Najpierw legalnie wyjechał, potem nielegalnie uciekł. W 1978 roku Stanisław Elsner Załuski, czołowy wówczas aktor Tarnobrzeskiego Teatru. Wyjechał z żoną Marią na urlop do Wiednia, a stamtąd – napisawszy do mnie długi list, który czytałem z dużą ciekawością, zaś służby specjalne musiały go czytać z dużą czujnością – przedostał się po dwóch miesiącach do Monachium, skąd Elsnerowie planowali wywędrować do USA. Do Stanów Zjednoczonych wszakże nie wyjechali, bo Staszkowi zaproponowano robotę w Radiu „Wolna Europa”. Do dziś tam pracuje, jako spiker, lektor. Pisywał do mnie, ja do niego. Być może funkcjonariusze CIA napadali go po co, jakim prawem pod komunistyczne niebo pisuje. Mnie natomiast nigdy SB nie indagowało o pisanie pod imperialistyczne niebo. A co najciekawsze – nie spytano mnie nawet wtedy, gdy spełniając jego na tamten czas wariacką i niebezpieczną prośbę – wysłałem dla „Wolnej Europy” przychylną, sympatyczną i o f i c j a l n ą opinię o jego pracy w Tarnowskim Teatrze! Opinia opieczętowana, podpisana – dotarła do Monachium i w dodatku dotarła szybciutko! I nikt do dziś mnie nie zamknął, nie dał nagany, nawet nie scholerował, wicie rozumicie, za ten antysocjalistyczny, jawny wybryk. Przypuszczam, że ci co tę opinię i nasze listy czytali pewnie woleli siedzieć cicho. Może byli przekonani, że ja mam wielgachne, utajone chody u najwyższych szefów SB, albo, że Staszek wypełnia dla socjalizmu ważne zadania wywiadowcze w Monachium? Wreszcie widziałem się z nim w RFN, dokąd prawie co rok wyjeżdżałem współpracując z tamtejszą „Sceną Polską”. W 1984 w miłym mieszkaniu Staszków, w prześlicznej, monachijskiej dzielnicy Schwabing poznałem Jacka Kaczmarskiego, też pracującego w „Wolnej Europie”. Słuchaliśmy jego śpiewania, gadaliśmy, marzyliśmy, ale wtedy ani Jacek, ani Staszek ani ja nie sięgaliśmy aż po takie marzenie: spotkanie nasze, lecz już w i n n e j Polsce.
A spotkaliśmy się właśnie w innej Polsce w maju 1990 roku! W Krakowie, gdzie – przy owacjach tłumów! – Jacek Kaczmarski śpiewał swoje znakomite piosenki, zaś Stanisław Elsner Załuski ładnie mówił ze sceny fragment poematu Jacka. Mógłbym wiele napisać o tym spotkaniu i ich przebywaniu w teraźniejszej Polsce i pewnie coś jeszcze napiszę. Dziś podzielę się jedną tylko refleksją. Będzie to banalna prawda, bo potwierdzająca coś, o czym skądinąd mocno wiemy, lecz zapominamy: czas mija szybko, ale nie w nas. Przyszedł ten pytajnik do mnie, gdy po długiej, nocnej rozmowie wiozłem Staszka do jego rodziców, mieszkających w Krakowie. On siedział obok mnie, ja siedziałem obok niego, on mówił do mnie, ja mówiłem do niego, on słuchał mnie, ja słuchałem jego, wszystko się zgadza, prawda? Dlaczego więc, gdy wszystko tak się zgadza, łaziło po mnie pytanie: czy aby na pewno to on, Staszek Załuski z monachijskiej „Wolnej Europy” jest przy mnie w Krakowie, w Polsce? Szkoda, że nie spytałem go, czy i do niego nie przychodzi taki sam insekt. Może do niego nie przyłaził, bo siedząc z dala od naszych granic chyba wolnym się było od przyzwyczajeń do zła, upodlenia, głupoty, jakie tu przez lat wiele nas otaczały, w nas wsiąkały i pchały nas ku przekonaniu, że ta szpetota będzie trwać, trwać, jednak trwać. Wyślę mu wszakże ten felietonik prosząc, aby mi odpowiedział na pytanie: A Ty, gdy tu byłeś – wierzyłeś całkowicie, że tu jesteś? Odpowiedz mi, Staszku?
Ryszard Smożewski
"Słowo Ludu", 15 VI 1990r.
Nadesłał: Krzysztof Nowak
Przepisała: Teresa Mach