Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski, Zbigniew Łapiński – 20 lat później
„On natchniony i młody był”, gdy wspólnie z kolegą, którego nazwisko pozostało jedynie w pamięci nielicznych i protokole jury Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, wyśpiewywał, że „na młode wilki obława”. Temperament i żar, jaki wówczas ujawnił 19-latek Jacek Kaczmarski, zapowiadały twórcę nietuzinkowego. Potem były kolejne piosenki i nagrody – i Jacek Kaczmarski stał się Bardem, Postacią, Kimś. W 1979 roku, już wspólnie z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim zaśpiewali o tym, że „mury runą” – tak sugestywnie i z taką pasją, że przysłoniło to inne słowa tej samej pieśni – o śpiewaku, co „zawsze był sam”. Gdy mury zdało się runęły, rewolucja bezkrwawa na szczęście, zawłaszczyła pieśń tak, że już nikt nie zwracał uwagi na jej prawdziwe przesłanie. Śpiewak stał się, nolens volens, głosicielem „Sprawy” – bardem „Solidarności”. Pozornie już nie był sam – wyniesiony na barykadę…
Lata 1979-81, z programami „Mury” „Raj”, „Muzeum” – Gintrowski, Kaczmarski, Łapiński, przemierzają Polskę wszerz i wzdłuż, a ich pieśni – do których Jacek pisze słowa i on lub Przemek tworzą muzykę, (a stopniowo będzie dołączał i pianista Łapiński), stają się nie tylko w środowisku studenckim swoistym wyznaniem wiary pokolenia, a za chwilę i całego niemal narodu. Choć na masową popularność teksty Jacka, jak i włączane do programów wiersze Zbigniewa Herberta, nie mają co liczyć. Ich intelektualne bogactwo, gęstość odwołań historyczno-biblijnych, finezyjne nawarstwienie metafor nie służą graniu ról idoli mas. Na pamiętnym festiwalu Zakazane Piosenki w historycznej hali „Olivii”, gdzie o nagrodzie decyduje publiczność, Jacek Kaczmarski przegrywa z Jackiem Zwoźniakiem, który nie bawi się w subtelności języka. Zresztą, gdy nastanie stan wojenny, który zaskoczy trzech bardów w Paryżu, skąd do kraju wrócą tylko Gintrowski z Łapińskim, Kaczmarski, twórca wyrafinowanych intelektualnie i poetycko fraz, też parokrotnie uderzy wprost. Płynęły jego pieśni wówczas z eteru Radia Wolna Europa, którego stał się etatowym redaktorem, krążyły po kraju na przemycanych i nielegalnie kopiowanych kasetach. Większość z tych pieśni przetrwała jednakże próbę czasu. I poezji. Dowodem kasety „Dzieci Hioba”, „Kosmopolak”.
Potwierdził to rok 1990, kiedy to, po 9 latach emigracji, Jacek Kaczmarski pojawił się w kraju z blisko 30 koncertami; wypełniał największe sale. Pamiętam koncert w krakowskiej hali „Wisły”; tłum niespotykany i takaż reakcja. Słuchaliśmy owego „śpiewnika stanu wojennego” – „Zbroi”, „Źródła”, „Naszej klasy”, „Katynia”, „Jałty”, „Przejścia Polaków przez Morze Czerwone”… Nigdy przedtem ani potem nie uczestniczyłem w koncercie o takim ładunku emocji spajających wykonawcę i słuchaczy. Kaczmarski był w znakomitej formie – na scenie. Poza nią… Butelka koniaku sączona łapczywie w garderobie mówiła wszystko. O tej cenie, cenie płaconej za status Idola Mas, Barda Rewolucji, przed której samozagładą wszak przestrzegał, powie mi Jacek Kaczmarski 5 lat później. „… pytasz o cenę, jaką zapłaciłem za moje publiczne zaistnienie. Za – jak mówisz – karierę. Spustoszenie w życiu prywatnym, porażka pierwszego małżeństwa, paroletni poważny bój z alkoholem – to wszystko efekt poczucia nieprzystawalności mojego charakteru do wyzwań, jakie spotkały mnie w życiu. Po 13 grudnia znalazłem się jako bardzo młody, dojrzewający człowiek sam na Zachodzie i – mimo iż cały czas miałem szczęście spotykać ludzi, którzy mi pomagali, niejednokrotnie miałem poczucie swojej nieadekwatności do zaszczytów, które mnie spotykały i zadań, jakie miałem wypełnić…”.
