Jacka przyprowadziła do Egidy mama. Poprosiła, bym posłuchał, jak śpiewa dziewiętnastoletni synek. Do kabaretu przyjąłem go od razu po przesłuchaniu, z dnia na dzień. To był rok 1977, graliśmy w lokalu Melodia, naprzeciw Komitetu Centralnego. Potem, gdy powstała „Solidarność”, Jacek stał się gwiazdą naszego programu. Graliśmy „na barykadach”: w halach fabrycznych, kopalniach. Jacek szybko się uczył, chłonął doświadczenia i potrafił oczarować publiczność Egidy. Wychodził naprzeciw nadziejom i marzeniom. Formułował je. Kaczmarski buntował się w twórczości, w sytuacjach towarzyskich był miły, pogodny. Namawiałem go nawet, by napisał coś wesołego, ale chyba nie potrafił. Za najważniejsze jego dokonania uważam, oprócz „Murów”, takie songi jak „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, „Obławę” i „Idą tytani”.

Gdy w latach 90. wrócił z emigracji, było mu już bardzo trudno znaleźć kontakt z publicznością. Tęsknił do prawdziwej „Solidarności” i jej legendy, z drugiej strony krytycznie oceniał rządy AWS. Był rozdarty i stąd chyba decyzja o wyjeździe do Australii. Udawał, że tam mu dobrze, ale ile można udawać. W końcu zdecydował się na Polskę.

Jan Pietrzak

"Rzeczpospolita" nr 87 (6770), 13 IV 2004r.

Nadesłał: Piotr Uba
Przepisał: Szaman