Nie będę grał nowości, zaśpiewam tylko wspomnienia – zapewnił Jacek Kaczmarski, rozpoczynając swój środowy koncert w krakowskim Klubie 38. To wyznanie wzbudziło niebywały aplauz prawie tysięcznej widowni, która przez dwie i pól godziny śpiewała wraz z artysta m.in. “Obławę”, ródło” i “Katarzynę”.
Przed występem poprosiliśmy Jacka Kaczmarskiego o chwilę rozmowy.
Wracasz do kraju po półtorarocznej nieobecności i znowu sale na twoich koncertach są przepełnione. Jak to się robi?
Nie mam pojęcia i prawdę mówiąc nawet mi się nie chce nad tym zastanawiać. Bardzo mnie to zaskoczyło. Ale już przyzwyczaiłem się do tego, że ilekroć wyskoczę z czymś nowym, wszyscy się zastanawiają – na czym polega fenomen. Od dwudziestu lat się zastanawiają i od dwudziestu lat odpowiadam: dlatego że to, co robię odpowiada mojej publiczności.
Przed chwila dowiedziałem się, że Pomaton nie chce wydać płyty z tej trasy. Mamy nagrania live najbardziej znanych piosenek, pod roboczym tytułem “Encore”. Pomaton boi się, że tego nie sprzeda, co dla nas odbywających pięćdziesiąty piąty czy sześćdziesiąty koncert z rzędu jest śmieszne. Nie wiem jaki będzie rezultat tych rozmów, ale to kolejny przykład na to, o czym mówię – znowu ktoś się zastanawia na czym polega ten fenomen, zamiast zamówić trzy koncerty nie jeden, wydać kompakt czy taśmę przed moim przyjazdem, a nie dwa miesiące po przyjedzie, czyli po dwudziestu koncertach. Trzy dni temu w Teatrze Małym zdenerwowani ludzie pytali: Komu zależy na tym, żebyśmy nie usłyszeli Kaczmarskiego?
Wyjeżdżałeś z kraju rozgoryczony, podobno także kontaktami z wytwórnią…
Uważałem za absurdalną sytuacje, w której ja zabiegam o to, żeby być wydanym. Bo kto ma oceniać czy to, co ja prezentuję, jest dobre czy złe? Jestem dwadzieścia lat w tym zawodzie, czy może raczej w sytuacji człowieka publicznego, bo dla mnie to nie jest zawód, i przez te dwadzieścia lat nie omyliłem się ani razu. A nawet gdybym napisał coś zupełnie beznadziejnego, co by nie znalazło żadnego odzewu, to koszty wydrukowania kasety w naszych czasach są tak niskie, że Pomaton mógłby sobie na to pozwolić. Choćby po to, żeby mieć czyste sumienie w stosunku do mnie.
Wspomniałeś o byciu człowiekiem publicznym. Deklarujesz, że bardzo tego nie lubisz, a grasz po sześćdziesiąt koncertów. Skąd ta sprzeczność?
Jest jedna zasadnicza przyczyna: zapotrzebowanie, którego nie można odrzucać, zarówno z przyczyn moralnych jak i finansowych. Moralnych dlatego, że jest to demonstrowanie pewnej pogardy dla publiczności, a to nie jest publiczność estradowa, to jest moja publiczność – ludzie szukający pewnej problematyki, pewnych pytań czy rozstrzygnięć, których nie dostaje się na imprezie estradowej.
A finansowa dlatego, że wokół mojej osoby powstało tyle różnych zjawisk rynkowych, jak książki czy kasety, że mnie nie stać na to, żeby odrzucić bardzo znaczący dla mnie zarobek. W Australii żyję po części z zasiłku, po części z tłumaczeń czy drobnych prac, jeżeli coś takiego pcha mi się w ręce, to dlaczego mam tego nie wykorzystać.
Połączenie pragmatyzmu i zobowiązania moralnego?
Tak. Przyjechałem do Polski w sprawach rodzinnych, zakładając, że zagram trzy, cztery koncerty, które zwrócą mi przelot. Zapotrzebowanie przekroczyło wszelkie moje przewidywania, a ponieważ musiałem zostać parę miesięcy, zgodziłem się. W pewnym momencie zorientowałem się jednak, że muszę wykupić bilet powrotny, ponieważ inaczej będę miał kłopoty z wyjazdem.
Czy byłeś pragmatyczny, kiedy przyjmowałeś zaproszenia do talk-show?
