Jacek Kaczmarski był w Łapach. Wystąpił w naszym mieście dając wspaniały koncert pt. „Wspomnienie”.

Nieprzyzwoitością byłoby pisać o rzeczach oczywistych, więc nie napiszę o tym. Że sprzedano wszystkie bilety, że na koncert przyszli reprezentanci kilku pokoleń od lat 15 do 40 i nie wspomnę też, że była stojąca owacja. Publiczność usłyszała utwory pochodzące z kilku programów Była więc „Zbroja”, „Nasza klasa”, „Kmicic”, „Wojna postu z karnawałem”. To oczywiście zaledwie część tytułów – koncert trwał dwie godziny!

Jacek Kaczmarski śpiewał, grał na gitarze i opowiadał o okolicznościach powstania wykonywanych przez siebie wierszy. Robił to w doskonały sposób – wszak nie na darmo pracował w RWE (Rozgł. Wolna Europa). Zgodził się na udzielenie wywiadu „Gazecie Łapskiej”.

Mówiąc szczerze, trudno jest napisać o kimś takim jak on. Trudno, jeśli nie chce się używać wielkich słów, a czy da się ich uniknąć w przypadku tego człowieka? Legenda, bard, poeta. Jego teksty stanowią bardzo ważną część naszej literatury. Czy przesadzę, jeśli powiem – literatury prawdziwie narodowej. Są tak bardzo polskie. Zawierają wszystko co nam bliskie – jest tam renesansowa radość życia, staropolska mądrość, szlachecka duma; nie brakuje też nieco buńczucznego tonu charakterystycznego dla wielu pokoleń Polaków.

A jaki jest sam Jacek Kaczmarski? Prawidłowa odpowiedź brzmi: uroczy, serdeczny, pełen wewnętrznego ciepła. Z pewnością kłóci się to z niejednym wyobrażeniem o poetach, którzy powinni być posępni, oderwani od rzeczywistości i zamknięci w sobie. Nie znaczy to, że nasz nie pasujący do tego schematu bohater, nie ma żadnych tajemnic. Wręcz przeciwnie. Tajemnica – to on sam. Uznany za wieszcza – jest jednocześnie mocno zanurzony w teraźniejszości. Widzi – a więc i wie – znacznie więcej niż inni. Z czego wypływa jego zdolność przewidywania tego, co będzie? Z inteligencji czy z geniuszu? Wszak te dwie rzeczy, wbrew pozorom, nie są jednym i tym samym. Nie przeszkadza to Jackowi Kaczmarskiemu być jednocześnie genialnym i inteligentnym. Posiada on niezwykłą wrażliwość i dar obserwacji. Widzi świat i opowiada o nim tak, że ciarki przechodzą po grzbiecie. Jego teksty pulsują, tętnią życiem, kipią treścią. Jacek Kaczmarski ujarzmił słowa i słowa są mu posłuszne. Układają się zgodnie z tokiem jego myśli. Każde słowo zna swoje miejsce i bezbłędnie ustawia się tam, gdzie kieruje je wola poety. Wszystkie razem perfekcyjnie przekazują obraz narodzony w jego umyśle.

Koncert Jacka Kaczmarskiego pozwala nie tylko słyszeć, ale widzieć to, co autor ma do przekazania. Jest on więc nie tylko panem słów; jest reżyserem wyobraźni – i chyba na tym polega jego geniusz


To miło, że zgodziłeś się na udzielenie wywiadu naszej lokalnej gazecie. Oczywiście nie przypuszczam, żebyś zrobił to ze szczególnej sympatii dla prasy. Masz z pewnością inne fascynacje. Jakie?

Książki i kobiety.

Jakie książki i jakie kobiety?

