Jak długo można udawać obojętność? Jak daleko uciec? Czy śmiech jest wystarczającą bronią, gdy się walczy o coś tak wielkiego, jak własne ideały? Ideały będące częstokroć jedynym istotnym dobytkiem człowieka… Gdy nie wystarcza obojętność, sceptycyzm, pogarda i kpina – można się zwracać ku niebu lub szukać siły w sobie. Młode koguty zazwyczaj większą wiarę pokładają w swych możliwościach, przeto nie dziwmy się, że także w obserwowanym przez nas obrazie „piosenki studenckiej” więcej dostrzeżemy krzyku niż modlitwy…
(…)
Nie oszukuj siebie, w niemym ludzi gronie
nie wystarczy istnieć, trzeba być świadomie
(…)
– napisał w jednej z piosenek krakowskiego kabaretu „Protekst” autor jego programów Marek Mierzyński. Nie on jeden zresztą w taki sposób formułował pragnienie swego pokolenia: być świadomym i aktywnym. Mówić.
W polskim społeczeństwie gniew narastał przez wiele lat. Jego erupcja przez długi czas skutecznie była jednak powstrzymywana.
Do czasu wszakże. Gniew społeczeństwa nabrzmiał latem 1980 roku do rozmiarów, od których drżeć poczęła cała Polska.
Nim stał się Sierpień – były jednak inne miesiące i lata. W młodym pokoleniu Polaków symptomy nadciągającego czasu gniewu znajdowały – a jakże – swój wyraz w piosenkach. Gniew objawiał się choćby w ich formie, coraz częściej agresywnej, pełnej ostrości i krzyku. I oczywiście w treści, którą było stawianie tez i postulatów w sprawach kraju, narodu i rodaków. W treści tych piosenek głównym tematem stało się dochodzenie prawdy. Nie tylko na własny temat.
Poszukiwanie prawdy, o tym co dla młodych ludzi, niezadowolonych z własnego życia, nieobojętnych na to, co się wokół dzieje (nie używam tu słowa „zaangażowanych”, gdyś zostało ono wytarte do ostatka przez różnej maści cwaniaczków, specjalistów od popularnych w piosenkarskim światku „robótek zleconych”) – objawiała się na przykład w odkrywaniu historii. Jacek Kaczmarski, bezspornie najwybitniejszy artysta polskiej piosenki, jaki pojawił się w owych latach – a jednocześnie idol „kultury studenckiej” (zarówno w cudzysłowie, jak i bez) – wiele swych pieśni poświęcił takiej właśnie prywatnej lekcji historii. W historii bowiem znajdował przez długi czas olśnienia i fascynacje, przykłady chwały i hańby, przestrogę – słowem, wszystko to, bez czego nie można zrozumieć własnych czasów. Także siebie samego.
Przy okazji, skoro już do tego doszliśmy – nie sposób nie pamiętać, że jednym z postulatów posierpniowej odnowy było właśnie przywrócenie należytej rangi prawdzie historycznej, historii w ogóle.
Młodzież zawsze, zwłaszcza zaś w ostatnich latach, odczuwała nieprawdziwości i fałsze w tym, co jej dawano w miejsce historii. Nie dotyczy to tylko – choć może przede wszystkim – wiadomości z epoki najnowszej, szczątkowo tylko obecnych w edukacji młodych Polaków. Dotyczy to jednak samej metody dawania ludziom zamiast historii – gotowych interpretacji wybranych faktów dziejowych. Pozbawiano ich szansy samodzielnego dostrzegania reguł i prawd, które z dziejów dawno przeszłych kładą cień na nasze dzisiejsze życie. Pozbawiano także szansy zrozumienia dnia dzisiejszego, poprzez możliwość znalezienia dlań odpowiedników w czasie minionym, w tym, co przeżyli już kiedyś inni ludzie…
W twórczości Jacka Kaczmarskiego temat historyczny stanowił bardzo ważny nurt. W jego piosenkach (które raczej nazwać by trzeba pieśniami, tak dalece pozbawione są potocznie rozumianej „rozrywkowości”) zapisane więc zostały między innymi obrazy scen starożytnych (tragedia Pompei czy wojny Cezara) i wizerunki postaci od wieków skamieniałych w europejskiej tradycji kulturowej (Kleopatra, Kasandra, Helena). Teksty Kaczmarskiego przypominały wciąż aktualne tajemnice zdarzeń, postępków i ludzi. Pojawili się w nich: Joanna D’Arc i Casanova, caryca Katarzyna i Piotr Wysocki.