Nie robiłem tego dla pieniędzy, które są żadne. Jeżeli chodzi o talk-show Jacka Żakowskiego, to zrobiłem to z sympatii, bo bardzo szanuję tego pana, a w programie Teresy Torańskiej wystąpiłem na zaproszenie mojej przyjaciółki z radia Wolna Europa, która jest agentem tego programu. Także były to względy osobiste.
Czy odmówiłbyś udziału w jakimś typowo komercyjnym show, np. “Na każdy temat”?
To zależy na jaki. Gdybym dostał propozycję, mógłbym się zastanowić. Na przykład na alkoholizmie wśród artystów się znam i tu bym zabrał głos, bo uważam, że moje doświadczenia mogą się przydać ludziom, na temat życia seksualnego w trasie też chętnie bym porozmawiał, bo trochę na ten temat wiem, nie tylko z własnych doświadczeń.
Nie uważam żeby udział w talk-show był kompromitujący sam w sobie, zależy o czym się mówi i co się mówi.
Ale jest częścią tego, czego nie lubisz.
Tak, odliczam dni do powrotu do Australii, bo to wolę. Ale z otwartą przyłbicą i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wolę robić to czego nie lubię, jeśli jest to występowanie na scenie czy rozmowa przed kamerami telewizyjnymi na temat, który mnie interesuje, niż na przykład zmywanie talerzy w restauracji, po to, żeby móc pisać.
Gdzie jest więcej Jacka, w Polsce czy w Australii?
Cały Jacek jest w Australii, bo tam ma rodzinę i tam mu się dobrze żyje.
Czy nie ma przypadkiem sprzeczności. Mówisz, że czujesz się tam fantastycznie, równocześnie jednak przestałeś pisać…
Zrobiłem to celowo. Chodziło o wietrzenie umysłu. Nie chcę po raz kolejny tłumaczyć na czym polega zmęczenie formą piosenki, na czym polega to, że nie stwarza żadnego problemu napisanie lewą ręką pięćdziesięciu kolejnych piosenek, które się doskonale daje sprzedać, ale nie sprawiają satysfakcji. W związku z tym w Australii celowo nie pisałem piosenek i nie miałem gitary w ręce, żeby odzyskać świeżość tworzenia. Napisałem za to z córką powieść, która się ukaże w maju.
Podpisałem z Pomatonem kontrakt na następne programy i jeżeli napiszę jakieś nowe piosenki, to z całą pewnością przekonam się, czy odzyskałem świeżość.
Czy jest dla ciebie coś fascynującego w tym, że grasz dla coraz młodszych ludzi?
Mnie w ogóle fascynuje to, że ludzie chcą mnie słuchać. Moje przemyślenia są dosyć nieprzyjemne, przykre i gdyby mnie ktoś taki się narzucał jako odbiorcy, to bym się pewnie niechętnie poddawał tego rodzaju presji. Podejrzewam, że duża cześć zwłaszcza tych młodych ludzi, którzy przychodzą na moje koncerty, nie przychodzi słuchać dyskursu intelektualnego na tematy polityczne czy egzystencjalne, tylko przyciąga ich rodzaj aury, emocji wiszącej w powietrzu. Towarzyszący mi w trasie koledzy twierdzą, że mam duszę rockmana, ja, który nie cierpię muzyki rockowej, tzn. że oni odbierają to, co nazywa się czadem. Młodzi ludzie na koncertach, widzę to po twarzach, odbierają moją muzykę wszystkimi końcówkami nerwów, co jest przejmujące i jest oczywiście sprzężeniem zwrotnym, bo ja się oczywiście wtedy też ładuję.
Nie jest to jednak zjawisko jednoznacznie pozytywne. Mnie to kosztuje bardzo dużo sił i nerwów, z drugiej strony jest z pewnością rodzajem narkotyku. Natomiast wcale nie jestem pewien, czy pomaga w odbiorze moich piosenek. Być może tkwi w tym sprzeczność, może chcąc przekazać jakieś treści, powinienem ograniczyć emocje. A może nie. Nie wiem. Naprawdę nigdy nie zastanawiałem się nad socjotechniką środków przekazu. Pisałem jak umiem i śpiewałem jak umiem. Nie jest to z pewnością ani pisanie, ani śpiewanie zawodowe.
I w ten sposób wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli do fenomenu mojej popularności.
Renata Radłowska, Ryszard Kozik
http://galaxy.uci.agh.edu.pl, 2 III 1997r.
Nadesłał: Mariusz Kozłowski