Zaparkowali vis á vis dworca autobusowego, na dużym placu przy Centrum Kultury i Turystyki. Aleją Wojska Polskiego skierowali się w stronę rynku. Potem już tylko skręcili w Ratuszową i znaleźli się na molo.

Dopchanie się do poety nie było łatwe. Za to było go znakomicie słychać. Swoim spiżowym głosem docierał nawet do ostatnich rzędów, ale zobaczyć… to było prawie niewykonalne. Ludzie stali jeden przy drugim, odgradzając poetę od tylnych rzędów.

Dominika po chwili zobaczyła, że wuj Witka wziął swoją żonę na barana i czym prędzej odsunęła się od grupy, żeby czasem któryś z chłopców czegoś takiego jej nie zaproponował. Gdyby to doszło do Hadriana…

Dominika spodziewała się zobaczyć ekstrawagancko ubranego, nawet podmalowanego piosenkarza. A tu szok – czarna kamizelka, czarne spodnie, zwyczajny człowiek. Poeta zapowiadał kolejny utwór. Ludzie zaczęli klaskać i pokrzykiwać, wiedząc chyba co za chwilę usłyszą.

– Princessa Donia, krwi błękitnej jak sam błękit
Co na kopułach cerkwi tłem dla złotych gwiazd,
Od dziecka miała cały świat w zasięgu ręki
I preceptorów zagranicznych też w sam raz.
Jej tatuś jeździł w tajnych misjach do Paryża
Skąd rękawiczek i pachnideł słał jej w bród,
Czym swej wierności Matce Rosji nie ubliżał,
Bo wzorem Lwa Tołstoja kochał prosty lud.
Paryski atłas cudnie lśnił na smukłych dłoniach
Gdy malowała akwarelą sielskie błonia
Princessa Donia.

Dominika stała z rozdziawioną buzią i nie mogła uwierzyć, że poezja może być czymś więcej niż wydawało jej się w szkole. W jednej chwili poczuła na sobie atłasowe rękawiczki, o których śpiewał Mistrz. Sama poczuła się princessą Donią. Magia?

– I co? – zagadnął ją Sylwek.

– Genialne! My tu od lat wszystko znamy – Darek nie chciał pozostać gorszy.

– Dziękuję ci, że mnie…

– To nie moja zasługa, to jego – wskazał głową w kierunku, gdzie po kłębiącym się tłumie można było wnosić, że poeta zaczął rozdawać autografy i uściski prawicy. – Podejdźmy. Chcę kupić wszystko, czego nie mam. Żeby nie wiem co, muszę się nauczyć to grać. Powalające, nie?

– Tak – przyznała Dominika. – Ale ja tu zaczekam.

Po chwili dołączyła do niej Ewa.

– Zgubiłam męża – oświadczyła po prostu.

– O, tam jest, tam… Widzi pani? – Dominika pokazała fragment wystającego ramienia Krzysztofa.

– O, rzeczywiście. Dzięki – Ewa kilkoma sprawnymi susami znalazła się blisko męża, na wszelki wypadek biorąc go mocno pod ramię.

Dominika stała obok syna sołtysa i oboje milczeli, udając, że obserwowanie wijącego się tłumu jest dla nich pasjonującym zajęciem. Dominice przemknęło przez głowę: „Po co tu przyjechałam? Ciekawe co robi teraz Hadrian? Może zbiera coś dla mnie na jutro? Hadrian… Darek to straszny kloc. Zwalisty, ogromny i te grube nogi… Hadrian też ma ogromne ramiona, ale nogi ma szczupłe i to całkiem inaczej wygląda… Jeżeli Darek jeszcze raz uda, że ociera się o mnie przypadkowo, to go uderzę” – postanowiła. Na szczęście za moment podeszli małżonkowie i objuczony książkami i płytami Sylwek.

– Zobaczcie, co mamy! – Krzysztof otworzył książkę na stronie tytułowej.

Ewa Nowak, "Krzywe 10"

Ewa Nowak, „Krzywe 10”

– Ciebie na chwilę nie można zostawić samego. Co to za książka? – Ewa nie wyglądała na zadowoloną. Podejrzliwie przyglądała się okładce ze zwisającym z drzewa koalą. – Ze wszystkich płyt i zbiorków musiałeś wybrać właśnie książkę dla dzieci, tak?

– A wiesz, w tym zamieszaniu… bo to tak wszystko szybko poszło… i okładka taka… ładna – nieudolnie bronił się Krzysztof.

– Ja też mam autograf, na płycie. I jest tu ta genialna piosenka.

– A, ta o princessie… – Ewa wzięła płytę do ręki. – Idź jeszcze raz i dla mnie też kup koniecznie – wydała mężowi polecenie.

– No, właśnie jest, jest. Ciekawe czy akordy trudne? – Sylwek nabożnie gładził okładkę płyty.

Ewa Nowak, „Krzywe 10”, strony 52-54.
Wydanie pierwsze, Warszawa 2003
Egmont Polska Sp. Z o.o.
ISBN 83-237-2016-9