Jedną z pierwszych pieśni, którą zwrócił na siebie uwagę młody warszawski autor, była przypowieść o upadku kraju, nosząca tytuł Krajobraz po uczcie. opowieść o sprzedaniu tego, co największe: ojczyzny i sumienia. Wykrzyczana, gorzka opowieść, pełna niezmiernie osobistego protestu autora i wykonawcy zarazem, młodego chłopca żyjącego dwieście lat później. Właśnie ten osobisty ton, osobiste zaangażowanie – stało się siłą Kaczmarskiego, a także siłą jego słuchaczy i uczniów. Siłą dodatkowo pomnożoną przez pamięć. Motyw niezgody na kapitulację, nawet jeśli ogłoszona została wbrew temu, co z dwudziestowiecznej perspektywy uznalibyśmy za właściwe, a przede wszystkim moralne. Był to stały motyw „historycznych” ballad Kaczmarskiego. Jak się zaś zgodzić z nieprawością losu, który Polskę skazał na stuletnią niewolę?
(…)
Bawcie się, pijcie, dzieci,
Jak się bawić i pić potraficie
Są ludy, co dojrzały do śmierci
Z rąk ludów niedojrzałych do życia…
(Jacek Kaczmarski, Kasandra, wyk. Autor)
Finał pieśni Kasandry charakteryzuje najlepiej sposób i sens istnienia historii w twórczości Jacka Kaczmarskiego. Owo zacytowanie ostrzeżenie nie odnosi się przecież tylko do ogrodu Priama. Jest jednocześnie jakby pointą wcześniej wspomnianego Krajobrazu po uczcie. Jest także dzwonem bijącym na trwogę Polsce wielkiej balangi, pokoleniu wszechmocnej dyskoteki.
W piosenkach Kaczmarskiego tylko pozornie istniała prosta anegdota, opis wydarzeń. Wielowarstwowość, szerokość odniesień opisywanych zdarzeń jest charakterystyczną cechą jego poetyckiego języka. A jednak w tej wielości nigdy nie znajdziemy wieloznaczności opinii czy intencji. Jakkolwiek czytamy, słuchamy, rozszyfrowujemy użyte metafory – zawsze wynika z nich w sposób jasny i oczywisty stosunek autora do przedstawianego problemu. Sztuką Kaczmarskiego jest przekazywanie osobistych emocji, własnej prawdy – mimo rozmaitości stosowanych poetyckich środków, mimo wielości sformułowań.
Historia była dla Kaczmarskiego (i innych piosenkarzy podążających jego śladem) rezerwuarem wzorów i treści na dzień dzisiejszy.
Szturmują bramę*! Kłódek trzask!
Ze wszystkich stron rozgrzane twarze!
Straż puszcza pod naciskiem mas!
Wpadają w chłodne korytarze
Wołając – Czas! Już czas! Już czas!
Gną się parkiety pod naporem,
Zrośnięte otwierają drzwi,
Wśród rzeźb, obrazów i ubiorów
Z przepisów barwna ciżba drwi
I woła – Wzoru! Wzoru! Wzoru!
Muzeum wszystkich nie pomieści,
Więc idą przez pamiątek zbiór,
A ci, co raz już całość przeszli,
Z powrotem zamykają sznur
Wołając – „Treści! Treści! Treści!”
Patrzą na szable, katafalki,
Procesje zamienionych w lód,
Błamy sztandarów rozpostartych,
Wybrzmiałych pieśni zwoje nut
I krzyczą – Walki! Walki! Walki!
I cisza tej zapada miary
Gdy nagle wiedzą, czego chcą
Ci, którym przeznaczono mary,
A którzy o swe życie drżą,
Ale wołają – Wiary!
