Przed dwoma laty jego koncert w wołomińskim kinie Kultura wzbudził duże zainteresowanie. Wtedy to, po długiej przerwie, można było usłyszeć na żywo kultowego wykonawcę, barda Solidarności, polskiego Wysockiego – te określenia nadawane przez krytyków można mnożyć. Obecnie raz jeszcze, w tym samym miejscu, możemy zasiąść na widowni koncertu Jacka Kaczmarskiego.

Gdy spotkaliśmy się w Muzeum Nałkowskich, wrócił Pan wówczas z Australii . Czy Antypody to już tylko wspomnienie?

Nie, ja nie wróciłem, ja mieszkam w Australii od czterech i pół roku. I tylko raz na rok, zgodnie z wyrażaną zapowiedzią, przyjeżdżam na koncerty, jeśli mam coś do zaśpiewania, czy do wypromowania kolejną książkę.

Obrazy są w Pana utworach pretekstem do refleksji nad historią Polski. Płótna jakiego malarza mogłyby posłużyć do określenia Polski tu i teraz?

To jest trudne, nie ma takiego bezpośredniego przełożenia. Mnie nie tyle interesuje Polska tu i teraz, ile szersza sytuacja człowieka współczesnego. W ostatnim programie “Dwie Skały”, najnowszym, który teraz śpiewam, jest piosenka poświęcona malarstwu Goi. On się wydaje niesłychanie współczesny, zwłaszcza w swoich fantasmagoriach, grafikach, przedstawiających koszmary jakie człowiek z drugim człowiekiem potrafi wyczyniać. To jest chyba bardzo współczesne. Z drugiej strony zawsze bardzo mnie interesowało malarstwo holenderskie, głównie Breugel, jego patrzenie takie dobrotliwe, ale realistyczne na tłum ludzi bawiących się, czy pracujących, czy żyjących ogólnie rzecz biorąc trochę bez sensu, bez świadomości, a jednak funkcjonujących, komponujących się w jakąś całość. To jakby spojrzenie nie tyle na z perspektywy kosmicznej, a raczej z lotu ptaka, zacierające pewne obrzydliwości, które widać z bliska.

Breugel był kiedyś inspiracją dla Jana Wołka…

Tak, mieliśmy kiedyś wspólne zainteresowania. Jedna z pierwszych piosenek, którą napisałem, była według obrazu Breugel’a “Ślepcy”.

Pytanie może banalne: czy koncert waszej trójki (Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński) to był tylko epizod, czy będą następne?

Tych koncertów było pięć, jeszcze będą co najmniej dwa, więc trudno to nazwać epizodem. Było to na pewno bardzo emocjonujące spotkanie po latach. Co będzie dalej, to za wcześnie wyrokować. Najpierw musi być pomysł, potem musi być ciężka praca.

Jeżeli mówimy o spotkaniach, wiele osób kojarzy Pana z piosenką “Mury”. Teraz przyjeżdża Liach. Czy spotkacie się?

Nie, ponieważ jestem w trasie koncertowej i po prostu nie mam czasu. Poza tym spotkałem się już z nim w Paryżu w 1982 roku, kiedy to graliśmy koncert na rzecz podziemnej Solidarności i rozmawialiśmy na temat kariery tej piosenki w Polsce. On powiedział wtedy z dużą nostalgią, że gdyby wiedział, że przez tę melodię ludzie będą szli do więzienia i będą ginąć, to wolałby jej nigdy nie napisać.

To smutna refleksja. Liach, Dylan, Cohen, Brasens, Wysocki. Który z nich jest Panu bliski? Czy Pan w ogóle ich słucha?

Teraz rzadziej, bowiem mam mniej czasu, natomiast kiedyś słuchałem bezustannie. Najbliższy był mi Wysocki, od niego wszystko się zaczęło, ale z wiekiem człowiek trochę wyrasta z tej, jakby histerycznej wizji świata i z buntu za wszelką cenę. W tej chwili bliżej chyba jestem Brasensa i Okudżawy, bo to są piosenki lekko ironiczne czy szydercze, lekko nostalgiczne. Takie piosenki były w twórczości Wysockiego, ale w znacznej mniejszości.

W przeciwieństwie do wymienionych przeze mnie, w Pana pieśniach nie ma kobiet, może z wyjątkiem Katarzyny II. Tak ja to odbieram. Wiele jest też uczuć przykrych. Czemu tak?

To trzeba by się było zastanowić. Ja się nie zgadzam, że nie ma kobiet. Powstał cały cykl utworów o kobietach: od Kasandry, poprzez Joannę D’Arc, Katarzynę II, aż do anonimowej karmicielki wszy. Dlaczego przykre uczucia? Życie nie jest usłane różami. A w ostatnim programie “Dwie skały” jest co najmniej połowa piosenek poświęconych miłości i stosunkom między kobietą i mężczyzną. Myślę, że ta nierównowaga, jeśli jest zauważalna, zostanie naprawiona.

Czy Kaczmarski to bard czy literat?

Ja się uważam za człowieka piszącego, któremu się tak potoczyło życie, że od ćwierć wieku śpiewa to co pisze.

W trakcie koncertu często Pan zapowiada swoje utwory, mówi. Jaka jest tego przyczyna? Czy to jest tylko oddech?

Myślę, że oddech bo piosenek o takim zagęszczeniu treści nie da się śpiewać jednym ciągiem, no i koncerty nie są typową rozrywką, sposobem na zabicie czasu, tylko propozycją pewnej wrażliwości myślenia, refleksji u słuchaczy. A poza tym znakomitą większość mojej publiczności stanowią ludzie młodzi, teraz już w wieku moich dzieci, w związku z tym wymaga każdy z tych utworów małego wstępu wyjaśniającego kontekst, bo niektórzy z tych młodych ludzi chcą wiedzieć więcej na temat malarzy czy utworu literackiego, do którego się odwołuje. Czasami zapowiadam piosenki tak, jak zawsze zapowiada się utwór, który powstał z jakiejś anegdoty, rzeczywistej historii. Ciekawe jest, niekiedy niespodziewanie, jak to się stało, że coś co miało miejsce zamieniło się w wierszyk, melodię.

Pierwszą piosenkę wykonywał Pan będąc jeszcze uczniem LO imienia Narcyzy Żmichowskiej. Jak dziś odbierają Pana osoby równie młode, które nie znają tamtych czasów?

Bogu dzięki! Przecież to było koszmarne, dlatego oni mają się tym przejmować. To, że przychodzą na te piosenki dla mnie jest potwierdzeniem ich wartości literackiej, egzystencjalnej czy artystycznej. Wbrew dwadzieścia lat już trwającej kampanii krytyków i teoretyków, wmawiających mi, że jestem twórcą politycznym, co od początku, od zawsze było bzdurą i nieprawdą.

Czego może się spodziewać widz, który 9 grudnia zasiądzie w kinie Kultura na Pańskim koncercie?

Jak już powiedziałem będę śpiewał nowy program pod tytułem “Dwie skały”, są to przypowieści o miłości, życiu i śmierci, niektóre pogodne i wesołe, niektóre smutne. Po przerwie jak zwykle wybór (jak to nazwać?)… evergreen’ów, tego co ludzie lubią słuchać.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuje i do zobaczenia w Wołominie.

Jarosław Bargieł
"Wieści Podwarszawskie" nr 48, 1999r.

Nadesłał: Filip Pachla