W 1990 roku występował Jacek z Łapińskim, rok później powrócą na trasę w trójkę – z Gintrowskim. Gintrowski z Łapińskim współpracowali po 1981 roku nadal. Podziemne kasety, koncerty w warszawskim Muzeum Archidiecezji, w kościołach, klubach studenckich – „Raport z oblężonego miasta”, „Pamiątki” – Gintrowski pisał wtedy muzykę do kolejnych wierszy Herberta, poznańskiego poety Jerzego Czecha i naturalnie Kaczmarskiego. Coraz bardziej ekspresyjnie chrypiał słowami Kaczmarskiego „A my nie chcemy uciekać stąd…”. Pamiętam, w roku 1983, przyjechali na Festiwal Studencki Młodzieży Akademickiej – boje z cenzurą niesamowite, większość piosenek była objęta tzw. zapisem, Przemek mimo to wykonał je, interweniował jakiś sowiecki oficer, do którego dotarły słowa utworów, wśród nich wiersza Herberta o 17 września… Skończyło się tylko na szybkim opuszczeniu Świnoujścia… Właśnie dobiegał końca stan wojenny. Równocześnie nazwisko Gintrowskiego pojawiało się w czołówkach filmów; pisał muzykę do „Matki Królów” Zaorskiego, do „Nadzoru” Saniewskiego, wielu innych – później także serialu „Zmiennicy”…
Wspólna trasa tria w 1991 r. – udokumentowana płytą „Mury w muzeum raju” – zamykała tamten rozdział ich współpracy. Dwa lata później pojawi się nowy program „Wojna Postu z Karnawałem”, w całości napisany przez Jacka, z muzyką wszystkich trzech. Jego ton pokazuje, że śpiewak coraz bardziej jest sam, głosi wszak prawdy niepopularne, by nie powiedzieć przykre. Fakty z historii, odniesienia do malarstwa Boscha, Breughel’a, znów dotyczą polskiego tu i teraz, są kolejnym kasandrycznym wołaniem, że oto – mówiąc grubo – źle korzystamy z odzyskanej wolności. Zachłyśnięcie się wolnością nie służy jednoznaczności postaw ani kryteriów. I choć więcej w tych pieśniach pytań i wątpliwości niż kategorycznych wskazań, choć nie ma w nich jeszcze goryczy i szyderstwa z późniejszych autorskich recitali Jacka „Pochwały łotrostwa” i „Między nami”, pojawia się strofa jednoznaczna w wymowie:
Co nam hańba, gdy talary
Mają lepszy kurs od wiary!
Wymienimy na walutę
Honor i pokutę!
Pojawia się wyraziście kwestia jednostki na tle mas, jej prawa do zachowania własnej tożsamości. Przemysław Gintrowski śpiewa:
A ja na złość im – nie należę.
I tak beze mnie – o mnie – gra.
Jednego nikt mi nie odbierze:
Ja jestem ja, ja, ja, ja, ja!
(…)
Nie! Nie chcę wpływać i należeć.
I tak beze mnie – o mnie – gra.
Jednego nikt mi nie odbierze:
Ja jestem ja, ja, ja, ja, ja!