– Ofiary… – echem mury drwią.
(Jacek Kaczmarski, Szturm, wyk. autor)
Ofiara, nawet jeśli nie trzeba jej ponieść, nie będzie decydować o wyborze czy ewentualnej zmianie sposobu myślenia, czucia, postępowania. A motyw ofiary poniesionej w walce o najsłuszniejszą i najważniejszą sprawę pojawiać się będzie jeszcze nie raz.
(…)
Nie ten umiera co właśnie umiera
Lecz ten co żyjąc w martwej kroczy chwale
Więc ci co polegli – poszli w bohatery
Ci co przeżyli – muszą walczyć dalej!
(Jacek Kaczmarski, Somosierra, wyk. autor)
Z odkrywanej i przeżywanej na nowo historii wsączał się do piosenek motyw walki. Na sztandarze zatkniętym nad barykadą, zza której prowadzony jest bój – wypisano wszystkie hasła wolności, równości czy braterstwa. Niekiedy śpiewanie niosące się nad tą barykadą pobrzmiewa straceńczym tonem:
(…)
Wszak lepiej spalić okręt grzybem zżarty,
Niżby niesławnie nam na oczach miał zatonąć!
(…)
(Jacek Kaczmarski, Ballada o banderze, wyk. autor)
Niekiedy ów śpiew jest wezwaniem:
(…)
Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat
(…)
(Jacek Kaczmarski, Pieśń*, wyk. autor)
Im więcej jednak lat i doświadczeń, tym mniej kontestujące, mniej zaciekłe były owe apele. Nie znaczy to, że słabły. Zmieniały tylko swój ton. Starały się określić nie tylko postulat walki, lecz i jej cel; ogólny, oczywisty i zrozumiały bez deklaracji – a jednocześnie skryty za mgłą tego, co niesie przyszłość. Celem stało się po prostu zagrożone istnienie człowieka.
(…)
Budujcie Arkę przed potopem
Dobądźcie na to swych wszystkich sił!
Budujcie Arkę przed potopem
Choćby tłum z waszej pracy kpił!
Trzeba ocalić co najdroższe
A przecież tyle już tego jest!
Budujcie Arkę przed potopem
Na pierwszy i ostatni chrzest*
(…)
(Jacek Kaczmarski, Arka Noego – Arrasy Wawelskie, wyk. autor)
Dla pewnego typu osobowości, jakiekolwiek by im przyświecały cele – walka musi trwać. Walka jest żywiołem, który pochłania. Koguty, walcząc, śpiewają o jej przyczynach i bohaterach, o świecie, jaki nastąpi po zwycięstwie. Utopia tej walki, jej jawna beznadziejność wobec zmasowanych sił dwudziestowiecznej cywilizacji nie odbiera jej sensu. Ba, ów sens czyni większym, idealizuje go i upiększa.
Wszystkie rozważania wywołane twórczością tego typu trzeba przerwać, piosenek śpiewanych z estrady walkę oznajmia, wszystkie manifesty (wiersze czy pieśni) – są świadectwem głodu marzeń.
