjazdu i pracy w Wolnej Europie, była częstokroć bardzo uciążliwa, ale rozmiary jej przerosły wszelkie moje wyobrażenia. I ty pewnie przeżywałaś to samo po pierwszym przyjeździe do Polski, to bezgraniczne zaufanie do nas, ponieważ jesteśmy z Radia. No myśmy byli tymi ludźmi, którzy może nawet po części na wyrost, ale jednak byli tą nadzieją dla innych.
A.G.: Ale jeśli chodzi o te wybuchy entuzjazmu, byłam z tobą podczas objazdu Polski z koncertami w 1990 roku, pamiętasz? I ten entuzjazm na salach! Tego się nie da powtórzyć i tego już nigdy nie przeżyjemy.
J.K.: Nie, to było coś jedynego w swoim rodzaju. Aczkolwiek już i wtedy, nie wiem, czy pamiętasz, że dawały o sobie znać właśnie te cechy mniej atrakcyjne. Jak właśnie skłonność do intryg, podgryzania. Już nie w Monachium, tylko w Polsce. Nie wiem, czy sobie przypominasz historię, kiedy po koncercie w Oliwił zostaliśmy zaproszeni do prywatnego klubu na kolację, gdzie przygotowano, bez naszej wiedzy, koncert dla tych „lepszych” opozycjonistów…
A.G.: Tak, tak. Pamiętam!
J.K.: Byłem oburzony.
A.G.: Zaprotestowałeś.
J.K.: Próbowałem się bronić.
A.G.: O mało nie doszło do walki… Jacku, wróćmy na moment jeszcze do samego warsztatu. Przecież ten warsztat radiowy był w pewnym sensie określony w tak zwanych „wytycznych”. Ty tego nie czytałeś, bo nie musiałeś. Niemniej tam było wyraźnie powiedziane, że każdy z nas ma obowiązek wiarygodnego sprawdzania każdej informacji kilkakrotnie, szukania w archiwach, używania odpowiedniego języka pozbawionego inwektyw…
J.K.: Praktycznie pozbawionego emocji.
A.G.: I wreszcie, co też jest istotne, my mieliśmy wyraźnie jakby taką wolnościową opcję, to było najważniejsze, i obrony prześladowanych przez reżim totalitarny, ale jednocześnie staraliśmy się, nigdy nie wdawaliśmy się w spory, o których przed chwilą mówiłeś. A już wtedy w podziemiu istniały spory między poszczególnymi frakcjami. Wszystko to było wyraźnie powiedziane nie tylko w stosunku do Rozgłośni Polskiej, ale w stosunku do 22 innych rozgłośni działających w Radiu Wolna Europa i Radiu Swoboda.
J.K.: Jako artysta miałem w czasie pobytu w Wolnej Europie szerokie pole do popisu. Bo program autorski, za który odpowiadałem, i piosenki, jakby na nie patrzeć, nie były komentarzami politycznymi. Tu chodzi o przekaz emocjonalny. Natomiast w komentarzach na tematy kulturalne i kulturalno-polityczne czułem się skrępowany tymi wytycznymi, dlatego że uważałem, że pokazywanie zła, jakie niesie ze sobą ta faza komunizmu w Polsce, jest niewystarczające. Że powinniśmy, ponieważ mamy tę jedyną szansę patrzenia na sytuację polską z zewnątrz, powinniśmy tym ludziom, również pod ziemią, którzy nie mają tej perspektywy, tego dystansu, wskazywać na ich szansę, na ich błędy… Więc ja czułem się tym skrępowany, ale musiałem to uznać. W końcu wejście do tego Radia wiązało się nie tylko z dostępem do anteny, ale również z przyjęciem na siebie pewnych zobowiązań.
A.G.: Absolutnie. Tak jest.
J.K.: A jak wiemy z przykładu Rozgłośni Węgierskiej z tragicznych lat, przekroczenie przez nas tych wytycznych zawsze mogło się wiązać z czyjąś ofiarą życia.
