Jacek Kaczmarski, poeta i piosenkarz, opowiada nam o rozstaniu z żoną, nowym domu w Australii i o tym, co dzisiaj dla niego najważniejsze.
Słynny program „Mury”, który miesiąc temu po raz pierwszy wydano na kompakcie, ma 20 lat. Dużo zmieniło się przez ten czas w twoim życiu?
Wszystko. Moje myślenie o świecie. Miejsce zamieszkania. Żony.
Dziewczyna, z którą przed laty wyjechałeś do Australii, już nie jest twoją żoną?!
Rozwiedliśmy się. Pozostajemy w dobrych układach, niemniej małżeństwo nam nie wyszło. Są ludzie, którzy nigdy nie powinni się żenić. Moja była żona twierdzi, że należymy do nich obydwoje.
Czy córka bardzo przeżyła wasze rozstanie?
Pewnie tak, chociaż zrobiliśmy wszystko, żeby było dla niej jak najmniej stresujące.
Udało się?
W Australii w czasie sprawy rozwodowej szczegóły życia po rozwodzie omawia się w obecności prawników. Dla nas obojga w czasie tego spotkania liczyło się przede wszystkim dobro Patrycji. Rozmowa odbyła się w tak, ośmielę się powiedzieć, cudownej atmosferze, że ci australijscy prawnicy stwierdzili, że coś takiego widzą po raz pierwszy.
Szczęście w nieszczęściu…
Rozpadło się już moje drugie małżeństwo. To kolosalna życiowa porażka, która dla każdego myślącego człowieka musi coś oznaczać. Pomyślałem sobie, ze skoro łączyła nas miłość i pasmo wspólnych przeżyć, to i ja musiałem zawinić. W takich sytuacjach wina nigdy nie leży po jednej stronie.
Pani, z którą teraz jesteś, jest dużo młodsza od twojej żony.
Ale pojawiła się już po kryzysie. Kiedy było wiadomo, że tamten związek się kończy.
Mieszkacie w Perth?
50 km na północ od Perth. W rybackiej osadzie Two Rocks, co po polsku znaczy Dwie Skały. Stąd zresztą tytuł mojego najnowszego programu. Two Rocks to jedno z najcudowniejszych miejsc na świecie. Mało ludzi. Widok na ocean. Wichry. Fale. Metafizyka. To, co tygrysy lubią najbardziej.
Co robisz, gdy nie piszesz? Jeździsz konno?
W przeciwieństwie do mojej córki nie lubię jeździć konno, w tym względzie moja polskość się nie sprawdza. Pływam, nurkuję, chodzę plażą. Łowię ryby. Jak zimno- rąbię drewno.
Dom jest ekskluzywny?
Po rozwodzie nie było mnie stać na luksusy. Niemniej chałupka, którą wynajmuję, ma 200 metrów powierzchni i leży na tysiącmetrowej działce. Ale jest skromna jak na Australię.
Cenisz sobie taką skromność?
Nigdy nie byłem bardzo bogaty, wydaje mi się jednak, że zbyt wielkie posiadanie zniewala ludzi. Lepiej mieć tyle, żeby się jakoś żyło, niż aż tyle, żeby się martwić, co z tym robić.
Miałeś w Australii piękny dom z basenem i ogrodem…
Teraz go nie mam i czuję się swobodniejszy. Bardziej zdolny do zmian, które może przynieść życie. I dobrze mi z tym.
Po latach nie żałujesz wyjazdu na drugą półkulę?
Znalazłem tam spokój i dystans. I czas na spojrzenie na siebie. Pytasz, co się u mnie zmieniło przez te wszystkie lata… Dzięki sztuce wydawało mi się, że nie zmienia się nic. Ale nie jestem taki sam. Jestem dorosłym człowiekiem. Bliższym starości niż młodości. Musiałem się z tym pogodzić i zrozumieć.
To zmieniło coś w twoim pisaniu i widzeniu świata?
Młody człowiek zawsze jest niecierpliwy, wręcz pochopny. Spieszy się, żeby ocenić siebie i świat. Ktoś w miarę dojrzały, za jakiego uważam się w 42 roku życia, stara się nie wydawać sądów. A tym bardziej wyroków.
Więc śpiewanie oskarżycielskich w wymowie „Murów” nie przychodzi ci chyba łatwo?
Ale i nie ma chyba powodu wyrzekać się własnej przeszłości. Jak śpiewał kiedyś Kazik Staszewski, każdy ma prawo wybrać źle, a wejście w ślepą uliczkę wcale nie jest porażką. To tylko jeszcze jedno doświadczenie. Wszystko może być pozytywnym doświadczeniem. Łącznie z klęską.
Bożena Chodyniecka
"Super Express", 22 IX 1999, s. 16.
Nadesłał: Michał Skoczylas
Przepisała: Beata Kosińska