Nie jest trudno zauważyć, że grasz na gitarze lewą ręką, chociaż ułożenie strun jest typowe dla gitarzysty praworęcznego. Jednak autografy rozdajesz ręką prawą. Czy to znaczy, że jesteś oburęczny?!

Rzeczywiście, równomiernie mam rozwinięte obie ręce. Jeśli chodzi o grę na gitarze lewą ręką to wynika ona z mojej niewiedzy, zwykłej ignorancji. Od samego początku grałem odwrotnie nie wiedząc, iż można się tak posługiwać tym instrumentem tylko wystarczy zmienić kolejność strun. Zanim się jednak zorientowałem, umiałem się już całkiem nieźle poruszać na kilku akordach. Potem, dla żartów, nauczyłem się grać prawostronnie kilku funkcji po to, aby podczas koncertów trochę się zabawić: raz grać lewą, a raz prawą ręką. Następnie, gdy już moja twórczość zaczęła się krystalizować dostrzegłem, iż trzymanie na odwrót daje mi pewną przewagę nad praworęcznymi. Przede wszystkim inaczej brzmią akordy oraz pochody basowe, które w razie potrzeby imitują gitarę basową, tym bardziej, że gram je palcami: wskazującym i środkowym.

Z tego co mówisz wynika, że jesteś samoukiem. Czy masz może jakieś ogólne przygotowanie muzyczne?

Równolegle z grą na gitarze przez dziesięć lat uczyłem się grać na pianinie, zdobywając przy tym wiedzę z zakresu teorii muzyki. Ale prawdę mówiąc najwięcej dała mi współpraca z Przemkiem Gintrowskim i Zbyszkiem Łapińskim. Oni jako kompozytorzy operowali fachowymi terminami, które były dla mnie przysłowiową „chińszczyzną”. Jednak siłą rzeczy zacząłem się tego uczyć, podpatrywałem ich rozwiązania harmoniczne, głównie te które budował Zbyszek. Przez długi czas obcowałem z muzyką rosyjskich bardów, którą bezpośrednio z Rosji przywozili moi rodzice. Poza tym byłem wychowywany trochę w kulturowej izolacji. Nawet dorobek THE BEATLES poznałem dość późno, ponieważ wszystko co w tamtym czasie było anglosaskie uważano za coś złego. Z całą muzyką młodzieżową zapoznałem się zbyt późno, by moja twórczość mogła wejść na inne tory. Ale wracając do radzieckiej piosenki opozycyjnej. Miała ona bardzo prosty schemat: a-moll, E-dur, d-moll, po to by stworzyć wyłącznie tło dla przekazania warstwy tekstowej. Również i ja mam wiele piosenek zbudowanych właśnie na tego typu schematach.

No tak, ale w niektórych utworach stosujesz wiele skomplikowanych technik gitarowych. Wystarczy, że sięgniemy po Twój pierwszy wielki przebój „Obławę”. Zdecydowanie ten galopujący rytm ma swoje korzenie w technikach flamenco!

Nie wiem jak tego dokonałem. Chciałem tu przekazać wrażenie gonitwy, chaosu i stąd taki rytm. Jeśli chodzi o poziom trudności tej techniki, to bez wątpienia przy jej opanowaniu pomogła mi gra na pianinie, gdzie podstawą jest luźny nadgarstek. Tego rytmu nie da się grać zbyt długo przy usztywnionej dłoni.

W swojej twórczości poruszasz wątki historyczno-polityczne, dramatyczne, ale i obyczajowo-rozrywkowe. Trochę jak Włodzimierz Wysocki, który nie stronił od wódeczki.