A.G.: Czy w twojej pracy w Radiu były przypadki, że nie puszczono ci jakiejś piosenki?
J.K.: Tak. I to właśnie z tego powodu, o którym przed chwilą mówiliśmy. Pojawił się argument, że utwór, który chciałem puścić na antenę, ingeruje w suwerenne decyzje demokratycznego kraju, do którego nadajemy.
A.G.: Kiedy to było?
J.K.: Paradoksalnie to był 1990 rok, czyli już po odzyskaniu wolności, przed wyborami prezydenckimi i to był utwór „Wojna postu z karnawałem”.
A.G.: Dobrze, ale teraz przejdźmy do piosenek, które ci nie tylko puszczono, ale propagowano w programie Radio Wolna Europa. Jakie piosenki tworzyłeś? Które uważasz za najważniejsze w tym dziesięcioleciu twojej pracy w Radiu?
J.K.: Były na pewno dwa wyraźne nurty. Jeden – utworów pisanych doraźnie jako rodzaj komentarza politycznego. I drugi – tych, które pisałem z myślą o swoim repertuarze, które były aktualne, ale miały również swój wymiar uniwersalny, przynajmniej miałem nadzieję, że taki mają. Do tego pierwszego nurtu należał cały cykl piosenek na temat sytuacji w Rosji, należały piosenki wyborcze z 1989 roku, ?Ulotka do kandydata” na temat Urbana, zresztą na podstawie twojego pomysłu. Natomiast tych drugich, było sporo. Ja pamiętam chyba w 1986 czy 1987 roku – w związku z ?pieriestrojką” – taki tydzień (mój program ukazywał się co tydzień) kiedy w ciągu dwóch czy trzech dni napisałem pięć piosenek na tematy rosyjskie, z czego co najmniej dwie zostały: „Zmartwychwstanie Mandelsztama” i „Widzenie”. Natomiast w sytuacji polskiej z utworów napisanych w Wolnej Europie najbardziej sobie cenię Lalkę, czyli polski pozytywizm według Bolesława Prusa. Może dlatego, że pisałem ją w 1989 roku, kiedy wszyscy… może nie wszyscy, ale większość z nas była pod wrażeniem tych przemian, które zachodzą i znajdowaliśmy się w pewnym stadium euforii. A ja ze znanej moim słuchaczom przekory, uważałem, że schody się dopiero zaczynają. A to dlatego, że w Polsce nie ma pozytywistów. Że wszyscy są romantykami, a to był czas właśnie dla pozytywistów.
A.G.: Zresztą to nie tylko to, z twojej najbardziej znanej piosenki, czyli „Mury runą”, jest… właściwie była w Polsce znana j ej pierwsza zwrotka, która zapowiada, że mury runą..
J.K.: Refren.
A.G.: Tak, refren. Natomiast ta jej część, że mury rosną, w ogóle była jakby odrzucana przez publiczność.
J.K.: Zdecydowanie odrzucana. To jest pointa tej piosenki, a mnie niejednokrotnie się zdarzało, że publiczność mnie zagłuszała, nie chcąc słyszeć tej pointy. Rzeczywiście w momencie upadku tych murów komunistycznych natychmiast zaczęły rosnąć inne. To są naturalne, jakby przyrodzone ludziom, a przede wszystkim zbiorowościom ludzkim, procesy, których nie chce zaakceptować. Ludzie po prostu nie chcą uwierzyć, że tak jest.
A.G.: Wyobraź sobie, że znalazłam w archiwach audycję „Panorama dnia” z 3 września 1986 roku i twój tekst, który się nazywa „?Możliwość rozejmu w Libanie”, czyli po prostu kawałek informacyjny, tłumaczony z agencji prasowych, na jedną stronę maszynopisu i bez jakichś większych ambicji komentarzowych. Takich tekstów musiałeś też dużo pisać.