Kto w twierdzy wyrósł – po co mu ogrody
Kto krew ma w oczach – nie zniesie błękitu
Sytość zabije nawykłych do głodu
Myśl upodlona nie dźwignie zaszczytów
Kto się ukrywał szczuty i tropiony
Nigdy nie będzie umiał stanąć prosto
Zawsze pod murem zawsze pochylony
Chyba że nagle uwierzy w swą boskość
Kto w życiu oparł się wszelkim pokusom
Tu po tygodniu jest ostoją grzechu
Dawniej jedyną uciśnioną duszą
A teraz jednym z tysięcy uśmiechów
Z ran zadawanych kto krzyczał w agonii
Na męki dając ciało by myśl pieścić
Nie widzi sensu w nauce harmonii
Ani nie umie śpiewać o tym pieśni
Kto świat opuścił w zastanej postaci
Ten nie zaśpiewa hymnu dziękczynienia
Choćby i przez to miał zbawienie stracić
Nie ma o nie ma zadośćuczynienia
Nie dla wiwatów człowiekowi dłonie
Nie dla nagrody przykazania boże
Bo każdy oddech w walce ma swój koniec
Walka o dusze końca mieć nie może
(Jacek Kaczmarski, Pieśń Piotra*, wyk. autor)
Wszystkie rozważania wywołane twórczością tego typu trzeba przerwać, by przedstawić autora Murów, wielu Czytelnikom niemal nie znanego. Należy do pokolenia, dla którego rok 1968 to już tylko legenda, nie osobiste doświadczenie. Ale też jego pokolenie to generacja najwyższych ambicji wyrastających z przyjęcia zdobyczy najnowszej Polski za oczywiste. To, co dla wielu starszych Polaków wydaje się być sukcesem równoważącym ewidentne niedomogi naszego bytowania – pokoleniu wyrosłemu w pokoleniu Polski Ludowej wydaje się być czymś oczywistym i naturalnym. Zasady ustrojowe, pryncypia polityczne etc. są dla tych młodych ludzi tak samo bezdyskusyjne, jak fakt, iż stąpa się po ziemi i oddycha powietrzem. Nic też dziwnego, że owym młodym ludziom, którzy wyrośli w takiej, a nie innej świadomości, pochwała tego, oczywiste, wydaje się niestosowna lub śmieszna.
Bardzo często sąd o młodym pokoleniu artykułowany jest przez pokolenie starsze. Choć rozum bywa przy starości, przecież oddziaływają na nią często także osobiste wspomnienia, własne uwarunkowania życiowe. Toteż z pozycji starszych, kształtowanych przez inne (nie lepsze lub gorsze, po prostu inne) czasy trudno nieraz zrozumieć przyczyny niezadowolenia lub niepokoju następców. Najmłodsze pokolenia nie wychowały jeszcze własnych polityków i własnych ideologów. Dlatego ich rolę spełnia często trybun. Takim trybunem jest każdy, także pieśniarz, przypominający o sprawach społecznie istotnych. Spełnia on po prostu nadzieję, że ktoś wreszcie wyrazi nabrzmiałe niepokoje i nienazwane marzenia…
To, że właśnie piosenka stała się językiem, w którym powstały pokoleniowe manifesty lat siedemdziesiątych – jest zrozumiałe. Jest to przecież pokolenie, dla którego muzyka rockowa, dyskoteka czy przebój – to naturalna mowa codzienna dnia. Kontakt ze sztuką przestał być dla tego pokolenia (a przynajmniej dla jego dominującej większości) czymś odświętnym lub uroczystym. Jeszcze poeci Nowej Fali dostrzegali tę zmianę funkcjonowania sztuki we współczesnym nam społeczeństwie. Dostrzegali ją teoretycy i ideolodzy kultury masowej. Najbardziej oczywistym przejawem nowego spojrzenia na sztukę stało się jej konsumowanie przy pomocy środków masowego przekazu. To nie koncert kształtuje dziś wyobrażenia o jakości muzycznego dzieła, lecz obecność na „liście przebojów”. To nie muzeum lub galeria decyduje o powszechności czy oddziaływaniu plastycznej wizji, lecz kształt codziennego przedmiotu, kolorowa okładka magazynu lub gramofonowej płyty…
Niemal każdy śpiewający autor – podejrzewam, że bez żadnej spekulacji – przyjął piosenkę jako najbardziej współczesny sposób wypowiedzi. Przyjął ją jako coś oczywistego, naturalnego. Nawet nie zastanawiając się chyba nad tym, co w piosence powiedzieć „wypada”. Może właśnie dlatego zawartość śpiewanych utworów tak dalece odbiegała od powszechnych oczekiwań. Dotyczy to nie tylko tekstów, które usiłowały kreować świat wymyślony, lecz także i tych, które chciałyby z rzeczywistością korespondować.
