SZKOŁA. Jacek Kaczmarski rozmawiał z młodzieżą
„Muszkieterowie już nie ci sami, dojrzałości póżółkli goryczą. Zaczęli liczyć się z realiami, choć realia się z nimi nie liczą” – tak śpiewam na koncercie. A po koncercie podchodzi miejscowy notabl i mówi: Panie Jacku, ten muszkieter to ja…
Tak wczoraj w Zespole Szkół nr 8 w Białymstoku mówił Jacek Kaczmarski, słynny bard „Solidarności”. Przyjechał na zaproszenie podlaskiej Unii Wolności, która zorganizowała szereg spotkań edukacyjnych z młodzieżą (również w Grajewie i Augustowie). Artysta opowiada na nich o przeszłości i teraźniejszości „Solidarności”, o sobie, o kondycji społeczeństwa polskiego. A jest ona – jego zdaniem – nieco skomplikowana.
Bo Polacy posiedli nadzwyczajny talent utrudniania sobie życia – stwierdził Kaczmarski.
Młodzież pytała: – Jaką miał pan niegdyś wizję wolności? Wtedy, w latach 70- 80, gdy był pan jedną z ważniejszych postaci „S”?
Nikt z nas nie miał przybliżonej wizji tego, co będzie w przyszłości, bo też i nikt nie wierzył, że się uda. Jeśli walczyłem – to po prostu o wolność. Myśleliśmy tak: ludzie muszą najpierw uwolnić się od ówczesnego absurdalnego systemu nakazów i zakazów, a później dopiero zaczną z pełną odpowiedzialnością za swoje czyny dochodzić do tego, do czego tęsknili – opowiadał Kaczmarski. – Ale ludzie najwyraźniej przerazili się wolnością i natychmiast zaczęli sobie budować kolejne ograniczenia. Albo też zaczęli kombinować i starać się tak ustawić, by za nic nie ponieść odpowiedzialności.
Ktoś z sali zapytał: – Czy nie czuje pan żalu, że to, co się tak pięknie zaczynało, tak marnie się kończy? Że „Solidarność” się podzieliła?
Kaczmarski: – Pewnie, że czuję żal. Jestem – jak wszyscy chyba – rozczarowany polską demokracją. Okazało się, że praca nad nią wymaga o wiele więcej wysiłku niż odzyskanie wolności. Zresztą właśnie o rozczarowaniu opowiada moja piosenka „Dwadzieścia lat później” . Jak sobie z tym radzę? Po prostu intelektualnie tłumaczę, że inaczej być nie może. Koran i Biblia wszak mówią: to, co się urodzi – musi umrzeć. To część pewnego procesu. To proste: będzie nowy świat, z którym już inni będą musieli sobie poradzić.
Stan wojenny zastał Kaczmarskiego we Francji. Artysta nie wrócił już do Polski, osiadł w Niemczech, a później w Australii. Twierdzi, że wyjechał z Europy, by zyskać dystans.
Polityka mnie oklejała i przeszkadzała w tworzeniu. Ja jestem człowiekiem bardzo emocjonalnie reagującym na wszystko. A polityka… – wiadomo. Gdybym został, to pewnie szybko trafiłby mnie szlag.
Wkrótce spotkanie przekształciło się w rozmowę o obecnym życiu artysty w Australii.
Australijczycy to społeczeństwo egalitarne. Nie ma tendencji do wyścigu o kasę, o lepsze marki samochodów. Jest tam prościej i normalniej niż w Polsce. Większość rzeczy da się załatwić przez telefon. A jeśli już trzeba pójść do urzędu, to jest to przyjemność, bo urzędnik w Australii ma zapisany w umowie zakaz stresowania petenta. W księgarni można, ot tak sobie, spotkać premiera kraju, który właśnie wyskoczył kupić sobie coś do czytania – bez obstawy, bez limuzyny. Czy coś takiego jest możliwe w Polsce?
Agnieszka Sadowska
"Gazeta Wyborcza" (wyd. białostockie) nr 122, 2001r., s. 4.
Nadesłała: Ewa