Pisząc o Fryderyku dla Ciebie, w marcu, czułem, że nie jest dobrze.

JACKU…

Teraz po raz pierwszy muszę o Tobie pisać w czasie przeszłym. Nie jest to łatwe, choć od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę, że taki dzień przyjdzie wkrótce. Pozwól więc, mimo wszystko, że – jak dawniej – po prostu napiszę do Ciebie, a nie o Tobie. Wolałbym porozmawiać, ale na to pewnie trochę poczekam, bo mam tutaj jeszcze sporo zadań i spraw. Byłeś, Jacek, dla mnie i dla początkującego naszego Pomatonu najważniejszy, a sądzę, że dla mnie i dla Piotra będzie tak zawsze. O Twoich płytach i piosenkach dziennikarze i fachowcy napisali mnóstwo słów. Powstały nawet prace magisterskie i doktorskie. W tej edycji przez Twoją twórczość prowadzi nas Daniel Wyszogrodzki. Pozwól więc, że ja wspomnę kilka wydarzeń, kilka sytuacji, o których do tej pory wiedzieliśmy tylko my dwaj, lub może jeszcze kilka osób. Bo – tak naprawdę – dzięki tym historiom powstała nasza pierwsza firma, a ja stałem się wydawcą. Dopiero później, przez kilka lat, było pięćset innych płyt. Czy ja Ci w ogóle zdążyłem za to podziękować? Może niech ten album, będzie moim, Piotra i Pomatonu podziękowaniem i wspomnieniem.

GITARA

Wiem, że dziadkowie kazali Ci się uczyć gry na pianinie. Owszem. robiłeś to, ale Ciebie – podobnie jak wszystkich młodych chłopaków – ciągnęło do gitary. Leżała taka na szafie i, jak nikt nie widział, zdejmowałeś i próbowałeś po swojemu składać własne akordy. Przez to, że byłeś leworęczny, chwytałeś gitarę odwrotnie niż większość gitarzystów. Tylko nikt Ci nie powiedział, że trzeba przełożyć struny, aby na górze gryfu były te basowe. Musiałeś więc chwytać akordy inaczej niż wszyscy, pewnie dlatego Twoje granie i brzmienie było nie do podrobienia. Myślę, że to ciekawa, a nie wszystkim znana historia przypadkowego i „odwrotnego” gitarzysty. Może mamy szczęście, że nie zostałeś pianistą?

MONACHIUM

Jeszcze bardziej zaskoczyłeś mnie podczas mojej pierwszej wizyty w Monachium, kiedy pokazałeś mi gdzie i jak nagrywasz swoje piosenki, które potem dawałeś przyjaciołom, by przywieźli je do Polski. Nie mogłem uwierzyć, że nagrywasz się… sam. To znaczy, że ustawiasz w studio dwa mikrofony, następnie parametry na konsolecie i potem śpiewasz, podczas gdy w reżyserce nie ma nikogo! Rozumiałeś, że studio RWE było jedynie studiem emisyjnym, służyło najwyżej do rejestracji głosu. Tak nagrywane piosenki wystarczały na jakość transmisji do Polski, a nawet na jakość powielanych domowo kaset. Jednak, gdy dałeś mi programy KOSMOPOLAK I DZIECI HIOBA, by (chyba trzeba dodać: zrobić z nich)profesjonalne kasety, żałowałem, że w Wolnej Europie nie było lepszych warunków do nagrywania taśm-matek. A jednak – jak pamiętasz – jakoś się udało…

