Darek Barecki: Od życiorysu chyb nie będziemy zaczynać?

Jacek Kaczmarski: To już było. Cztery lata temu mówiłem kiedy się urodziłem.

D.B.: Gdzie obecnie mieszkasz na stałe?

J.K.: W Monachium, pracuję w Radio Wolna Europa.

D.B.: Jako…

J.K.: Dziennikarz. Jestem na etacie. Występuję w czasie weekendów, urlopów.

D.B.: Czyli w tej chwili jesteś na wycieczce.

J.K.: Poniekąd. Ale nie wygląda…

D.B.: Wyjazd za granicę stał się dla Ciebie nowym etapem, nowym doświadczeniem. Tam gdzie się urodziłeś i zapuściłeś korzenie, tam ukształtowała się twoja psychika. Teraz musisz żyć w innym miejscu, w innym wymiarze.

J.K.: Nie, to nie jest tak. Może przez wychowanie w domu, może przez moją naturę… lubię i umiem współżyć z ludźmi, nawiązywać przyjaźnie i znajomości. Moje sześcioletnie doświadczenie emigracyjne wskazuje na to, że gdziekolwiek się znajdę tam czuję się dobrze. Człowiek się nudzi czy cierpi tam gdzie nie może być sam ze sobą, a ja umiem ze sobą być.

Jeżeli chodzi o psychikę to należy rozróżnić psychikę człowieka, który jest uzależniony od swej codziennej rzeczywistości, który, na przykład, nie może żyć bez Wisły, bez Wawelu… od człowieka, którego ojczyzną, że się wyrażę patetycznie, jest kultura światowa. I w tym momencie, gdziekolwiek znajdę się na świecie jestem u siebie, w ojczyźnie. Norwid kiedyś napisał, że “Ojczyzna to jest tylko ślad stopy odbitej na piasku”. To jest prawda, to jest to miejsce gdzie się startuje. Ale w rzeczywistości człowiek powinien czuć się obywatelem świata. Nie w sensie kosmopolitycznym, ale jako przyjaciel wszystkich ludzi, który każdemu człowiekowi niezależnie od pochodzenia, rasy i wiary ma coś do powiedzenia.

D.B.: Czy jest to stwierdzenie, które w Tobie wzrosło, które sobie głośno wypowiedziałeś po opuszczeniu kraju czy jako Twoje własne istniało ono także przedtem?

J.K.: Nie, to nie jest usprawiedliwienie ani autointerpretacja. To jest po prostu przekonanie, które wypracowano we mnie. Wychowano mnie w tym przekonaniu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, a sprawdziło się ono w późniejszym czasie.

D.B.: Emigracja, zatem była krokiem naprzód, także w rozwoju twojej osobowości twórczej.

J.K.: To znaczy… ja tego nie mogę ocenić. Mnie się tak wydaje. Jestem zadowolony z emigracji.

D.B.: Czujesz się bogatszy o nowe doświadczenia…

J.K.: Tak, to mi dużo dało, jako człowiekowi, być może wpłynęło negatywnie na moją twórczość, nie wiem. Zdania są podzielone.

D.B.: W Polsce pisałeś i śpiewałeś spontanicznie, teraz robisz to z większym wyważeniem.

J.K.: Jest to kwestia trudna do analizy i w zasadzie nierozstrzygalna, czy mój sposób patrzenia na świat wziął się z tego, że ja zostałem na Zachodzie, czy to się wzięło z tego, że po prostu dojrzałem. Ja zacząłem dosyć wcześnie śpiewać i pisać. Trudno jest mi ocenić czy na moją twórczość wpłynęło bardziej moje miejsce zamieszkania, kraj w którym mieszkam, czy to, że to się po prostu nałożyło na młodość durną i chmurną, kiedy się pisze wszystko co się chce i jest się bezkrytycznym w stosunku do siebie samego, a potem na dojrzałość, kiedy się człowiek zastanawia nad każdym słowem i skupia się na tym czemu warto poświęcić energię i co warto pisać i publikować. Akurat w moim życiu tak się to rozstrzygnęło, że przejście z niedojrzałości w dojrzałość, znowu niezależnie od tego czy z korzyścią dla twórczości, czy nie, połączyło się z wyjazdem z Polski na Zachód.

D.B.: Byłeś w Polsce, śpiewałeś, byłeś związany z pewnym kręgiem kultu, otrzymałeś nawet przydomek trubadura “Solidarności”. Wyjechałeś na Zachód i co się wtedy stało: Kaczmarski wyjechał, opuściło go twórcze natchnienie, brak silnej inspiracji osłabił wolę działania. Z twojej strony patrząc wygląda to nieco inaczej. Ty wciąż tworzysz, wciąż coś robisz, ale to co robisz jest już niezupełnie tym samym.

