Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy czytelnicy Cogito wiedzą, kim jest Jacek Kaczmarski. Może się im Pan przedstawić?
Nie zgadzam się z tym poglądem, ponieważ zdecydowana większość słuchaczy na moich koncertach, to licealiści i studenci. Skoro przychodzą, to chyba wiedzą, kim jestem.
Może przychodzą z ciekawości, chcą poznać legendę, o której być może opowiadali im rodzice, starsze rodzeństwo?
Moi obecni słuchacze wiedzą lepiej, kim jestem, niż starsze pokolenie, które kojarzy mnie z czasem szlachetnej walki z totalitaryzmem. Ci młodzi, którzy obecnie przychodzą, nie mają tego bagażu kontekstu politycznego. Traktują mnie jak autora tekstów o tematyce egzystencjalnej.
Czy spróbowałby Pan określić, jaka jest teraz młodzież?
Nie znam pojęcia typowej młodzieży. Nigdzie na świecie, w normalnym kraju, nie ma czegoś takiego jak model młodego człowieka. Po to też mamy wolność i demokrację, by każdy żył według własnych poglądów.
W takim razie jaka młodzież przychodzi na Pańskie koncerty?
Zawsze, od połowy lat siedemdziesiątych i do dzisiaj, to, co pisałem, było przeznaczone dla tak zwanej myślącej mniejszości. Ja czułem się outsiderem i tak samo czuła się ta mniejszość – nieważne, czy byli to wrażliwcy intelektualni czy polityczni, zawsze było nas mniej. Trzy tysiące lat przed naszą erą pewien chiński mędrzec powiedział, że większość ludzi jest głupia i wie niewiele.
Nie chce dotrzeć Pan do tzw. szerokiej publiczności?
Nie jestem twórcą, piosenkarzem czy pisarzem masowym. Trudno mnie przypisać do pop-kultury, mimo że występuje na scenie z gitarą. Gram dla tych dziesięciu czy siedmiu procent widzów, którzy nie chcą zagłuszyć się rytmem, nie szukają w sztuce sposobu na zabicie czasu, ale inspiracji do myślenia.
Powiedział Pan kiedyś, że dzieci w polskich szkołach są zastraszone i zniewolone. Skąd takie wnioski?
Porównując sytuację w Polsce z zagranicą, u polskiej młodzieży widzę lęk przed wypowiadaniem własnego zdania, lęk przed jakąkolwiek ekspresją. W innych krajach jest rzeczą naturalną, że jeśli młody człowiek czegoś nie wie, mówi „nie wiem” bez strachu, że ktoś powie mu „jesteś idiotą”. Ale w Polsce również u dorosłych, którzy byli w ten sposób wychowani, widać lęk przed wygłupianiem się, czy staniem, kiedy wszyscy siedzą. Takie blokowanie naturalnych odruchów, potrzeb, wiąże się z budowaniem życia na pewnej sztuczności, a nawet hipokryzji. Rzadko zdarza się, że po koncercie ktoś podchodzi i rozpoczyna rozmowę o czymś, co go zaciekawiło, zaintrygowało lub zbulwersowało…
Pozostali się boją?
Tak. Przyjmują to, co ja mówię. Podejrzewam, że nawet do końca wszystkiego nie rozumiejąc, przyjmują pewien pogląd, który można przecież przyjąć lub odrzucić. Lecz boją się podjąć dyskusji. Nie wiem dlaczego. Może nie mamy tradycji dyskutowania. Za komunizmu nie dyskutowało się, bo nie było można. Teraz też nie dyskutuje się. Różne orientacje polityczne, prezentujące się w mediach uważają, że są posiadaczami dogmatycznych prawd, a „dyskusja” nie jest wymianą argumentów czy poglądów, lecz deklaracją własnych poglądów.
A młodzież w Australii?
Jest niesłychanie otwarta, co ma też swoje wady, bo gdy się wszystko kwestionuje, można bardzo łatwo stworzyć wrażenie chaosu i relatywizmu w sferze wartości. Ale u podstaw wszelkiego myślenia jest zadawanie pytań i nie przyjmowanie niczego na wiarę.
Studiował Pan polonistykę. Czy gdyby teraz miał Pan wybierać, byłby to ten sam kierunek?
Gdybym teraz miał się uczyć, wybrałbym muzykologię lub kompozycję. Na polonistykę poszedłem z lenistwa. Jako laureat olimpiady polonistycznej miałem wolny wstęp. Nie cierpiałem egzaminów. Uważałem za rzecz nienaturalną, że ktoś ma mnie oceniać. Byłem też zbyt leniwy, by jednocześnie z polonistyką studiować muzykologię.
Jak wspomina Pan okres studencki?
Bardzo miło, ponieważ prześlizgiwaliśmy się z przyjaciółmi przez kolejne lata. Wtedy już śpiewałem i pisałem teksty, nikt specjalnie nie liczył na to, że zostanę naukowcem.