Wszystkie. Zarówno złe książki jak i złe kobiety mogą wnieść wiele do naszego życia. Ktoś powiedział, że drugorzędne powieści zawierają najwięcej dobrych przysłów, a ja powieści chłonę. Co do kobiet – fascynują mnie wszystkie. Fascynuje mnie pierwiastek kobiecości w ogóle. Kobieta jako zjawisko jest fenomenem. Czym byłoby życie bez kobiet – czy byłoby życiem?

Skoro jesteś takim wielbicielem kobiet, doceniasz je, to co sądzisz na temat ruchów feministycznych?

Kiedyś takie ruchy były potrzebne. Toczyła się walka o równe prawa. Dzisiaj płeć piękna jest wystarczająco silna i bez ruchów feministycznych. Są one nie potrzebne w sytuacji, kiedy kobiety są wykształcone, mądre, pracują; każda z nich ma dość własnej siły, by nie potrzebować wsparcia zorganizowanego ruchu. Kobiety są po prostu świetnie przygotowane do życia we współczesnym świecie.

Co jakiś czas pojawiają się nowe hasła błyskawicznie docierające do każdego zakątka kuli ziemskiej. Ostatnio są to hasła ekologiczne. Co sądzisz o modzie na ekologię?

To nie moda. To konieczność. Ludzkość nie ma innego wyjścia. Musi nastąpić pojednanie z naturą. Inaczej zginiemy. I my. I natura.

Polska usiłuje zbliżyć się do Europy. Dąży do niej już od kilku lat. Czy to dobrze?

W dziedzinie polityki i współpracy gospodarczej musimy zdążać ku Europie.

A w dziedzinie kultury?

Myślę, że aby w dziedzinie kultury zaistnieć w Europie, trzeba mieć świadomość, jaka jest nasza kultura. Tymczasem Polacy nie bardzo potrafią się określić. Nie są jeszcze zdecydowani, czy opowiedzieć się za Disneylandem (czyli uogólniając – kulturą amerykańską), czy też za nurtem najbardziej popularnym (straganiarsko-chodnikowym), dostępnym dla wszystkich i nie zmuszającym odbiorcy do najmniejszego wysiłku. Jeśli tylko te kierunki będą popularyzowane, polskiej kulturze grozi wyjałowienie i szarość. Powinniśmy dbać o naszą własną rodzimą tożsamość kulturową i dopiero wówczas będziemy mieli do zaoferowania Europie coś naprawdę autentycznego i oryginalnego.

Czy właśnie dlatego wróciłeś do kraju? Aby współtworzyć tu na miejscu polską kulturę, której jesteś przecież bardzo ważną częścią?

Aby powiedzieć o przyczynach powrotu nie mogę nie wspomnieć o roli jaką miałem do spełnienia na emigracji. Mój pobyt za granicą w latach 80-tych podporządkowany był przede wszystkim mobilizowaniu tamtejszych środowisk „Solidarności”. Organizowaliśmy koncerty, współpracowaliśmy z prasą zachodnioeuropejską, staraliśmy się nagłośnić sprawę polską. Pracowałem przecież w Radiu „Wolna Europa”. Kiedy sytuacja w kraju uległa zmianie – koncertowanie za granicą nie miało już większego sensu. Na emigracji pracowałem twórczo, ale też wiele miejsca w moim życiu zajmowała polityka. Po powrocie do kraju nie muszę już dzielić swego życia. 100% czasu mogę poświęcić na pisanie, koncerty i inne rzeczy związane z życiem artystycznym.

Co szczególnie uderzyło cię po powrocie do Polski w naszym życiu politycznym?

Jest ono typowe dla każdego państwa przeżywającego zmianę ustroju. W normalnych warunkach demokracja rządzi się ustalonymi regułami, jest uporządkowanym systemem. U nas hasła na razie zastępują wiedzę i kompetencje. Jeśli dodać do tego wszechobecną hipokryzję, powierzchowność, koniunkturalizm i przerost ambicji nad umiejętnościami – to ogólny wizerunek naszego życia politycznego nie wygląda dobrze.

