W styczniu leżał w szpitalu. Złośliwi mówią, że jego serce nie wytrzymało inscenizacji piosenek, dokonanej zaocznie w jednym z warszawskich teatrów.

Tak czy owak – niespodziewanie uświadomiliśmy sobie wszyscy, że Kaczmarski jest już klasykiem. Ostatnie miesiące przyniosły niezliczone tego dowody. Więcej było mówienia o Kaczmarskim niż jego samego.

Traktowanie Kaczmarskiego jak szacownego autora czytanek z kanonu lektur szkolnych jest pocieszne. Bierze się stąd pewnie, że od listopada 19S1 roku nie mieliśmy z Jackiem osobistego kontaktu i to, co stworzył przed wyjazdem, zdążyło się spatynować. Emigracja podsycała raczej legendę niż naszą znajomość artysty.

Kaczmarski ma niespełna 33 lata. Choćby dlatego pociesznym nazywałem mówie­nie o nim niczym o klasyku. W słowie „klasyk” czuję bowiem posmak czasu przysz­łego. 33-letni artysta zwykle dopiero wkracza w najlepszy okres (a przynajmniej tak być powinno)…

Zaczął jako kilkunastoletni chłopiec. Jak nieopierzony kogucik pojawił się na studenckich estradkach w połowie gierkowskiej „dekady sukcesu”. Rychło doceniono jego talent w Krakowie podczas Studenckiego Festiwalu Piosenki. Na tym festi­walu przyszłych gwiazd (gdzie wystartowali do kariery: Demarczyk, Długosz, Grechuta, Rodowicz, Wołek i inni) zwyciężał trzykrotnie. (W latach 1977-78 głów­ne nagrody, 1979 – specjalna.) Już wtedy wydawało się jurorom (do których sam należałem, przeto wiadomość jest z pierwszej ręki), że format artystyczny Jacka jest nieporównywalny z wymiarami jego rówieśników…

O ile w juveniliach artysty dominowały junackie satyry na rzeczywistość i emocjo­nalne manifesty, z którymi łatwo utożsamiało się pokolenie dzieci zbuntowanych przeciw niegodziwości i głupocie – o tyle po kilku latach piosenki Kaczmarskiego najczęściej odwoływały się do historycznych czy kulturowych obrazów i metafor. W rok 1980 wszedł Jacek Kaczmarski z precyzyjnie skonstruowanym recitalem, zatytu­łowanym „Mury”. Składał się on w znacznej mierze z alegorii historycznych (z bodaj najbardziej znaną piosenką pt. „Krajobraz po uczcie”), z przerobionych na piosenki wierszy Herberta, Jastruna i innych. W pamięci publicznej pozostała wszakże najsil­niej pieśń tytułowa, owe „Mury”, w których Kaczmarski wykorzystał muzykę i pomysł kataloriskiego barda Lluisa Llacha. „Mury” stary się – zwłaszcza dla kontes­tującej młodzieży akademickiej – nieformalnym hymnem, a w każdym razie najpo­pularniejszą z pieśni. Fragment całego programu został zarejestrowany (i wydany) na kasecie magnetofonowej. Jest to jedyne, jak dotąd, nagranie Kaczmarskiego obecne oficjalnie na polskim rynku!

Burzliwy czas 1980-81 ukształtował Kaczmarskiego na wybitnego polskiego barda. Był również ważny dla współpracujących z nim: Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego.

W latach siedemdziesiątych piosenka i w ogóle rozrywka (zwłaszcza „lekka, łatwa i przyjemna”, jak to nazwał Lucjan Kydryński) była szczególnie preferowaną przez władze strawą duchową dla Polaków. Jakby z przekory zrodził się i okrzepł wówczas swoisty piosenkarski „underground”, oparty na niezależności myślenia. Ukształtowały się artystyczne osobowości Jacka Kleyffa, Jana Kelusa, Andrzeja Sikorowskiego, Wojciecha Bellona, Jana Wołka i innych. Na wzór rosyjskich bardów z gitarami – polscy śpiewający poeci spotykali się ze słuchaczami co najwyżej w studenckich klubach, pełniących wówczas jeszcze funkcje placówek kulturalnych. Wzorowali się na Okudżawie i Wysockim, ale talenty i problematyka były rodzime. Ukształtowana wtedy szkoła „polskich bardów” do dziś funkcjonuje z powodzeniem. Grzegorz Tomczak, Andrzej Poniedzielski, Andrzej Garczarek, Stanisław Klawe, Mirosław Czyżykiewicz, Tadeusz Krok – to wybitne osobowości artystyczne z tego kręgu, niemal nieznane we własnym kraju…

W roku 1981 nie znany był też szerzej Jacek Kaczmarski. W wielkim „Festiwalu Piosenki Prawdziwej”, zorganizowanym przez „Solidarność” w hali „OIivii” – prze­grał z kretesem nagrodę publiczności. Kto wygrał ? Nikt już nie pamięta… Tymczasem w tym czasie Kaczmarski napisał swe najlepsze chyba utwory. „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” – ponury, dramatyczny, ekspresyjny do bólu poemat o zniewoleniu. I program zatytułowany „Muzeum” – w piosenkach (może pieś­niach?) odtwarzający słynne polskie obrazy o tematyce patriotycznej.

Pozostając za granicą, zdecydował się Jacek tym samym na oddalenie się od źródła jego artystycznych inspiracji, od realnej, rzeczywistej Polski. Stąd wspomnia­na już na wstępie ostrożność w ocenie emigracyjnego dorobku artysty.

Kaczmarskiemu – poecie można wielekroć zarzucać słowotok, czy coś innego. Kaczmarskiemu – wykonawcy – niejedno pohańbienie warsztatu, muzykowi – jesz­cze więcej. A jednak w sumie jest ów młody „klasyk” zjawiskiem. Zjawiskiem!

Przeznaczeniem Jacka jest powrót do kraju. W zasadzie tylko tu może istnieć. Jest to jakby wpisane w istotę gatunku artystycznego, który uprawia. Temu powro­towi nie przeszkodzi byle głupie, chore serce.

Jan Poprawa
"Przekrój", 4 II 1990r.

Nadesłał: lodbrok