Duży wpływ na Pana zainteresowania późniejsze wywarła tematyka pracy magisterskiej.
Profesor Libera, pod którego kierunkiem pisałem magisterium, przekonał mnie, że powinienem zająć się Oświeceniem. Ten okres w historii literatury polskiej, zupełnie niesłusznie, uznany jest za najmniej ciekawy. Stało się tak, że Oświecenie legło u podstaw tego nurtu mojej twórczości, poświęconego obecności przeszłości w teraźniejszości, czyli czym jest historia Polski dla dzisiejszych Polaków.
Jest Pan autorem słów: „Człowiek ulepił siebie z dobra i zła. Zastrzegł sobie wolny wybór. Płaci za to cenę odpowiedzialności. Jest więc własnym wierzycielem.” To brzmi jak herezja!
Przecież dla „prawdziwych” Polaków i tak jestem heretykiem, Żydem, masonem, rozwodnikiem i alkoholikiem…
Jaki jest Pana stosunek do religii katolickiej?
Nie jestem katolikiem, nie jestem członkiem żadnego kościoła. Religia jest sprawą prywatną pomiędzy mną a Absolutem. Celowo nie używam tu słowa Bóg, ponieważ Bóg kojarzy się w Polsce ze starszym panem, który gdzieś tam unosi się w przestrzeniach, co jest oczywiście absurdalne. Istnieje Coś takiego jak Tajemnica, Absolut, Coś, co jest niezgłębialne. To jest dla mnie przede wszystkim silnym napędem twórczym, ale również rodzajem drogowskazu etycznego, co się wiąże z odpowiedzialnością człowieka za samego siebie.
Jednak czerpie Pan wiele z tradycji katolickiej.
Obecność katolicyzmu jest nie do uniknięcia, jeśli pisze się po polsku. Wszystko, co odnosi się do przeszłości zarówno kulturowej, jak i politycznej, nie tylko polskiej, ale wszystkich krajów basenu śródziemnomorskiego, musi się otrzeć o chrześcijaństwo. Nie można od tego uciec. Od początku w mojej twórczości istnieje pojęcie Boga i przewijają się przez nią osoby z kanonu postaci związanych z religią, na przykład Barabasz. Cały program Raj oparty jest o Pismo Święte. W ostatnim programie „Dwie skały”, jest piosenka „Śniadanie z Bogiem” , gdzie mówię wprost, że każdy ma swojego Boga, który razem z nim umiera.
Kończy się wiek dwudziesty, obserwujemy, że dla wielu osób zacierają się granice między dobrem a złem, prawdą a kłamstwem.
Na całym świecie panuje podobny chaos. Jest to przede wszystkim spowodowane niechęcią do brania odpowiedzialności za własne wybory. W większości wypowiedzi artystycznych, w tym, co nazywamy kulturą postmodernistyczną, podstawowym kryterium jest ironiczny dystans, sugestia, że to, co się maluje, rysuje, mówi, pisze czy śpiewa, jest zabawą konwencjami. Dlaczego? W zabawie nie odpowiadamy za rezultat. W momencie, gdy traktujemy rzeczy serio, musimy być na tyle odpowiedzialni, by powiedzieć, co jest dla nas ważne. Potrzebna jest do tego pewna wiedza, a jej zdobywanie jest wysiłkiem, a po co się męczyć, skoro życie ma być przyjemne?
Wyjazd do Australii był ucieczką czy wolnym wyborem?
To wybór wolny i przemyślany, co nie wyklucza, że był ucieczką.
I nie lubi Pan Europy?…
Nie przepadam. Długo mieszkałem w tej ciasnocie europejskiej, w cywilizacji zmęczonej, pozbawionej dynamiki i przesłania twórczego, raczej nastawionej na konsumowanie tego, co już zostało stworzone. A tam jest ciekawiej, tam jest przestrzeń, która inspiruje, która pozwala stawiać pytania….
Ta stara Europa ciągle się jednoczy, a Polska właśnie zabiega o wejście do Unii Europejskiej…
Jeśli mamy aspiracje cywilizacyjne, nie możemy postąpić inaczej. Wiadomo, co jest z drugiej strony, a Polska jest za małym, za słabym i rozbitym wewnętrznie krajem, by zachować niezależność pomiędzy tymi państwami. Co wcale nie znaczy, że Europa załatwi za nas nasze wewnętrzne problemy. Moim zdaniem, nie jest to kwestia wyboru, raczej przymus cywilizacyjny.
Nie obawia się Pan, że stracimy odrębność kulturową?
Jeżeli nasza odrębność kulturowa jest na tyle słaba, że zaginie pod wpływem kontaktów z Europą, to znaczy, że nie jest warta zachowania. Myślę jednak, że to co jest w niej silne, pozostanie i uzyska większe możliwości rozwoju.
Dziękuję za rozmowę
Agnieszka Trojan
"Cogito", 28 II 2000r.
Nadesłała: Agnieszka Kościk