POMATON

No, właśnie. Przecież Pomaton miał w nazwie tylko: Oficyna Wydawnicza. Chcieliśmy wydawać śpiewniki z nutami i akordami, bo jako byli harcerze i studenci wiedzieliśmy, że młodzież tego potrzebuje, Ty zaś – najbardziej ze wszystkich twórców poezji śpiewanej -zasługujesz na całą serię takich śpiewników. Pamiętam, że na konkurs na serię okładek, wszyscy graficy przynosili pomysły z gitarami, które rozwalają grube mury albo z ludźmi uciekającymi przez czołgiem. Były też jakieś więzienne kraty, wszystko na dodatek w czerni i bieli. A nam bardzo zależało, aby przede wszystkim zobaczyć w Twojej twórczości poezję i tak właśnie te Twoje wiersze „opakować”. Wiedziałem przecież z wierszy i rozmów z Tobą, że nie walczysz, tylko tworzysz. To zaś, że ludzie biorą Twoje pieśni na usta czy sztandary – w różnym celu – nie zawsze było zgodne z Twoimi intencjami. Dlatego też konkurs na serię okładek wygrała studentka, Blanka Łątka (Blanka – odezwij się!). Gdy kończyłem prace redakcyjne przy pierwszych czterech słownikach (śpiewnikach chyba?), przyjechałeś w maju 1989 roku do Polski. Na jednym z pierwszych spotkań położyłeś na stole dwie szpulowe taśmy radiowe z pytaniem, czy może nie wydalibyśmy przy okazji dwóch Twoich programów na kasetach (płyty CD były nowością światową i w Polsce jeszcze się o nich nie mówiło). Powiedziałem, że oczywiście i z przyjemnością. Potem spojrzałem na Kabaja, szukając ratunku, którego w jego oczach nie było. O produkcji kaset nie mieliśmy bladego pojęcia, ale już na drugi dzień… zaczęliśmy szukać. Kasety POM 001 i 002, KOSMOPOLAK i DZIECI HIOBA, ukazały się na pierwszą trasę Jacka i były wielkim sukcesem. A Pomaton? Już po miesiącu od opisanych wydarzeń staliśmy się Oficyną Wydawniczą i… Fonograficzną! I szykowaliśmy się do wydania naszej pierwszej płyty kompaktowej. Był to, oczywiście, Kaczmarski i album LIVE’90 – nasze pierwsze CD, o numerze POM CD 001.

REPERTUAR

Zanim doszło do tych nagrań, pamiętam jedno popołudnie z Tobą w mieszkaniu Twoich Rodziców na Wiejskiej. Było to na drugi dzień po przylocie z Monachium, tuż przed pierwszą trasą koncertową (maj 1989). Usiadłem na przeciw, a Ty powiedziałeś, że masz problem. Że wiesz, że ten entuzjazm ludzi, że Solidarność, że te zmiany w Polsce to nie jest nic, czego w historii innych narodów nie było. I że na dodatek zawsze kończyło się tak samo, nowi zwycięzcy szybko stawali się podobni do tych rządzących przed nimi. Że po prostu nie wierzysz w to i nie powstanie w Polsce nic idealnego i bezbłędnego. Z drugiej zaś strony szanowałeś entuzjazm i wiarę ludzi w Polsce, którzy – głodni wolności – idealizowali to wszystko, co mogła im dać, nie bacząc na zagrożenia. Zapytałeś mnie wtedy: Słuchaj, co ja mam śpiewać tym ludziom? Powiedz mi, bo tu żyjesz i znasz moje piosenki. Gdybym miał śpiewać w zgodzie ze swoim sumieniem, to wybiorę wiele ciemnych utworów, ale zawiodę oczekiwania publiczności. Jeśli zaś dam im tylko to, czego oczekują, to sam ze sobą będę czuł się fatalnie, bo ja w to tak jak oni nie wierzę. Pomóż mi ułożyć repertuar koncertów. Wychyliłeś (kolejną) szklaneczkę, po czym rozłożyłeś we wszystkich pokojach na podłodze teksty i zacząłeś mnie pytać: Jak myślisz, czy „Zbroja” to dobry utwór, czy śpiewać „Obławę”, czy „Źródło” nie jest nudne? Przestraszyłem się odpowiedzialności i nie czułem się kompetentny, by współdecydować o Twoich piosenkach w takim kontekście, przy takich dylematach Autora, który był dla mnie autorytetem. Przecież poznałem Cię, Jacek, osobiście, zaledwie dzień wcześniej, kiedy odbierałem Cię z Okęcia! Nie wiem, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie wsparcie Twojego Taty, Janusza. Zabrał Cię do Magdalenki, gdzie razem ułożyliście program Twoich najważniejszych – a przynajmniej największych – koncertów w Polsce. Dobrze, że Johnny’ego Walkera zostawiliście na Wiejskiej…