Tyle mówi się ostatnio o wolnym rynku dla artystów. Czy to dobrze, że on zaczyna się formować?

Wolny rynek jest plagą dla wielu artystów. Sztuka komercyjna często nie zasługuje na miano sztuki. Zapewnia jednak olbrzymi zysk tym, którzy ją uprawiają. Na zachodzie istnieje silna i trwała struktura sponsorowania dzieł, których prawdopodobnie nikt nie kupi. Jest wielu artystów, którzy tworzą – mimo, iż ich sztuka nie znajduje nabywców. Funkcjonowanie państwowego mecenatu daje jednak szansę na rozwój różnych prądów i kierunków. Życie artystyczne jest bogate dzięki tej różnorodności. Ograniczenie się w sztuce do komercji grozi zalewem kiczu i pospolitości. I nawet jeżeli znajdzie się garstka ludzi, którzy będą chcieli czegoś więcej, to bez dotacji państwowych nikt nie zaryzykuje twórczości, która zaspokoiłaby ich potrzeby.

Mimo komercjalizacji, która uśmierca wielu artystów Tobie nie brakuje pracy?

Piszę, koncertuje: w Poznaniu wystawiono moją sztukę „Kuglarze i wisielcy”. Wydałem książkę „Autoportret z kanalią”.

Nie zdziwiłabym się wcale, gdybyś zaistniał jako autor libretta do opery lub scenariusza filmowego.

Niewykluczone, że będę chciał spróbować tego rodzaju twórczości.

Twój „Autoportret z kanalią” to swoista autobiografia. Czy nie za wcześnie na to? Jeszcze nie przekroczyłeś czterdziestki.

Po pierwsze – to nie autobiografia lecz autoportret. Mój własny. Było mi to potrzebne. Moja własna legenda za bardzo utożsamiana była z legendą młodego pokolenia „Solidarności”. Czułem potrzebę napisania autoportretu polemicznego. W książce tej pod zmienionymi imionami i nazwiskami występują autentyczne postaci. Ja poruszam się w tym wszystkim jako indywidualna jednostka. Niebezpieczne byłoby roztopienie się w micie „Solidarności”. Dlatego powstała ta książka. Nie napisałem jej więc za wcześnie, jeśli weźmie się pod uwagę motyw tego czynu. Autoportret można napisać w różnych momentach życia. Kto zresztą powiedział, że można to zrobić tylko raz?

Zawsze kojarzyłeś się z piosenką. Ostatnio sięgasz po coraz obszerniejsze formy. Dlaczego tak się dzieje?

Piosenka jest tworem o dość ograniczonej pojemności. Nadaje się do sformułowania pewnych wypowiedzi zamkniętych pointą. Świetnie może posłużyć przedstawieniu zagadnień w sposób niejednoznaczny, metaforyczny. Spotykam się z opiniami, że właśnie dzięki temu moje utwory są ponadczasowe i wciąż aktualne. Nawet te pisane 15 lat temu. No cóż – los ludzki jest powtarzalny. Zadaniem mojej sztuki jest tworzyć portret człowieka, opisywanego w różnych czasach i różnych okolicznościach. Tematów w historii i literaturze jest mnóstwo – czerpię z tego pomysły. Jest to wspaniale źródło inspiracji. A większe formy? Jest w nich więcej miejsca na stawianie pytań, dzielenie się wątpliwościami, refleksje. Można też dowolnie regulować tempo – zwalniać, przyspieszać. Piosenka to tekst i muzyka, które muszą do siebie pasować. Tekst zostaje więc w całości uzależniony od rytmu, tonacji. Im większa forma – tym więcej miejsca na wieloznaczności.

