Nigdy nie czułem się czyimś bardem, zawsze pisałem piosenki o sobie, o swoich problemach

Przez znaczną część społeczeństwa jest pan uważany za barda „Solidarności”. Piosenka „Mury” stała się jej hymnem, pan – postacią niemal kultową.

To, jak kto mnie nazywa, zupełnie ode mnie nie zależy. „Mury” napisałem w 1978 roku, to nie była pieśń ku czci „Solidarności”. Zawarłem w niej nieufność wobec wszystkich masowych ruchów. Później, po kilku latach, ludzie usłyszeli w tej piosence to, co chcieli usłyszeć, wpłynął na to kontekst polityczny. Ja nigdy nie pisałem hymnów, one były pisane przez sytuację.
Nigdy nie czułem się czyimś bardem, zawsze pisałem piosenki o sobie, o swoich problemach. Nie miałem żadnego wpływu na to, w jaki sposób moje utwory były i są odczytywane. Nie pisałem piosenek zaangażowanych, nie pisałem, by wyrazić bunt polityczny czy społeczny. Po prostu czasy były inne, niespokojne, ludzie wszystko odczytywali poprzez aluzje polityczne, poprzez swoje lęki i nadzieje. Kiedy w jednej z piosenek napisanych pod koniec lat 70 użyłem słów: „rzeka podziemna” zostało to potem odebrane jako deklaracja nadziei na sens podziemnej działalności politycznej. Natomiast ja cały czas byłem i jestem zaangażowany w problemy natury egzystencjalnej, problemy kondycji jednostki we współczesnym świecie.

Pisał pan jednak teksty publicystyczne dla Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w latach 1984-94, był pan także jednym z założycieli paryskiego Komitetu Solidarności z „Solidarnością”.

Pracowałem w radiu, pisałem tak zwane „Kuplety dla Wolnej Europy” bo uważałem wówczas, że jest sens zaangażowania swojego pióra do walki ze złem. Ale nie uważam tej działalności za najważniejszą w moim życiu.

Uważa pan, że piosenka zaangażowana nie ma sensu?

Ma sens, jeżeli człowiek robi to świadomie i zgadza się na to, że jest to interwencja polityczna czy publicystyczna. Ale praca dla Wolnej Europy nie była głównym nurtem mojej twórczości.

Dlaczego jesienią 1981 roku wyjechał pan na zachód? Czy to była ucieczka?

Wyjechałem stąd już 17 lat temu, nie przewidując wtedy, tak jak nikt nie przewidywał, że będę mógł kiedykolwiek wrócić do Polski. To nie była ucieczka. Osiedliłem się w Australii, bo tam jest pięknie, cisza, spokój, mało ludzi i dużo przestrzeni… Ze wszystkich krajów, jakie widziałem, najbardziej spodobała mi się Australia, więc ją wybrałem na stałe. Tam świetnie mi się pracuje, jest spokój. Nie ma tego zgiełku, takiego tygla spraw ludzkich, jaki jest w Europie czy Ameryce.

Powiedział pan, że wyjechał do kraju najspokojniejszego na świecie, bo piekło nosi pan w sobie. Czy jest to polemika ze słynną maksymą Sartre’a, że „piekło to inni”?

Nie zgadzam się z tą maksymą. Uważam, że piekło to ja. To dla mnie oczywiste. Nie przekonuje mnie teza, że zło jest poza człowiekiem. Zło jest w człowieku. Diabeł nie sprowadza ludzi na złą drogę, jak głoszą od wieków ludowe podania. Diabeł nie przychodzi z zewnątrz, on siedzi w człowieku. Zależnie od okoliczności i od człowieka dochodzi do głosu lub nie.

Nie chce pan wrócić na stałe do Polski?

Przyjeżdżam do Polski raz na rok, na parę miesięcy, ale mieszkam w Australii. Uważam, że takie dzielenie czasu na dwa kraje jest twórcze.

A gdzie czuje się pan u siebie?

U siebie się czuję tam, gdzie jest mój dom i rodzina, czyli w Australii.

Z najnowszych pana piosenek najbardziej zainteresowała mnie zatytułowana „Postmodernizm”. Czym jest dla pana postmodernizm? Krytyką racjonalizmu i tradycji oświecenia, estetyką czy może stylem bycia?

Dla mnie postmodernizm jest bełkotem. Może dlatego, że zostałem tradycyjnie wychowany, a może dlatego, że nie jestem zbyt dobrze wykształcony, w każdym razie nie umiem się poruszać w rzeczach niejasnych. Nie lubię nieprecyzyjnych terminów, niejasnych określeń. Najgorsze, że nie wiadomo czym jest ten dominujący w naszej epoce postmodernizm. Nie wiadomo, co nas określa.