MURY

Od początku zauważyłem, że niezbyt dbasz o aspekty organizacyjne, a co za tym idzie, również finansowe, swojej twórczości. O ile w Pomatonie zawsze pilnowaliśmy rozliczeń wykonawczych, to dziwiły mnie mizerne wpłaty Pomatonu na rzecz ZAIKS-u, czyli dla Ciebie. Mogło to oznaczać jedno: Kaczmarski nie zgłosił pod ochronę większości swoich utworów! Mimo, że do końca nie wiedziałeś, o co mi chodzi, upoważniłeś mnie na moją prośbę, bym zgłosił pod ochronę autorską Twój repertuar. Kilku studentów i muzyków pisało tzw. fortepianówki, a ja zanosiłem ich wielkie ilości pod obrady komisji zaiksowej. Doszło wtedy do ciekawej rozmowy przy zgłoszeniu „Murów”. Pani mi powiedziała, że pod takim tytułem nie mogę zgłosić utworu, bo tytuł jest już „zajęty” przez jakąś inną piosenkę. Nie rozumiałem, o czym ona mówi, bo jeszcze nie znałem zaiksowego systemu, gdzie dwa różne utwory nie mogą funkcjonować pod identycznym tytułem. Spytałem, czy ta Pani ma zamiar zmienić tytuł Twojej piosence? Powiedziała, że to ja muszę zrobić, by ona przyjęła utwór pod ochronę. Żeby jakoś wybrnąć, chyba „Mury” wziąłem w nawias i zgłosiłem to tak: „(Mury) On natchniony i młody był”. Nie mogłem pozwolić na zmianę, choć z urzędem typu ZAIKS wygrać się dawało. Spróbuję odnaleźć u nich to oryginalne zgłoszenie, z moimi przekreśleniami i nawiasami, bo sam jestem dzisiaj ciekaw, jak to wyglądało. Nawet nie wiem, czy wcześniej Ci o tym mówiłem?

ALKOHOL

Przed spotkaniem Ciebie po raz pierwszy i jeszcze chyba przez dwa następne lata nie miałem w ustach alkoholu. Byłem harcerzem i instruktorem i w takich poruszałem się środowiskach. Jednym słowem, słabe perspektywy na sukces w showbiznesie, ale w poezji śpiewanej (prócz Ciebie) szansę widziałem. Jak wiemy z Tobą, Kolego, to było trochę inaczej. Chociaż muszę obiektywnie przyznać, że w naszych planach wydawniczych alkohol przeszkodził tylko raz. Namówiłem Cię na nagranie luźnego, frywolnego wręcz repertuaru, który postanowiłeś zatytułować BANKIET. Klub Riviera – Remont udzielił gościny, ja zaprosiłem znajomą publiczność, a Ty postawiłeś warunek, że bez buteleczki Walkera, nie zaśpiewasz dobrze piosenek typu „Ballada o ubocznych skutkach alkoholizmu”. Ja miałem czuwać nad przebiegiem koncertu i nagrania w relacji z proporcjonalnym opróżnianiem się Twojej butelki. No i źle to jakoś wymierzyłem, bo butelka skończyła się gdzieś przy „Baranku”, podczas gdy do nagrania było jeszcze co najmniej pięć piosenek. I przyznajmy, że śpiewanie szło Ci już słabiej, a zresztą – jak uprzedziłeś – z pustą butelką współpracować nie chciałeś i po prostu skończyłeś koncert. Cóż, publiczność zaprosiłem za dwa dni i w czasie wieczoru więcej uwagi zwracałem na nową butelkę, niż na Ciebie, zaś atmosfera tych pamiętnych wieczorów zapisała się na płycie BANKIET. Poza tym, jak przyjechałem pierwszy raz do Ciebie do Monachium, trwał akurat Oktoberfest. Stwierdziłeś, że chyba nie odmówię pierwszego w życiu piwka i może jeszcze niemieckiego precelka. Piwko było litrowe, precelek wielkości kierownicy samochodu, co mnie trochę zaskoczyło… i wydłużyło wieczór towarzysko. Przyznam, że mi się spodobało, a podczas Oktoberfest odwiedzałem Cię potem przez trzy kolejne lata… Tak w ogóle, to mało kto pamięta, że to Ty pierwszy zaśpiewałeś na BANKIECIE „Baranka” i „Celinę”, utwory legendarnego Stanisława Staszewskiego. Na balu Pomatonu udało mi się namówić Ciebie i Kazika Staszewskiego na wspólne wykonanie „Baranka”. Dopiero w pewien czas potem Kazik zdecydował się nagrać i wylansować więcej piosenek swojego Ojca, które znamy teraz wszyscy z płyt TATA KAZIKA.