To jak porównanie rzeki i oceanu. Może się na nim zdarzyć cudowny słoneczny dzień, można też przeżyć niejedną burzę. Ci, którzy pływają tylko po rzece będą ubożsi o wiele wrażeń. Twoje życie z pewnością nie ogranicza się do wąskiego nurtu jednej rzeki. Nie męczy cie to? Nie chciałbyś zwrócić się ku filozofii wschodu i zerwać z tak intensywnym trybem życia?

Intensywność moich działań bardzo mnie wyczerpuje. Nie odczuwam tego jednak, dopóki nie zacznę odpoczywać. Na co dzień dostrzegamy wartość w ciągłym napięciu. Ludzie przychodzący na moje koncerty są mi potrzebni. Tłum karmi mnie swoja energią i jednocześnie jest siłą napędową mobilizującą do dalszej pracy. Kiedy natomiast jestem w domu – odreagowuję stres. Osiągam stan swoistego bezwładu, snuję się po mieszkaniu, trochę czytam, śpię. Moja żona nazywa to „ładowaniem akumulatorków”. Filozofia wschodu nie jest mi potrzebna. Za bardzo wymaga pozbycia się własnego Ja. Co jest w niej upodobnienie, wyrzeczenie się indywidualizmu, pokora prawie do uniżoności.

Czy przypadkiem twoją wadą nie jest pycha?

Może raczej próżność… Moją wadą są przede wszystkim skoki woli. Jestem szczodry – to może być postrzegane jako zaleta, ale też jako wada.

Dość wcześnie zaistniałeś jako znany artysta. Chyba jeszcze w szkole? Jaki wtedy byłeś?

Chodziłem do liceum i uczyłem się w klasie matematyczno-fizycznej. Miałem same piątki i byłem prymusem. O wyborze kierunku studiów zadecydował fakt, że startowałem w Olimpiadzie Humanistycznej, zostałem jej laureatem i na studia dostałem się bez egzaminu. Zawdzięczam to w dużym stopniu swojej niezwykle wymagającej profesorce języka polskiego. Będąc w liceum zadebiutowałem w „Życiu literackim”, ogłoszono tam konkurs dla młodych twórców. Wysłałem swoje „Fragmenty zwierzeń” i tekst został nagrodzony.

To niesamowite. Sądziłam, że byłeś zbuntowany, że szkoła była w twoim życiu złem koniecznym. A tutaj okazuje się – prymus. Czy utrzymujesz jakieś kontakty ze swoją klasą? To o niej napisałeś piosenkę?

Tak. Opisane w niej losy moich rówieśników są prawdziwe. Kontakty z dawnymi kolegami i koleżankami urwały się. Nie wiem, co słychać u nich teraz. Z tamtych czasów pozostał mi tylko mój przyjaciel, który jest teraz ambasadorem na Łotwie.

Dysputy na temat zagadnienia talentu toczą się od wieków. Skąd bierze się talent? Dlaczego jedni go mają a inni nie? Może on pochodzi od Boga? Jaki jest twój stosunek do religii, Boga?

Można to określić bardzo krótko – jestem wątpiący, aczkolwiek przeczuwam istnienie Absolutu.

To wiele. Jako poeta, który potrafi przewidzieć bieg wydarzeń porównywany jesteś do naszych wieszczów narodowych. Co o tym sądzisz?

Sądzę, że za wcześnie na takie porównania. A co do tego przewidywania przyszłości – jeśli zna się historię- nietrudno jest odgadnąć co będzie. Jak już wcześniej powiedziałem- wiele sytuacji powtarza się. Trzeba tylko obserwować i wyciągać wnioski.

Chyba masz rację. Może szkoda, że nie jesteś politykiem, ponieważ u tych, którzy teraz rządzą, przewidywanie nie jest najmocniejszym atutem. Mówiąc szczerze – życzę Ci jednak, żebyś nigdy nie musiał nim zostać. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dorota Kondratiuk
"Gazeta Łapska" nr 2, 1995r.,s. 22-23.

Nadesłał: Piotr Kajetan Matczuk
Przepisała: Beata Kosińska