J.K.: Tak, zwłaszcza w pierwszym okresie pracy w Radiu, kiedy mieliśmy mało korespondentów w terenie, w Polsce w ogóle i większość materiałów do „Panoramy dnia” pisało się na miejscu w Radiu. Pamiętam taki dzień, kiedy odbywał się pogrzeb jednego z naszych kolegów i ja zostałem sam. Musiałem 50 minutową audycję napisać sam z tych doniesień agencyjnych z całego świata. To było spore wyzwanie, bo jeszcze starałem się to nieco różnicować stylistycznie zależnie od tematu. Ja lubiłem „Panoramy” właśnie dlatego, że trzeba było w krótkich kawałkach półtoraminutowych, dwuminutowych, przedstawić problem, jakąś aktualność i spointować. To znaczy pointa nie była potrzebna w sensie artystycznym, ale pointa dziennikarska była konieczna, bo wiadomość napisana w sposób „żaden” nie dochodzi. Jest to zbiór słów. Nawet taką krótką wiadomość obiektywną trzeba skomponować, prawda? Więc bardzo to lubiłem. Aczkolwiek kiedy przyszedłem do Radia w 1984 roku na stałe, to byłem przekonany, że przy chodzę jako bard, który ma swój ą autorską audycję, ewentualnie raz czy dwa razy w tygodniu komentarz na tematy kulturalne czy rosyjskie, bo uważałem się za człowieka, który się trochę na tym zna. A nie za takiego wyrobnika…
A.G.: Od Libanu
J.K.: Od Libanu, zaopatrzenia w wodę i tak dalej, i tak dalej. I broniłem się przed tym. Nawet pamiętam takie starcia z dyrekcją. Potem kiedy zacząłem robić to, co wszyscy, bo przecież miałem status dziennikarza Wolnej Europy, doceniłem to jako przede wszystkim fantastyczną wprawkę, szkołę stylu. Aczkolwiek jest to zupełnie inny styl niż styl literacki czy poetycki. One się gryzą, co wielokrotnie powtarzał nasz kolega Pan Odojewski. Szkołę, bo to niesłychanie otwierało oczy na świat. To znaczy człowiek uczył się, że nie jesteśmy pępkiem świata. I nie jesteśmy najbardziej tragicznie doświadczonym narodem świata. Że jesteśmy jednym z elementów tej mozaiki, która jest współczesnym światem w marnych czasach i z tym trzeba żyć, umieć obserwować, umieć reagować. No bo inaczej cóż pozostaje – strzelić sobie w łeb? Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, w jakim świecie żyjemy i że jesteśmy tylko jednym z elementów. Właśnie praca w Radiu, właśnie pisząc te kawałki do „Panoramy” o Libanie, o Indonezji, o Timorze, o Ameryce Południowej, przede wszystkim o Afryce, uświadomiłem sobie, że jesteśmy częścią, nawet nie najważniejszą, tego kompleksowego nieszczęścia, jakim jest kula ziemska…
A.G.: Jesteś dzisiaj w pesymistycznym nastroju.
J.K.: Nie, autoironicznym.
A.G.: Natomiast twoje utwory były wizytówką. I ta popularność, która była rezultatem tego, że występujesz przed mikrofonami Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, popularność w Polsce, to jest jedna strona medalu. Druga strona medalu, to moim zdaniem, że Rozgłośnia bardzo dużo zyskiwała dzięki temu, że miała Jacka Kaczmarskiego.
J.K.: No, żeby nie kończyć na takim wysokim diapazonie, na pewno zyskiwała przez to, co powiedziałaś kiedyś na konferencji porannej, kiedy była kwestia, czy mamy do naszych rozmówców w Polsce mówić per ?pan”, czy per ?ty”. Zaproponowałaś, żeby wszyscy mówili per „pan” oprócz Jacka, który i tak z nimi wszystkimi jest na „ty”…
Alina Grabowska
www.wolnaeuropa.pl
Serdeczne podziękowania dla Pani Aliny Grabowskiej za zgodę na publikację.
Nadesłał: Ludwik Górski i Paweł Stolarski