I jeszcze jedno spostrzeżenie. W którymś z wywiadów czy wystąpień, pytany o źródło impulsu skłaniającego go do przemawiania za pośrednictwem piosenki właśnie – jeden ze śpiewających poetów poczynił bardzo intymne zwierzenie. Powiedział mianowicie, że wszystko wzięło się ze spostrzeżeń kilkunastoletniego chłopca, którego nikt, nawet najbliżsi nie traktowali serio. Nie traktowali też serio przemyśleń, którymi chciał się podzielić. Właściwie to na dobrą sprawę nawet go specjalnie nie słuchano. Jednocześnie spostrzegł jednak, że zapisywanie tych samych spraw w piosence organizuje uwagę tych, do których wypowiedź jest kierowana. Zapisywał więc swe młodzieńcze problemy, by podzielić się nimi z ludźmi. Zapisywał wszystko: spostrzeżenia, pytania, protesty.
Dla tego pokolenia wniosek był prosty – piosenka stanowić może nie tylko przedmiot kontemplacji czy zabawy, lecz także swoisty sposób porozumiewania się. Gadająca skrzynka codziennie przynosiła przecież zwierzenia nieznajomych. Często głupie ględzenie, ale czasem – prosty tekst, który dotykał jakiejś struny w psychice przypadkowego odbiorcy.
Piosenki śpiewających odbiorców (nie tylko tych, których dość umownie wtłoczyliśmy w kategorię „młodych gniewnych”) wcześniej, niż stały się sztuką, były rodzajem nowego języka. Języka słuchanego chętniej niż język wykładu, przemówienia i przez to stwarzającego większą szansę porozumienia. Śpiewający poeci przeprowadzili zabieg przekształcenia piosenki-zabawki, ozdobnika, nic nie znaczącego tekstu w piosenkę-głos. Posunęli się nawet dalej; rozpoczęli proces przekształcenia owego głosu w zjawisko artystyczne. Jacek Kaczmarski wkrótce po debiucie otrzymał laury Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, został zaakceptowany przez widownie w klubach studenckich całej Polski. Prezentowano jego pieśni w telewizji, na płytach, na profesjonalnej estradzie. Nie po to, by oderwać twórcę od jego naturalnego studenckiego czy młodointeligenckiego środowiska, lecz by wykorzystać profesjonalne kanały rozpowszechniania, istniejące w kraju, do szerzenia wartości niesionych przez warszawskiego barda.
Wspominam bardzo osobiście poczucie niemocy, jakie miałem jako dziekan dziennikarzy akredytowanych przy Festiwalu Piosenki Polskiej „Opole ’80”, gdy tego młodego artysty (mimo przyznanej mu jednomyślnie Nagrody Dziennikarzy) nie udało się pokazać w telewizyjnej transmisji. Ktoś anonimowy z wysokiego stołka zadecydował wówczas, iż śpiewana przez Kaczmarskiego Obława (tekst na motywach pieśni Włodzimierza Wysockiego) nie nadaje się do rozpowszechniania. Dlaczego? Nikt nie mógł wytłumaczyć. Choć można się było domyślać. W okresie, gdy prawdę czytać trzeba było między wierszami, sparafrazowane wołanie Wysockiego brzmiało jak herezja, niczym zwiastun nadciągającego wielkiego wiatru.
(…)
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O, bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!
(…)
(Jacek Kaczmarski, Obława, wyk. autor)
Nieobojętność – to siła. Wniosek, jaki polski uczeń Włodzimierza Wysockiego wyciągnął z ogólnego przykazania: „żyć świadomie”.
Twórczość tego artysty tak dalece zdominowała studencką (w tym przypadku autorską) piosenkę ostatnich lat, że wprost nie sposób porównywać ją z innymi przykładami. Zwłaszcza że dorobek młodego warszawskiego autora był prawdziwie imponujący. W czasie kilku zaledwie lat kilkaset ballada, piosenek i pieśni. Dał niezliczoną ilość recitali. Wypracował oryginalne programy estradowe – Mury, potem Raj, wreszcie Muzeum – w których swe pieśni (wykonywane także przez Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego) układał w swoiste spektakle, całościowe wizje dramaturgiczne. Wywodził swe piosenki z prostego spostrzeżenia poczynionego gdzieś w konkretnej rzeczywistości:
Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb
Do pociągu sporo czasu jeszcze było –
Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc rzucamy się do wyjścia na perony,
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – ogłosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom.
Uprzejmie wszak ostrzegły nas
Po co stać w deszczu na peronie,
Skoro przed nami jeszcze czas?
Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam,
Zaczęliśmy drzemać, marzyć i flirtować,
Ktoś przygrywał na gitarze, zanucili tu i tam,
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc ospale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – przez megafon powiedzieli!
Uwierzyliśmy megafonom!
Pomarzyć w cieple – dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie
Zamiast w fotelu miękkim lec?!
Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
Co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu!
Gdy tymczasem za oknami n-ty już się puszył świt
I poczuliśmy się trochę oszukani!
Więc gdy znowu kół stukoty usłyszeliśmy i świst –
W garść się wzięliśmy i dalej! – na perony!
Lecz zatrzymał nas na progu już znajomy zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg! – Ogłosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom!
W końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
Gdzie z wszystkich stron wichura dmie?
Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało?!
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen pod lasem – opuszczone…
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…
I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony…
(Jacek Kaczmarski, Ballada o poczekalni, wyk. autor)
Przytaczany tu tekst Ballady o poczekalni charakterystyczny jest dla wczesnego okresu twórczości artysty. Już w Murach, pierwszym swym całościowym spektaklu piosenkarskim (należy użyć takiego określenia, jako że wzajemny związek pieśni wchodzących w skład Murów był większy, niż to bywa w przypadku zwykłego recitalu) – tematyka jego piosenek uległa zmianie, a może zmieniły się tylko rekwizyty użyte do wypowiadania – nadal tych samych – przekonań i emocji. W okresie przygotowywania kolejnego spektaklu – Raj – istną kopalnią tematów stała się dla niego mitologia. Pieśni zainspirowane scenami i postaciami mitologicznymi miały swą specyfikę. Była nią młodzieńcza polemika z odwiecznymi prawdami wiary. Pieśniarz postanowił widocznie w ten sposób zweryfikować prywatnie, dla siebie (a więc dla wszystkich, skoro zdecydował się na powierzanie swych myśli publiczności) – przeszłość.
Chóry śpiewały – milczał głos
Który powinien wszystko wyjaśnić
Szły tłumy białe szły tłumy białe
Nad umowną krawędź przepaści
Tam stali oni – i stał on
Skrzydła im ścierpły w długiej niewoli
A wokół skroni a wokół skroni
Nie mają już aureoli
Udowodniono wszystkim bunt
I wszyscy dzisiaj będą strąceni
W twarzach znajomych w twarzach znajomych
Nie blask niebiański się mieni
Niektórzy dumnie prężą kark
Gdy w dół ich miecz ognisty spycha
Tłumaczą w tłumie tłumaczą w tłumie
Nie duma to lecz pycha
Niektórzy płaczą, krzyczą w głos
Ich wrzask zagłusza chór anielski
Niektórzy skaczą niektórzy skaczą
Chcą być przeklęci pierwsi
Ostatni spadnie pierwszy z nich
Czerniejąc w locie po koronę
Po nim zostanie po nim zostanie
Biel tłumu głos stłumiony
Więc egzekucja dokonana
Anioł szatanem nazwie brata
Na chwałę Pana na chwałę Pana
Na chwałę Pana na chwałę Pana
I wieczną rozpacz świata**
(Jacek Kaczmarski, Ballada o strącaniu aniołów, wyk. autor)
Kolejnym charakterystycznym rysem twórczości omawianego tu autora była jego fascynacja malarstwem. Do piosenek swych (zwłaszcza w programie Muzeumwprowadzał nie tylko anegdoty o wielu znanych dziełach plastycznych, lecz przede wszystkim czerpał z nich inspiracje do oryginalnych refleksji. Te inspiracje malarstwem brały się nie tylko z życiowego kontaktu Kaczmarskiego ze sztukami plastycznymi (ojciec jego jest znanym malarzem), lecz i z faktu, że silniej od natury zawsze oddziaływała nań strefa kultury. Tak więc obrazy Boscha, Breughla, Caravaggia, Goi i Muncha, a także tradycja polskiego malarstwa patriotycznego (to we wspomnianym spektaklu Muzeum) – stały się pośrednią przyczyną pieśniarskich moralitetów o życiu i śmierci, o wszystkim, co ludzkie i nieludzkie.