J.K. Po prostu tu jest zasadnicza sprawa, o którą rozbija się większość konfliktów pomiędzy mną a przyjaciółmi, czy mną a słuchaczami. Mianowicie ja nie jestem reprezentantem ani Polski, ani narodu, ani “Solidarności”, ani KPN-u; ja bronię prawa do tego żeby żyć jak chcę, być tam gdzie chcę, czy gdzie mi się zdarzy pisać to co chcę.
W tej chwili jestem w trakcie pracy nad tłumaczeniem z angielskiego erotycznej wersji historii króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu i uważam, że mam do tego prawo, choćby nie wiem kto mi powiedział, że nie mam, bo jestem wyrazicielem myśli narodowej. Ja nigdy nie szukam publiczności, nigdy w życiu nie organizowałem sobie sam koncertów. Gdziekolwiek przyjeżdżałem i śpiewałem to byłem zapraszany. Jeżeli stanie się tak, co może się zdarzyć i to nawet niedługo, że powiedzą: …A nie będziemy zapraszać Kaczmarskiego bo jest już wam obcy, to ja przyjmę to z absolutną zgodą, że jestem obcy dla tych czy innych ludzi. Natomiast dla siebie nie jestem obcy, gdyż cały czas cały czas pisze nie to czego ode mnie wymagają, tylko to na co mam ochotę. Na przykład dwa lata temu napisałem taki poemacik, wygłup zupełny, troszkę oparty na Brunonie Jasieńskim “Widzenia na temat końca świata”, w którym opisałem moją wycieczkę do San Francisco. Dla zabawy napisałem. Jaja, cytaty, zabawy, pejzaże. I miałem echa od, skądinąd bliskich przyjaciół w kraju, że jak to mogłem napisać. Na tym się właśnie wszystko opiera, że Santor śpiewa takie, a nie inne piosenki, Młynarski śpiewa takie, a nie inne piosenki, a Kaczmarski śpiewa o narodzie i jest opozycjonistą. Oczywiście, że tak. Moje przekonania polityczne znajdują gdzieś odbicie w tym co śpiewam. Jeżeli ktoś ma pomysł, żeby napisać to, a nie to, ma do tego święte prawo. Jeżeli nikt tego nie odbierze to też jest jego prywatna sprawa. Artysta stworzył, a nikt tego nie odebrał. Nie szkodzi. Sam akt twórczości jest aktem spełnienia wolności.

D.B.: Czyli obalając mit stworzony obok Ciebie lub dla Ciebie, z którego Ty wyrosłeś, wyznajesz jednocześnie zasadę, że to odbiorca, widz, słuchacz powinien podążać za Tobą, a nie Ty za nim.

J.K.: Oczywiście, że tak. Obaj jesteśmy wolni. Ja jestem wolny jako twórca, odbiorca jest wolny jako odbiorca. Jeżeli odbiorca odczuwa to co ja robię ma do tego prawo. Ja mam prawo pisać to co myślę i mam prawo a jakiś sposób odrzucić to, gdy on mi powie:
“Panie Jacku, ja już pana nie rozumiem, a kiedyś Pana kochałem”. No trudno. Miłość też przemija.

D.B.: Mimo tego, że twierdzisz – “Jestem wolny i robię co mi się podoba” wkładasz maksimum wysiłku aby do tych ludzi dotrzeć, i aby być z nimi…

J.K.: W momencie kiedy zabieram się do śpiewania to jest niekoniecznie uświadomione poczucie, że albo to muszę przeżyć w sposób autentyczny, muszę chcieć, muszę musieć, albo nie ma po co tego robić. A u źródeł tego aktu wykonania, tego aktu interpretacji, bo za każdym razem inaczej śpiewam jakąś piosenkę, jest to, że ja sam bym nie zniósł jako człowiek leniwy, egoista i Baran, jako znak zodiaku, nie zniósłbym swojego własnego koncertu. Czegoś co nie miałoby jakieś emocji, jakiegoś napięcia, a napięcie mam tylko wtedy, gdy chcę zrobić tak, a nie inaczej. I wydaje mi się, że to jest element, który jest tajemnicą koncertów.
Przez to, że ja naprawdę się mylę i denerwuję kiedy coś nie wychodzi, że ludzie z drugiej strony rampy, ludzie na sali przeżywają to, ponieważ jest to szczere.

D.B.: Po prostu kontrolujesz tylko to co robisz, a nie jak to wygląda i ono wtedy wygląda tak jak Ty chcesz żeby wyglądało. Na przykład, w tej samej koszuli i w tych spodniach, które masz na sobie występowałeś na scenie wczoraj i przedwczoraj.

J.K.: No nie. Przedwczoraj się przebrałem.

Darek L. Barecki
"Echo Tygodnia" (Toronto) nr 224, 1987r., s. 9-10.

Nadesłał: Krzysztof Nowak