Tak. Był to człowiek, który lubił się zabawić, a co najważniejsze pisał o tym. Zresztą to się mieści w tradycji rosyjskiej – sprawy polityczne czy dramatyczne ściśle łączą się z taką rubasznością niemalże ludową. Więc na pewno tu jest główne źródło, ale również i własne doświadczenia. Pierwszą piosenką bankietową, którą napisałem był utwór zatytułowany po prostu „Bankiet”. Jest to jakby metafora ówczesnej Polski. Polski komunistycznej, ale dałem w niej wyraz temu co dzieje się z człowiekiem, gdy zbyt dużo wypije. Następnie w okresie studiów, dla przyjaciół wymyślałem tzw. szybkie teksty, z okazji różnych obyczajowo-towarzyskich spotkań, żeby komuś sprawić przyjemność. Tak narodziła się piosenka „Wieczór kawalerski” . Jak się później okazało, stała się ona hymnem „ochlapusów”, który później, przez Jana Poprawę, został nazwany nową „Odą do młodości”. Rzeczy pisane na kolanie i lewą ręką mają czasami trwalszy żywot aniżeli coś wypracowanego. Do dzisiaj, jeżdżąc po Polsce, czasami słyszę gdzieś w jakiejś knajpce a my damy w banię. Nawet moi znajomi mówią mi – pół żartem, pół serio – że ta piosenka gwarantuje mi nieśmiertelność. Później, gdy już byłem na Zachodzie, przy różnych spotkaniach towarzyskich śpiewałem te piosenki dla rozluźnienia atmosfery, gdy rozmowy schodziły na polityczne tematy. No i jeszcze ten wątek zawiera w sobie moje własne, autobiograficzne „przygody” z alkoholem, który w rezultacie stał się potem moim problemem. Starałem się o tym pisać z dużym poczuciem humoru, ale z podtekstem egzystencjalnym. Sięgałem także do tekstów ojca Kazika, którego twórczość odkryłem dużo wcześniej niż on.

Skoncentrujmy się może teraz na nieco poważniejszym odcieniu wątku polityczno-obyczajowego. W ogólnodostepnych śpiewnikach z łatwością odnajdziemy „Sen Katarzyny II”. Użyłeś tu podobnej techniki gry, jak w „Obławie”.

Rzeczywiście, również posłużyłem się tu dość żywym rytmem. Natomiast trudno jest mi znaleźć źródła tej kompozycji. Myślę, że w podświadomości miałem przekonanie, iż ta piosenka musi być utrzymana w dworsko-oświeceniowym nurcie. Dość interesująca jest historia powstawania wszystkich tekstów kobiecych. Mam tu na myśli Sen Katarzyny II, Kasandrę, Wygnanie z raju czy Joannę d’Arc. Okoliczność była jedna. Mianowicie, pisałem je z myślą o Marysi Wiernikowskiej (powstały w ciągu dwóch tygodni), w której kochałem się bez granic.

Krajobraz po uczcie to bez wątpienia piosenka napisana jakby poza poetyką Wysockiego. Czy można go uznać za coś w rodzaju przełomu?

Myślę, że tak. Jest to kompozycja z obszaru moich studiów, gdyż byłem na polonistyce. Szczególnie, że koncentrowałem się głównie na okresie Oświecenia. Pod względem literackim nie była to najciekawsza epoka, ale w sferze polityczno-historycznym to czas upadku. Poza tym dużo się tu działo w tzw. literaturze ulotnej, pamfletach, pierwszych piosenkach na temat Zygmunta Augusta. To właśnie w nich można znaleźć odzwierciedlenie wszystkich naszych problemów związanych z komunizmem i ze Związkiem Radzieckim. Pisałem nawet pracę magisterską na temat tej właśnie poezji okresu stanisławowskiego. Krajobraz po uczcie jest dla mnie fundamentalnym utworem, nie tylko dla tego, że dał on początek wątkowi historycznemu w mojej twórczości, ale i dlatego, że jest on dość aktualną analizą, swoistą panoramą Polski.

Przez jakiś czas byłeś zafascynowany również twórczością Boba Dylana?!

Tak, ale Dylanem z pierwszego okresu jego działalności, samotnym, z harmonijką ustną i gitarą. Potwornie działał na wyobraźnię. Tłumaczyłem jego piosenki i muszę przyznać, że śpiewał o rzeczach bliskich Wysockiemu. Gorzko przeżyłem jego przeniesienie się w świat gitary elektrycznej. Nawet napisałem nieudaną piosenkę na ten temat. On mi zawsze towarzyszył.

Wiele Twoich piosenek trafiło do kanonu lektur obowiązkowych, ale Mury osiągnęły niemal status Mazurka Dąbrowskiego.

To prawda, że ta piosenka stała się wręcz kultowa, choć historia jej powstania była bardzo prosta. Mój przyjaciel, tłumacz literatury hiszpańskiej, zapoznał mnie z twórczością Llacha. Ja ze swoim socjalistycznym doświadczeniem, od razu miałem przed oczami tłum ludzi, który z tą piękną melodią na ustach wychodzi na ulice i szuka Żyda, bądź innego obcokrajowca -innowiercę, aby go pobić – jak to zresztą było przed wojną. Pomyślałem wówczas, że warto o tym napisać piosenkę i zrobić taki rodzaj happeningu z publicznością.

