Nie uważam siebie za poetę. Nie szanuję słów tak jak na to zasługują. Nie jestem także tekściarzem. Nie składam wersów i nie szukam męskich rymów po to tylko, żeby napisać piosenkę. Czuję się jak odbiornik wędrujących tematów i nastrojów emitowanych przez ludzi, sytuacje, przedmioty, wydarzenia i czas, które formułują się we mnie w myśli i poglądy wartościujące. Wszystko co udało mi się napisać, to dla mnie dokument istnienia i działania powyższego procesu. Jeszcze myślę. Jeszcze mi się chce obserwować i oceniać. Jeszcze chce mi się czuć. To w końcu najbardziej optymistyczne, co może dziś spotkać kogokolwiek z nas.
W związku z tym, że nie interesuje mnie nic poza opisanym „istnieniem”, interesuje mnie wszystko. Każdy rodzaj informacji, którą uda mi się nacechować emocjonalnie, polubić lub znienawidzić, staje się moją własnością i ładunkiem na przyszłość. Uzbrojeniem obronnym – gdyż – jak powiada jeden z moich przyjaciół – argumentów należy używać wyłącznie w obronie własnej. Są zbyt cennym potwierdzeniem naszej niepowtarzalności, niezależności psychicznej i myślowej, żeby zdzierać je w jałowej szermierce o satysfakcję społeczną. Dlatego lubię czytać swoje dawniejsze utwory. Pomagają mi utrzymać postawę stojącą. Są baśnią o mojej wolności wobec świata, który bezustannie opisuję, oceniam, deformuję po to, żeby był taki jak chcę. Mam do tego prawo, choć są tacy, którzy to kwestionują.
W tej baśni wszystko jest tak, jak chciałbym, żeby było, ale i tak, jak chciałbym, żeby nie było, a jak, niestety, jest. Przez to niekończący się dramat, napięcie, strach, nienawiść, sytuacje zmieniające się z wersu na wers szybciej, niż człowiek jest w stanie dostrzec i przyswoić. Stąd posądzenie o czarnowidztwo, najbardziej bezsensowne z posądzeń. Ten, kto czarno widzi – nic nie robi, bo według niego nie ma po co. Opuszcza ręce i zajmuje się swoimi sprawami, albo popełnia możliwie bezbolesne samobójstwo, odbierając przy tym temu aktowi wyższy, tragiczniejszy sens nadany mu przez tych, którym nie dano wytrzymać na tym padole. Ja – owszem – wierzę w katastrofy społeczne, ale i wierzę w niezniszczalność i bezcenność jednostki – zawsze poniżanej, zawsze unicestwianej na wszelkie sposoby i trwającej mimo to wciąż jako wartość najwyższa. To znaczy – u nas, bo są religie i systemy myślowe, które nie znają pojęcia jednostki, lub negują je. Unikam takich religii i systemów.
Tych kilka tekstów, które przedstawiam jako komentarz do mojego autokomentarza, pochodzą z różnych okresów mojej sześcioletniej działalności. Nie wszystkie dają się czytać. Ale nie chodzi mi o ich urodę.
- Jonathan Swift pod pręgierzem – 1979
- Ballada o drapieżnej bestii – 1973
- Krzyk (Munch)
- Obława – 1974
- Rozstrzelanie – 1980
- Nie lubię
- Mury – 1979
- A my nie chcemy uciekać stąd – 1980
Jacek Kaczmarski
A my nie chcemy uciekać stąd, RADAR. Miesięcznik Pracy Twórczej, 3/1981, Rok XXXII nr 3 (371)
Nadesłała i przepisała: Teresa Drozda
tekst dostępny także na stronie: http://strefapiosenki.pl