Poniedziałek, 18 października 1999. Krakowski klub „Rotunda”. Pieśń „Ja” nagrodzą olbrzymie brawa, podobnie jak „Autoportret Witkacego”. Może cokolwiek przez te lata się zmieniło, myślę, słuchając reakcji. Na sali rówieśnicy Jacka – 42-latka, Przemka, Zbyszka – czyli ludzie ok. pięćdziesiątki. Ale i bardzo młodzi. Odczuwa się, że nikt nie przybył tu przypadkiem. Wystarczą dwa akordy gitar, fortepianowe intro – i już rozlegają się brawa. „Epitafium dla Jesienina” – Gintrowski nie oszczędza się ani przez sekundę. Jak podczas całego blisko dwuipółgodzinnego występu. Z kolei Kaczmarski porywająco wykonuje „Epitafium dla Wysockiego”. Na bis – „Mury”, które śpiewa cała sala. Część osób usiłuje rytmicznie klaskać…
Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść, dreszcze na wskroś serc i głów.
Śpiewali więc, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch, zwlekał świt…
A on wciąż śpiewał i grał…
„I pogrzebią stary świat!”… Nowy przyniósł nowe lęki, rozterki, absurdy, podziały. Teksty Kaczmarskiego raz jeszcze ukazują swą potęgę – są nadal aktualne. Albo może precyzyjniej – nabrały nowych znaczeń. Jest i nowy – „Requiem rozbiorowe” napisane w 200 lat po ostatnim rozbiorze Polski. Zaproponowane Telewizji Polskiej, nie mogło się tam pojawić – tzw. pampersy zasugerowały Kaczmarskiemu daleko idące zmiany w tekście! „Wolimy niewolę niż wolność, w której nie ma o co łbem tłuc…” – takich słów, które mogą boleć jest w tej pieśni wiele. Są też, jak zawsze, wiersze Herberta. I nowy tekst Jacka „Tren spadkobierców” – dedykowany już pośmiertnie poecie:
będziemy zatem rozszarpywać schedę
słów przemyślanych
myśli przebolałych
każdy dla siebie,
każdy podług siebie
tak się zbroimy
twoim arsenałem
przeciwko sobie
i przeciwko tobie
bo tylu nas przecież jest
a spadek jeden.
Rozmawiamy przed koncertem. Pytam, kto spowodował, że po latach znów grają razem. Adam Borowski, szef wydawnictwa Wolumen, który jest zarazem fanem trójki, postanowił, że ich po 6 latach połączy. Namówił każdego z osobna. Pytam, jak się odnaleźli po latach. – Fajnie, dwa duże koncerty w Warszawie, jeden w Katowicach, mnie przynajmniej dały wiele satysfakcji, myślę, że każdy z nas mógł się obawiać, że może zabraknąć tego, co kiedyś było, tej niewidocznej elektryczności na scenie – ona się pojawiła po dwóch-trzech utworach pierwszego koncertu. I to jest największa frajda – mówi Jacek. W trakcie rozmowy odniosę jednak wrażenie, że pełna harmonia jest jedynie efektem estradowego profesjonalizmu, tam ich głosy współbrzmią idealnie. (- Zawsze mówię, że siedzę do Jacka plecami, a i tak równo kończymy utwór i to na tym polega – dodaje półżartem Gintrowski). Gdy jednakże nie wykonują wyuczonego tekstu już takiej spójności nie ma. Była kiedyś…?
Partnerzy także źródłem troski –
ciąży przyjaźni kamień młyński:
Niezbyt wysilał się Gintrowski
Nazbyt wysilał się Łapiński
Tyleśmy wspólnie wznieśli modlitw
Rozeszliśmy się bez melodii
Przywołuję fragment tekstu Jacka sprzed kilku lat, z programu „Pochwała łotrostwa”:
– Przemek pewnie to pierwszy raz słyszy – rzuca Jacek.
– To prawda – rzuca krótko Gintrowski. I dodaje: – Oni musieli mnie gonić do roboty, bo zawsze przynosiłem piosenki na ostatnią chwilę.
