Powrócił Pan z kolegami po 20 latach do innej rzeczywistości. Czy w niej też stoją jakieś mury?

JK: No tak, oczywiście. W tamtej piosence jest przecież mowa o murach, które stoją między nami, między ludźmi. Ona jest tak samo aktualna dziś, jak i 20 lat temu. To piosenka o barierach, jakie nosimy w sobie.

Przemysław Gintrowski mówi dziś, że bliżej mu do Orzeszkowej niż do Słowackiego. A Panu do jakiej poetyki jest bliżej?

JK: Do własnej! (śmiech). Ale wiem, co Przemek miał na myśli. Chodziło mu o pracę u podstaw. Ja jednak niewielu widzę w Polsce pozytywistów. Poza tym myślę, że najwięcej można osiągnąć tym, co naprawdę mamy najlepszego w sobie, zarówno romantyzmem, jak i pracą. Byle było to prawdziwe.

Kiedyś rozeszły się Panów poglądy polityczne. Czy trudno było spotkać się znowu na jednej scenie?

JK: Nasze poglądy nigdy nas nie dzieliły i nie z tego powodu się rozstaliśmy. Nastąpiło zmęczenie jak w starym małżeństwie. Ale repertuar sam się obronił. Na szczęście okazało się, że jest wolny od kontekstu politycznego. I tak odbierają to młodzi ludzie – bez polityki.

Obiecał Pan kolegom, że wróci za rok z nowymi piosenkami.

JK: Co roku przyjeżdżam z nowymi piosenkami. Nie muszę szukać pomysłów. Wystarczy rozglądnąć się dookoła, wystarczy tu pobyć, żeby to, co napiszę, było dobre. To chyba polega tylko na szczerości.

Marek Nycz
"Gazeta Wielkopolska" nr 148 (wyd. poznańskie), 28 VI 1994r., s. 3.