Podstawową kategorią jest wartość życia, czyli jego nasycenie
Marek Urbaniak

Ostatni wywiad z Jackiem Karczmarskim w Polsce, przed jego wyjazdem do Paryża w październiku 1981 roku i następnie wieloletnią emigracją. Tekst przygotowany do druku, ze względu na wprowadzenie stanu wojennego, nie był nigdzie publikowany.

Magazyn Młodych i Dynamicznych: Akademiki, do niedawna, należały do tych nielicznych miejsc, gdzie można było usłyszeć twoje utwory. Odbywało się to w atmosferze, którą lapidarnie ująłeś w jednej z piosenek: Po dziesiątej cisza nocna ci gadają jakby w strachu. Dlaczego słuchano taśm głównie z twoimi nagraniami, przecież nie ty jeden zdobywałeś laury na studenckich festiwalach?

Jacek Karczmarski: Najprostsza odpowiedź jest taka: są ludzie znakomici i ludzie przeciętni. Ale mówiąc poważnie… No cóż, miałem przyjaciół głównie wśród studentów i przez trzy, cztery lata w tym środowisku śpiewałem. Chodziłem z gitarą również do mieszkań prywatnych, dlatego że z założenia moja twórczość była w latach 70. przeznaczona dla uszu prywatnych. Później to uległo zmianie, ale mojego statusu jakby nie naruszyło. To co robię pozostało nadal bardzo osobistą wypowiedzią światopoglądową.

MMD: Myślałem, że wspomnisz o Włodzimierzu Wysockim.

JK: Nie miałem okazji, on w akademikach nie bywał.

MMD: Bywał, bywał – tylko, że w innych i o parę lat wcześniej. A sądziłem, że wspomnisz o nim, bo to, co robisz ma chyba swój prapoczątek właśnie w jego twórczości?

JK: Właśnie nie. Pierwsza moja piosenka, którą jeszcze czasem śpiewam, Ballada o istotkach była napisana w roku 1972 i nie miała nic wspólnego z Wysockim. Podobnie zresztą, jak wiele innych, łącznie z Przedszkolem i Przybyciem tytanów. Z Wysockim zetknąłem się dopiero w 1976 roku. Był wtedy w Polsce. Później widziałem się z nim jeszcze trzykrotnie w Związku Radzieckim i oczywiście szalenie mnie zainspirował, zarówno w sensie wykonawstwa, jak również w sposobie poetyzowania. Ludzie, którzy go nie znają i sądzą, na podstawie piosenek opracowanych przez Młynarskiego, że to był taki śmieszny i fajny satyryk, oczywiście zostali wprowadzeni w błąd, bo to przede wszystkim wybitny poeta, który walczył o kilka podstawowych wartości istotnych dla godnego życia. Główny jego wpływ na mnie miał jednak wymiar literacki, filozoficzny. On zasadniczo zmienił mój sposób interpretacji piosenek. Wychowany byłem właśnie na Młynarskim, Brasensie, Okudżawie, czyli cichej, poetyckiej i dyskretnej balladzie. Wysocki pokazał mi, że można inaczej, że warto wzbogacić formę poprzez chropawość, drastyczność i krzyk. Teraz od tego trochę odchodzę, ale to już jest świadomy odwrót. Wykorzystuję wewnętrzną dynamikę utworów i tam gdzie trzeba krzyknąć – krzyczę, ale tam, gdzie powinienem ściszyć głos, tak właśnie robię.

MMD: Wiemy, że Wysocki miał osobistą receptę na moralność, życie pełne wrażeń i tylko 42 lata…

JK: Wydaje mi się, że również żyję dosyć intensywnie – śpiewam, gram, piszę… Jednocześnie nie odmawiam sobie przyjemności normalnego życia. Mam wspaniałą żonę, świetnych przyjaciół i swoje życie widzę również z nimi. Jak długo wytrzymam? To nie ma znaczenia. Podstawową kategorią jest wartość życia, czyli jego nasycenie. O Wysockim, pomimo że żył tylko 42 lata, będą i tak pamiętać przyszłe pokolenia.

MMD: Myślę, że wiele osób intryguje pytanie, skąd czerpiesz odwagę do ferowania ocen i nazywania draństw po imieniu, nie mając osobistych doświadczeń, dających wiedzę o naturze zła?

JK: Zawdzięczam to przede wszystkim rodzinnemu wychowaniu. Wpojono mi, że należy brać odpowiedzialność za to, co się mówi. W miarę, jak zacząłem śpiewać, dostrzegłem, że mój odbiór świata jest przez wielu akceptowany i zrozumiałem, że znalazłem swoją formę kontaktu z innymi. W rozmowach prywatnych, gdy ludzie nie wiedzą, że jestem tym Kaczmarskim, którego znają z piosenek, mam ogromne trudności w nawiązywaniu kontaktów, w przełamywaniu uczucia obcości. Śpiewając łatwiej jest porozumieć się z ludźmi.

MMD: Słuchając twoich odpowiedzi mam często wrażenie, że korci cię, aby użyć niecenzuralnych politycznie lub obyczajowo skojarzeń, podobnie jak w piosenkach. Jak więc wyglądają twoje stosunki z cenzurą?

JK: Moim zdaniem cenzura jest w stosunku do sztuki strukturą po prostu bezprawną. Uznaję ją w takich sprawach jak: racja stanu, wojskowość czy przemysł specjalny. W tych dziedzinach fakt jest do nazwania, do przechwycenia i do kupienia – tutaj cenzura jest potrzebna. Natomiast w sztuce człowiek, który wypowiada swoje poglądy poprzez formę artystyczną, odpowiada sam za to, co robi. Cenzura, która podpowiada artyście, żeby śpiewał to czy tamto, zachęca twórcę do oszustwa. Nigdy z cenzurą się nie liczyłem i jej zakazów nie przyjmowałem do wiadomości.

Marek Urbaniak
"Magazyn Młodych i Dynamicznych" nr 12, 2005r.

Nadesłał: Paweł Konopacki