Jacek Kaczmarski o swojej kuracji i o piłkarskich mistrzostwach świata
Jacek Kaczmarski przez najbliższe trzy tygodnie przebywać będzie w kraju. Potem wraca do Insbrucku na dalszą część kuracji. Teraz mieszka w Gdańsku i z zainteresowaniem ogląda Mundial.
Jestem dopiero po pierwszej rundzie kuracji. Polegała ona na nagrzewaniu guza – powiedział wczoraj „Rz”. – Ponieważ nie jest to operacja, a leczenie bezinwazyjne, więc proces rozłożony został na kilka miesięcy. Drugą rundę mam w lipcu, trzecią we wrześniu i dopiero wtedy podjęte zostaną dalsze decyzje. Lekarze zorientują się, czy to wystarczy, czy trzeba zastosować dodatkowe naświetlania. Na razie wzmocniłem się nieco i jestem pełen dobrych myśli i sił do życia.
Nie ma na razie komplikacji, nie ma bólu. Więc myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku i za parę miesięcy uda się pokonać tego guza. To powolna terapia i lekarze mówią, że nie należy niczego przyspieszać, bo w przypadku raka złośliwego gwałtowne poczynania byłyby absolutnie niewskazane. Nie skarżę się, a organizm reaguje pozytywnie.
Przemysław Gintrowski miał rację, że jest pan w dobrym nastroju.
Trudno nie być w dobrym nastroju przy wszystkich reakcjach w Polsce, jakie pojawiły się na wieść o mojej chorobie. Korzystając z okazji chciałbym podziękować wszystkim ludziom dobrej woli, którzy w trudnym dla mnie czasie słali słowa otuchy i organizowali koncerty. Przy takich działaniach próżność artysty w szczególny sposób zostaje zaspokojona.
Podobno nastrój popsuli panu tylko nasi piłkarze?
A wie pan, że nawet nie. Ja jestem dość osobliwym kibicem. Po prostu kibicuję tej drużynie, która dobrze gra. Nie jestem nacjonalistą futbolu. Mam oczywiście swoje sympatie. Zmartwili mnie piłkarze z RPA, którzy odpadli i Włosi, którym akurat nie kibicowałem, a jednak jakimś cudem się dostali. Oglądam Mundial, ale nie tracę przytomności, nie rozbijam naczyń, jak coś nie idzie po myśli. Uważam, że jeśli ktoś nie potrafi strzelać bramek i przegrywa na własne życzenie, widać na to zasłużył. Szkoda, że jak już przegrywamy, to przynajmniej nie potrafimy robić tego pięknie.
Jan Bończa-Szabłowski
"Rzeczpospolita", 14 VI 2002r.