Z perspektywy Australii Polska wygląda jak kabaret
Kim właściwie się czujesz? Emigrantem, Polakiem, Europejczykiem?
Czuję się Polakiem, bo myślę i piszę po polsku. Choć na stałe mieszkam w Australii, wciąż mam obywatelstwo polskie.
Ale pewnie starasz się o australijskie?
Tak, jednak jeszcze trochę potrwa, zanim je dostanę. Z góry zaznaczam, że nie zamierzam zrzekać się obywatelstwa polskiego.
Dlaczego wybrałeś akurat Australię?
Bo tam jest pięknie. Panuje cisza i spokój. Nikt mi nie przeszkadza w moim prywatnym życiu, nikt nie narzuca mi modelu mego publicznego zachowania.
Jak wygląda Polska z perspektywy Australii?
Dosyć ponuro. Groteskowo, prawdę mówiąc. Przynajmniej przez ostatnie półtora roku. Akurat nałożyła się na to afera Oleksego i wszystko to, co się wokół niej działo. To zakrawało na kabaret. Tak zresztą było postrzegane przez większość ludzi, nie tylko przez Polaków.
Z bliska również postrzegasz Polskę jak kabaret?
Muszę przyznać, że z bliska Polska wygląda normalniej. Jak się obcuje tu z ludźmi, wyraźnie widać, że niewiele ich obchodzi, co dzieje się wokół.
Nie tęsknisz za krajem?
Nie. I nie zamierzam wracać do Polski. Chcę żyć w Australii. Ba, będąc tutaj, tęsknię za Australią. Moja żona też zresztą nie tęskni do kraju. I ja się jej nie dziwię, bo 20 lat mieszkała na Zachodzie. Dla niej Polska jest obcym krajem. Po 10 latach nieobecności już się nie wraca, tylko się przyjeżdża…
Czym się zajmujesz w Australii?
Rodziną. Myśleniem… Myślenie to przecież ciężka praca…
Popłatna?
Da się żyć. Skromnie, ale można. Jak się nie ma wygórowanych potrzeb, oczywiście… A myśleniem zajmuję się już od 20 lat. Tyle tylko, że w Polsce nikt mi za to nie płacił, a tam płacą.
Jednak do Polski ostatnio często przyjeżdżasz.
Lubię tu przyjeżdżać i grać koncerty. Poza tym podpisałem umowę na powieść, która się właśnie ukazała. Mam też kontrakt z Pomatonem na trzy płyty. Generalnie więc, moje sprawy zawodowe są związane z Polską, a nie z Australią. Ale nie muszę się martwić o to, co będzie za pół roku czy za rok.
Wróćmy do wcześniejszych lat. Czy czułeś się zagrożony, kiedy zatrudniałeś się w Radiu Wolna Europa? W Polsce byłeś wówczas opluwany i wyszydzany…
Wtedy wszyscy w Wolnej Europie czuliśmy się zagrożeni. Choćby ze względu na zamach bombowy na sekcję czeską, który miał miejsce w 1981 roku. Notabene moja żona, wówczas jeszcze przyszła żona, cudem go przeżyła. Wtedy bowiem pracowała u Czechów. W każdym razie było wiadomo, że kontakt z krajem jest niemożliwy. Jedynie przez osoby trzecie dostawaliśmy informacje, że nasze rodziny w Polsce znajdują się pod szczególną opieką, ze względu na ich bezpieczeństwo. Ale to był wybór, coś za coś. Człowiek zawsze opowiada się albo za bitym, albo za bijącym.
Swego czasu pracowałeś wspólnie z Przemysławem Gintrowskim, który obecnie poszedł bardzo na prawo. Czy wobec tego możliwa jest jeszcze współpraca między wami?
Jest możliwa. Nie stało się nic takiego, co by ją uniemożliwiało. To, że Przemek poszedł na prawo, jest jego sprawą. Ale nigdy między nami nie było czegoś takiego, jak konflikt ze względu na poglądy polityczne któregoś z nas. Przemek poszedł na prawo właściwie już parę lat temu, kiedy razem graliśmy „Wojnę postu z karnawałem”, a nawet jeszcze wcześniej. On zawsze był pro-wałęsowski, a ja – anty wałęsowski, i to nam w ogóle nie przeszkadzało. My się doskonale rozumiemy, jeśli chodzi o to, co chcemy powiedzieć w sztuce. Polityka na dobrą sprawę nie ma z tym nic wspólnego. Do tej pory nie zrealizowaliśmy razem jednego pomysłu. Nie nagraliśmy utworu pt. ,”Requiem polskie”, z moim tekstem i jego muzyką. Może to kiedyś zrobimy… Ale to, jak każda msza, może być nagrane w dowolnym czasie. Nie ma specjalnego pośpiechu.
W jednym z wywiadów przeczytałam, że rzuciłeś alkohol. Jedynym dopingiem do pracy stały się dla Ciebie zioła…
Kiedyś rzeczywiście dużo się piło. Oczywiście, w związku z występami. Piło się na tremę. Piło się na rozprężenie po koncercie. Właściwie każda okazja była dobra, żeby się napić. Przyznaję, że miałem kłopoty z alkoholem, ale teraz to już historia…
Ale co z tymi ziołami?
No, piję je, ale nie traktuję ich – broń Boże – jako dopingu do pracy. Mam na karku czterdzieści lat i muszę dbać o głos. A zioła dobrze robią na głos i dlatego piję je przed koncertami.
Ukazała się książka, którą napisałeś razem ze swoją 9-letnia córką. Co to za książka?
Nazywa się „Życie do góry nogami” i traktuje o mojej rodzinie. Jest to opis naszego przyjazdu do Australii i pierwszych spędzonych tam miesięcy, widziany oczami Patrycji. Ona opowiadała mi swoje wrażenia, a ja je potem spisywałem. Z tego powstały takie realistyczne opowiadanka. Potem Patrycja dopisywała do nich bajki, bo ona jest teraz na etapie bajek. Dodają one książce elementu magii. W ten sposób moja córka uczyła się tłumaczenia swoich przeżyć na język literatury, na coś, co nie jest konkretem, tylko wyobrażeniem. To był dla niej kurs myślenia twórczego. Potem wysłałem te opowiadanka znajomym do Polski, którzy stwierdzili, że nadają się one do druku. Tak to było…
Anna Wiejowska
"Słowo Polskie", 1997r.
Nadesłali: Karolina Sykulska, Szymon Podwin
Przepisała: Beata Kosińska