Raz! Dwa!
To tylko rozstrzelanie cieni
Wbijanie w ścięty wapnem świat
Nie ma już trawy słońca kamieni
To tylko rozstrzelanie cieni
Trzy! Cztery!
To z ubrań wytrząsanie ciał
Bo traci właśnie kształt wymierny
Każdy kto kiedyś kształt swój miał
To z ubrań wytrząsanie ciał
Cztery! Raz!
To zapatrzenie w drogę kuli
Grzęznący w głąb źrenicy lęk
Nie ma plutonu gmachów ulic
To zapatrzenie w drogę kuli
Pięć! Dwa!
Nienaturalne kończyn pozy
Matowy martwej skóry blask
Milczenie obliczonej grozy
Nienaturalne kończyn pozy
Trzy! Pięć!
To przechodzenie światów boso
Lot w smudze mroku w biały dzień
Minął bez echa krótki łoskot
To przechodzenie światów boso
Dwa!
To tylko rozstrzelanie cieni
To tylko pięć
Razy
Ja
(Jacek Kaczmarski, Rozstrzelanie – Wróblewski, wyk. autor)
W cieniu tej artystycznej indywidualności działali oczywiście i inni wartościowi autorzy. Choć poświęcam im mnie uwagi – ich miejsce w omawianym zjawisku jest niebagatelne.
Ta duża grupa autorów i wykonawców piosenek powodowana jest niemal identycznymi doświadczeniami pokoleniowymi. I choć nie zawsze ich głos brzmiał zupełnie oryginalnie – zawsze miał autentycznie uzasadnienie. Z tej sporej grupy młodych artystów, idących śladami swojego mistrza-rówieśnika, wykrystalizują się z czasem ciekawe (a nie tylko autentyczne) osobowości twórcze.
Zresztą wzorów dla nich nie brakuje. Typ twórczości przez nich kultywowanej ma – także i na polskim terenie – pewne tradycje. I znów, nie sięgając zbyt daleko, wspomnieć można na przykład songi śpiewane kiedyś w Teatrze Ósmego Dnia podczas spektaklu Jednym tchem. Spektakl przeminął dość dawno, zaś songi pozostały w domowej fonotece jego widzów. Co więcej, trafiły widać do wyobraźni najmłodszego pokolenia, skoro inwokacji jednego z nich (Ci, którzy jedzą grzanki, będą jeść suchary) słuchać można było zarówno przy turystycznym ognisku, jak i podczas międzynarodowego festiwalu. Podobnie zresztą ma się sprawa songów z kilku spektakli Teatru STU: zarówno słowa śpiewane wSpadaniau, Senniku Polskim, jak – przede wszystkim w Exodusie (teksty Leszka Adama Moczulskiego) do dziś są przypominane prywatnie i publicznie…
W tradycji gniewnej, walczącej twórczości piosenkarskiej znaczny udział mieli śpiewacy zagraniczni. Zwłaszcza Włodzimierz Wysocki czy Karel Kryl, chętnie tłumaczeni i śpiewanie zarówno dziesięć lat temu, jak i dzisiaj. Ale sporo było w tej tradycji także i młodego, gniewnego Boba Dylana, niemało Leonarda Cohena. Wpływ na kształtowanie oryginalnego, polskiego repertuaru miała też niewątpliwe pamięć osiągnięć światowej kontestacji, poezja niektórych grup rockowych, echa młodzieżowego „protest-songu”.
Choć niemal całą część omawiającą „młode koguty, śpiewające na barykadzie” – poświęciliśmy autorowi Raju, zacytujmy na koniec tekst innego pieśniarza. Grzegorz Tomczak – w przeciwieństwie do Kaczmarskiego rzadko stosował krzyk, starał się wręcz powściągać emocje. W miejsce krzyku bowiem – jak sam napisał – straszyć może szept. Jasne: nie o formę chodzi, lecz o treść. O prawdę, wiarę i pasję. Wystarczy szept.