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że Twoje piosenki mają olbrzymią siłę rażenia, że kształtują poglądy i postawy wielu ludzi, szczególnie młodych, którzy właśnie dzięki Tobie dowiadywali się historycznej prawdy?

Niestety, bardzo późno zdałem sobie z tego sprawę. Po pierwsze – byłem za młody, po drugie – był to szczyt naszej popularności. Graliśmy wtedy z Przemkiem po pięć koncertów dziennie! Później na emigracji widziałem wpływ moich koncertów na publiczność polonijną. Poza tym przez długi czas miałem wrażenie, że jest to pewna moja rola służebna dla „Solidarności”, jakby spłacanie długu wobec społeczeństwa. Następnie moja praca na etat w Radiu Wolna Europa, kiedy dochodziły mnie słuchy o wpływie moich piosenek. Gdy przyjechałem do Polski w 1990 roku i spotkałem się z moimi przyjaciółmi i kolegami w pełni zrozumiałem moją rolę w przemodelowaniu świadomości. Moja wychowawczyni, którą odwiedziłem powiedziała mi, że jej syn nie byłby tym kim jest, gdyby nie moje piosenki.

Jak natomiast reagowała publiczność polonijna na Twoje kompozycje?

Bardziej emocjonalnie niż w Polsce, ale było to związane z ich oddaleniem od kraju. Szczególnie żywe reakcje okazywali na teksty poruszające wątki historyczne, bo nie ukrywajmy, ci ludzie żyją przeszłością.

Jak obecnie wygląda Twoja działalność koncertowa, w czasie gdy rynek zdominowany jest przez wykonawców muzyki rozrywkowej?

Różnie bywa. Czasami gram na dużych koncertach, ale daję też prywatne koncerty dla jakichś 20 osób. To dobre miejsce dla odśpiewywania nowo powstałych utworów. Są to całkowicie formalne zaproszenia. Tego typu koncerty wyglądają różnie. Jedne są bardzo udane, a inne znów sztywne. Można powiedzieć, że w Polsce jest wielki szacunek do artystów. Jest to zjawisko zupełnie nieznane na Zachodzie. Tam każdy kto ma coś do powiedzenia, bądź wydaje mu się że ma, to po prostu mówi, a nie trzęsie się ze strachu, że wyjdzie na głupka.

Od dwóch lat mieszkasz w Australii. Wcześniej byłeś tam na trzykrotnym tournee. Jak tam wygląda Twoje koncertowanie?

Staram się nie grać zbyt dużo, ponieważ nie muszę tego robić. Jeśli jeżdżę po Australii to raczej w celach krajoznawczych, turystycznych. Zrobiłem kiedyś jedno tournee po Australii, ale było ono przede wszystkim pretekstem do tego, by odwiedzić przyjaciół, aby podziękować za pomoc przy osiedleniu się w tym kraju. Zostałem zaproszony na daleką północ, gdzie zagrałem dla dwudziestu rodzin polonijnych. Był to koncert wyłącznie za zwrot kosztów podróży i za możliwość poznania okolicy. Dzięki temu poznałem nowe rejony Australii, na których zwiedzenie nie byłoby mnie stać. Jeśli chodzi o środowisko folkowe to dominuje w nich piosenka trapersko-związkowa. Przyznam szczerze, że jeszcze nie miałem czasu zasiedlić się w tym środowisku.

Twoja najnowsza płyta „Pochwała łotrostwa” to kontynuacja drogi wytyczonej od lat. Widzę, że nie zamierzasz iść z duchem czasu?

Jeżeli mam jakiś pomysł to go po prostu realizuję, nie patrząc na panującą modę. Na etapie człowieka z prawie dwudziestoletnim stażem publicznego żywota nie jest ważna taktyka wobec rynku. Jeśli za rok przywiozę kilka piosenek, tym razem inspirowanych australijskim duchem, i będzie potrzeba bym je zaśpiewał i nagrał, to z pewnością to zrobię. Pamiętajmy, że publiczność, która mnie kiedyś słuchała, robi to dzisiaj. Robią to ich dzieci. Moją jedyną odpowiedzialnością jest śpiewać w miarę ciekawie, by ich nie zmęczyć, próbować znaleźć wspólny mianownik.

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.

Tomasz Konfederak
"Świat gitary klasycznej i akustycznej" nr 4, 1997r., s. 56.

Nadesłał: Przemek Lipski