AUSTRALIA

Tej Twojej wymarzonej Australii to nawet nie zauważyłem, chociaż wzięła Cię przecież na wiele lat. Wcześniej przyjeżdżałeś z Monachium, potem mieszkałeś tutaj, trochę w Gorcach. O Australii świadczyła tyko Twoja hebanowa opalenizna w porach, kiedy my wszyscy chodziliśmy bladzi lub biali. A do Twoich wyjazdów i przyjazdów przyzwyczaiłem się znacznie wcześniej, Kosmopolaku. Ile to ja razy odwoziłem Cię lub odbierałem z lotniska? Dziś mnie to śmieszy, ale i przypomina, że nie byłeś gwiazdorem. Przecież jeździliśmy moim wartburgiem i to Ci w ogóle nie przeszkadzało. Raz nawet poprosiłeś, by mój brat odwiózł Cię z Rodzicami wspomnianym pojazdem na mazurskie wakacje. Brat do dziś wspomina Wasze zachwyty mazurskimi pejzażami, przy szybkości maksymalnej 90 na godzinę…

ROZSTANIE

Opisuję tu nasze fajne wspomnienia, ale potem było między nami gorzej. Dzisiaj widzę, że mimo naszej prywatnej bliskości, relacja Artysta – wydawca nieuchronnie prowadziła nas do konfliktu. Wiem, że ciężko znosiłeś moje pomysły, aby Pomaton wydawał również innych Artystów, prócz Ciebie. Szanowałeś twórczość Tośki Krzysztoń, Bukowiny, Magdy Umer, ale chowałeś też żal, że Cię z firmą opuszczam na rzecz innych płyt. Potem, gdy nastawały czasy „komercyjne”, nie umiałem Ci powiedzieć, dlaczego prywatne rozgłośnie radiowe nie grają Twoich piosenek. Czułem, że wszystko rozwija się w kierunku muzyki popowej, ale było mi również żal, że kosztem dziedzin „niszowych”, do których zaliczałem Twoją twórczość. Obaj pamiętaliśmy wypełnione hale Olivii, Wisły i inne w 1989 roku. Ty chciałeś, żeby było tak zawsze. Ja wiedziałem, że tak mogło być tylko raz. Nie chcieliśmy siebie urazić i żaden z nas o tym nie mówił, choć czuliśmy, że nadchodzi kres i przy pierwszej nadarzającej się okazji będzie burza… Wybuchła w 1998 roku przy programie MIĘDZY NAMI. Pisałeś zawsze pięknie i z łatwością. Kiedyś w Monachium wstałeś o 6.00 rano i siadłeś w słuchawkach do klawiszy. Kiedy ja wstałem o 8.00 rano zaśpiewałeś mi świeżutkiego „Jana Kochanowskiego”… Byłem w szoku, bo coś tam mruczałeś od dwóch godzin, ale żeby z tego powstał taki utwór i to w takim tempie!? Ale przyszedł czas, kiedy zaproponowałem, aby nowy program, kolejny program, wzbogacić i urozmaicić. Przynajmniej muzycznie, bo treści były jak zawsze wielkie i potrzebne. Pomyślałem, że może Janusz Strobel wniesie coś w Twoje aranżacje i nawet Ci się to spodobało. Janusz najpierw mnie wygonił, bo nie widział sensu, aby wprowadzać instrumenty do marszowej gitary Kaczmarskiego. Ale po przesłuchaniu utworów, znalazł pomysły aranżacyjne na połowę płyty. I całe szczęście, bo na bogatsze aranżacje Pomaton nie znalazłby budżetu. Tak naprawdę, Jacek, myślałem, że takie aranżacje znajdą więcej miejsca w 150 rozgłośniach radiowych i że będziesz się cieszył. EMI atakował Kabaja, że Kaczmarski sprzedaje się gorzej, Kabaj mówił to mnie, ja miałem znaleźć na to radę i coś Ci powiedzieć. Wszystko byłoby dobrze, ale w studio ze Stroblem odlecieliście, a żaden z Was nie uprzedził mnie przed tym faktem. A po fakcie dostałem fakturę za studio i za muzyków… Nagraliście wszystkie, a nie połowę utworów, czyli przekroczyliście budżet. Każdy mówił, że to wina drugiego, że fajnie się Wam pracowało i żebym „coś wymyślił”. Ale nie mieliśmy na to więcej pieniędzy. Wymyśliłem więc „coś”, bo kocham Twoją twórczość z zależy mi na niej. Potrzebowałem Twojego kompromisu. Dałeś mi go, ale potem odtrąciłeś i mnie i Pomaton. Pojawiło się Scutum, potem Polskie Radio. I Twoje przykre uwagi i komentarze, które podważały wszystko, co wcześniej razem zrobiliśmy. Teraz wiem już, że nie byłem ani pierwszym, ani ostatnim człowiekiem w Twoim życiu, z którym byłeś blisko, a którego potem strącałeś. I tak jestem Ci wdzięczny, bo przez Ciebie stałem się wydawcą polskiej muzyki i mogłem robić to co lubię przez kilkanaście lat…