Jak postrzega pan współczesną Polskę?

Jest fascynująca. Z Australii jest widoczna w uproszczeniu, oglądam ją poprzez prasę, telewizję, a kiedy przyjeżdżam widzę, że tu się kotłuje. I to wspaniałe, że się kotłuje, powinno się kotłować w kraju, w którym się wszystko dopiero ma stać.

Nic pana nie razi, nie przeraża, nie bawi?

Przeraża mnie agresja, chamstwo, bezmyślność – czyli właśnie postmodernizm. Zatarcie się elementarnych systemów wartości. Ale tak jest wszędzie na świecie. Kiepsko trafiliśmy z odzyskaniem wolności, trafiliśmy w zły moment, ale tego się, niestety, nie wybiera.

Jak jest pana filozofia życiowa?

Podążać swoją własną ścieżką, nie płynąć z nurtem okoliczności. Siedzę w Australii, drążę za pomocą tego co robię – piosenek, prozy – swoje widzenie świata. Co innego znaczy bowiem, kiedy się o czymś myśli, co innego, gdy się to samo głośno powie, a co innego kiedy się to napisze. Pisanie jest objaśnianiem sobie samemu tego, co się myśli na temat świata. I to jest właśnie moja prywatna ścieżka.

Jest pan uważany za wyraziciela buntu, za buntownika z wyboru. Wielokrotnie mówił pan zresztą, że ma bunt zakodowany w sobie. Nie zgadza się pan zatem z opinią, że bunt jest cechą młodości, że z buntu się wyrasta? Że przychodzi moment naszej małej stabilizacji, zgody na przeciętność, na rutynę. Dawne ideały gdzieś się ulatniają, to, przeciwko czemu się buntowaliśmy, wydaje się po latach śmieszne, dziecinne może…

Grochowiak napisał, że „bunt się ustatecznia”. Na pewno coś takiego się stało ze mną – ustateczniłem się. Mój dzisiejszy bunt to nie krzyk, nie miotanie się od barykady do barykady lecz raczej cichy protest przeciwko temu, co jest naszym losem. Ale mój bunt nadal siedzi w środku, tylko już tak mocno się nie uzewnętrznia. Mogę zatem mieszkać w domu z ogródkiem i pisać książki – mój protest przeciwko kondycji człowieka, przeciwko temu, jak świat jest urządzony, trwa nadal. Można się na ten porządek zgodzić, jak robią ludzie głęboko wierzący, a ja się z tym nie zgadzam, ponieważ jestem człowiekiem niewierzącym.

Na pana koncerty przychodzą tłumy młodych ludzi. Co ich ciągnie do pana piosenek?

Niepokora, sprzeciw, niezgoda na zastany świat, na samotność. To są myśli właściwe młodzieży. Dorastając, ludzie te myśli i postawy odrzucają albo się z nimi godzą. Artysta jest zawsze dzieckiem, więc zachowuje w sobie zdolność stawiania pytań ostatecznych, nowych poszukiwań, ryzyka. Rzeczywiście na moje koncerty przychodzi dużo więcej młodzieży niż ludzi mojego pokolenia, czterdziestolatków. Moja generacja to ludzie zapracowani, zasiedziali, którzy, jak mówią np. moi znajomi, boją się wzruszeń, rozczarowań. Boją się, że coś im drgnie w duszy, w sercu. Niechętnie wywołują wspomnienia, objawiają się własnych emocji.

Przyjechał pan na promocję swojej najnowszej książki „Plaża dla psów”. O czym jest ta książka?

Nie potrafię opowiadać o swoich książkach. Nie po to przez miesiące czy lata piszę powieść, żeby potem w kilku zdaniach ją podsumować. Niech czytelnicy sami się przekonają czytając ją.

Czuje się pan bardziej poetą, pisarzem, publicystą czy piosenkarzem?

Nie wiem. Wypowiadam się poprzez słowo, jestem człowiekiem pióra. Strona muzyczna ma charakter pomocniczy, drugorzędny. Najważniejsze dla mnie, to aby moja twórczość wytrzymała próbę czasu. Tak jak wytrzymuje ją (spacja)to wszystko, co w życiu ważne.

Ewa Likowska
"Przegląd Tygodniowy", 13 V 1998r.

Nadesłał: Przemek Lipski