– A ja wręcz przeciwnie, jestem nadgorliwy, nademocjonalny, nadwrażliwy, nazbyt pedantyczny we wszystkich poczynaniach, co strasznie przeszkadza w życiu – dodaje Łapiński.
– W tej zwrotce szło o coś innego; jeżeli mówię, że kamień młyński ciążył, to znaczy, że coś mnie uwierało, coś mnie bolało, że się rozstaliśmy bez melodii, a jako człowiek piszący i to mową wiązaną, mam również w życiu potrzebę pewnego rymu, rytmu i puenty. Tyle lat wspólnej pracy wymagało jakiegoś akcentu podsumowującego. A tak się potoczyło, że tego nie było. I teraz być może ta melodia się napisze… – tłumaczy Jacek.
– Kto tę melodię skomponuje? no pytam.
– Podzielimy się po dwa takty – mówią zgodnie Jacek i Przemek.
– Będzie ciąg dalszy?
– Powinno coś się pojawić, pomysły są – mówią enigmatycznie.
Łapiński w minionych latach próbował i kabaretu z Marcinem Wolskim, i pisania do telewizji, ale przyznaje, źle się tam czuł, nadal pozostaje w świecie piosenki poetyckiej, mądrej, w której się bardzo dobrze czuje i która, w co wierzy, będzie zawsze… Stąd jeździ na Spotkania Zamkowe, na wrocławski festiwal śpiewajacych aktorów, współpracuje z Jerzym Satanowskim przy programie piosenek Agnieszki Osieckiej „Nie żałuję”, z Ewą Błaszczyk… Gintrowski w minionych miesiącach mniej widoczny (- Przez ostatni rok budowałem dom, byłem nadzorcą budowlanym), teraz ponownie pisze muzykę do „13 posterunku”.
– Ten serial to wielce odległe od tego, z czym jesteś kojarzony… – Ale bliskie Maćkowi Ślesickiemu, który jest scenarzystą i reżyserem, a to mój wielki przyjaciel od wielu lat. Pomagam mu zatem w jego przedsięwzięciu, tym bardziej, że „13 posterunek” mnie śmieszy, a przy okazji jeszcze zarabiam na utrzymanie rodziny – tłumaczy.
Chce ponadto wydać płytę ze śpiewanymi przez siebie wierszami Herberta, tymi starymi, na nowo zaaranżowanymi, ale i nowymi, z których – podkreśla – jest bardzo zadowolony. Powraca temat Herberta. Jacek wspomina, że wyjechał do Australii na parę dni przed śmiercią autora „Pana Cogito”, a potem tylko słyszał, ile było hałasu, jak „się tłukli, do kogo on należy, a potem ucichło, i nawet nikomu nie przyszło do głowy, by wydać pomnikowe wydanie dzieł wszystkich Herberta”.
– A o pierwszej rocznicy śmierci nikt nie pamiętał – dorzuca Przemek.
I tak rozmawiamy o zawłaszczaniu ideałów, o ludziach pełnych hipokryzji, co to „mają pełne gęby naszej Solidarności”. Jacek wspomina, jak nie dopuszczono go na koncert „Solidarności”, jak zakazano im występu z programem „Wojna Postu z Karnawałem” w `92 roku w Radomiu, jak w Częstochowie zakazano reklamowania tego koncertu. – Ludzie publiczni, czy idole artystyczni, czy polityczni, po to są wynoszeni na rękach, by w odpowiednim czasie wszystko na nich zwalić i powiesić – symbolicznie lub dosłownie – mówi Jacek.
Teraz jeździ po Polsce z nowym recitalem „Dwie skały”, przypowieściami o życiu, miłości i śmierci – trochę śmiesznymi, trochę smutnymi, inspirowanymi „Baśniami z 1001 nocy”.
Jestem postacią na wskroś tragiczną,
Najtrudniejszegom dokonał wyboru
Między obozem dla nieprawomyślnych
A honorami i łaską dworu.
Wacław Krupiński
źródło nieznane, 21 X 1999r.