CHOROBA

Ciebie wydawał już kto inny, ja pracowałem z wieloma innymi Artystami. Potem przyszła wiadomość o Twoim raku. Postanowiłeś – jak zwykle – pójść na całość i nie robić operacji, tylko „gotować” i zamęczyć nowotwór w Insbrucku. Czułeś, że bez głosu nie masz sensu. Nie chciałeś tylko pisać? Nie mogłeś wyciąć tego z gardła? Mogłeś rozmawiać długopisem i e-mailem, śpiewaliby Cię inni. Może kiedyś zrozumiem… Co mogliśmy zrobić? Wydać na płytach wszystko, co się da, nawet jeśli technicznie na to nie zasługiwało. Ale płyty mogły zarobić na Twoje zabiegi i na lekarstwa. Mam nadzieję, że przyczyniliśmy się – chociaż częściowo – do Twoich dodatkowych miesięcy. Tylko co to dało, kiedy Cię już nie ma?…

FUNDACJA

Nie jesteś pierwszy. Ale nie ostatni. Przed Tobą odszedł Czesław Niemen, po Tobie Natasza Czarmińska. Wcześniej inni chorowali i mieli kłopoty. Ja sam nie jestem już na co dzień w Pomatonie, ale właśnie powołaliśmy do życia Polską Fundację Muzyczną. Ma służyć ludziom Muzyki, znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej, a ja pamiętając moją przy Tobie drogę, chcę zrobić coś, co w przyszłości pomoże Twoim kolegom. Wiem, że wiedziałeś o Fundacji i że chciałeś ją wesprzeć, poprzeć, napisać coś dla niej. Nie zdążyłeś, ale ja Ci tę fundację jestem winien i Tobie ją dedykuję. Nie lubię pogrzebów, Jacku. Nawet takich pięknych. Nie muszę przecież odtwarzać „Źródła” na cmentarzu, mogę go posłuchać z bliskimi i przyjaciółmi w domu. Tak jak na pewno zrobię z niejedną płytą z tego wydawnictwa, którego nie zdążyłeś dotknąć, ani obejrzeć. Dobrze, że chociaż wiedziałeś, że ono dla Ciebie powstaje…

Tomasz Kopeć
"Polska Fundacja Muzyczna" www.pfm.art.pl, Warszawa, 18 V 2004r.

Nadesłał: lodbrok