Z wyrokiem w kieszeni nie zasądzonym,
z lękiem nieśmiałym, a już prawdziwym,
z czołem w mrok tylko unoszonym,
z szeptem, co kiedyś chciał być krzykiem –
z krzyżem – co prawda nie przypiętym,
lecz już na barki nałożonym,
fałszywie ciągnąc hymn nadziei
pół bogobojny, pół upojny –
naprzód, wciąż naprzód – za krokiem krok
– choć nie ten sam już co dawniej –
nie ma pewności, kto pójdzie górą,
kto będzie wodzem, a kto padnie.
Z wiarą w niewiarę i wszystkich świętych –
Chrystusa, Marksa i Lenina,
w miesięcy zwykłą przemijalność,
w czas, co się przecież nie zatrzyma –
z dłonią wciśniętą w kieszeń płaszcza
który niejedną przeżył bitwę,
z sercem bijącym w dzień narodzin,
w dobrą minutę i złą godzinę –
naprzód, wciąż naprzód – za krokiem krok
– choć nie ten sam już co dawniej –
nie ma pewności, kto pójdzie górą,
kto będzie wodzem, a kto padnie.
(Grzegorz Tomczak, Naprzód, wyk. autor)
Gniew Tomczaka miał inną postać niż gniew Kaczmarskiego, jednak to przecież ten sam gniew. Niezgoda na to, by „być granym”.
(…)
Widać potrzebna nam nasza święta wiara
Nasze codzienne śmieszne gadanie
Ciche spojrzenia bardziej ciche słowa
I to stałe wyczekiwanie jutra
Jutra co przyjdzie jak zawsze o szóstej
Jutra co będzie znaczone tylko
Kolejnym dzień dobry rzuconym żonie
Ciężkim wstawianiem klepaną modlitwą
I tak powolutku od rana od nowa
Snujemy nasze nadzieje jutrzane
Może nam kiedyś ktoś wytłumaczy
W co myśmy grali a co było grane
Nigdy nie wygramy żadnej bitwy
Żadnych zwycięstw po naszej stronie nie będzie
Kto wie może właśnie tak trzeba stać ciągle
I ciągle w pierwszym rzędzie
(Grzegorz Tomczak, Nigdy nie wygramy żadnej wojny, wyk. autor)
Wszystkie gniewne pieśni protestu lat siedemdziesiątych podszyte były wiarą, pasją i prawdą. Od prostej dziecięcej kontestacji, od wzywania na barykadę, na której mógłby „spłonąć okręt grzybem zdarty” – po programy zgoła pozytywistyczne…
Pieśni-manifesty, pieśni postulaty mijają się z celem, jeśli nie trafiają do adresatów. Piosenka ma tę szczególną cechę, że ożywa dopiero wtedy, gdy jest wykonywana. Prezentowane tu (jako mikroskopijna próbka) teksty piosenek również nie mają właściwie żadnej mocy, póki nie zostaną zaśpiewane. Przez długi czas piosenki śpiewane w kręgu „podkultury studenckiej”, choć ważne, nie miały w zasadzie żadnego realnego znaczenia. Były po prostu jeszcze jednym inteligenckim gadaniem. Dopiero w 1980 roku niepokój, niezadowolenie, wreszcie gniew przestały być jedynie przysłowiową mową-trawą. Stały się treścią wystąpień zgoła nie piosenkarskich.
Poprawa J., Zaśpiewać na barykadzie młodości, Warszawa 1984, s. 56-69.
* Błąd w „Zaśpiewać na barykadzie…”.
** Zapis wg J. Poprawy w „Zaśpiewać na barykadzie…”.
Jan Poprawa
Zaśpiewać na barykadzie młodości
Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1984, s. 56-69.
Książka została napisana w latach 1980-1981 a sam autor w pierwszym rozdziale zastrzega sie że:
„Cezurą określającą granice chronologiczne książki są dwie daty: 1968 i 1980. Ani to, co wcześniej, ani zwłaszcza to, co poźniej działo się z bohaterami tej książki, nie jest przedmiotem zainteresowan autora.”
Oddana do produkcji w czerwcu 1982, ukazła się w roku 1984, w nakładzie 3.000 egzemplarzy.
Za informacje i skany dziękujemy Teresie Droździe.