Na początku jest stary miedzioryt, sztych, portret trumienny. Może też być legenda, relacja kronikarska, receptura magiczna albo „Żywot człowieka poczciwego”. Albo Jędrzeja Kitowicza „Opis obyczajów za panowania Augusta III”. Wyobraźnia Kaczmarskiego zawsze zaczepia się o historyczny konkret, dokument, wiersz:
A tyle wierszy się pamięta.
Ze krzykną wraz mądre gremia,
Która skąd fraza jest ściągnięta
W nowym cyklu songów Kaczmarskiego, zatytułowanym „Sarmacja”, frazy są nie tyle ściągane co stylizowane, czasami trochę manierycznie, na staropolski język i mentalność. Tak oto w poetyce pastiszu napisane jest i wyśpiewane stoickie „Pana Rejowe gadanie”. Na początku koncertu pojawia się mityczna „Sarmacja” z renesansowej mapy – szczęśliwa kraina lądu i dostatku, zatopiona „w przestrzeniach burz i w czasów kipieli”, A tuż po niej – prawem kontrapunktu – Sarmacja szlacheckich pieniaczy i rębajłów. pysznych, rubasznych i okrutnych. Ma jednak ich hardość i drugą, lepszą stronę, jak w tej piosence warcholą:
Nie zrobili ze mnie janczara.
Nie uczynią też i dworaka.
Zły? być może. Dobry? – a czemu?
Nie tak wiele znów pychy we mnie.
Dajcie żyć po swojemu – grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej.
Ale oto czerń zagęszcza się a rytm przyśpiesza. W oracjach rozgorączkowanej szlachty na elekcji i rokoszu jawi się jakaś Polska upiorna, fanatyzmu i prywaty, a na nieostygłym pobojowisku wraz z psami i krukami gospodarują obdzieracze trupów – dla nich krwawych dziejów profity:
Gdy ścierają się świata mocarze
Od przepaści wieczności o krok,
My jesteśmy tych starć kronikarze,
Obdzieracie sumienni – zwłok.
Kiedy staną przed Stwórcą tak nadzy
Jak ich stworzył Pan Niebios na sąd,
My insygnia bogactwa i władzy
Z rąk podawać będziemy do rąk.
Śpiewy te pisane były ku przerażeniu serc. Więcej tu bezlitosnej drwiny i historycznego pesymizmu niż we wcześniejszych cyklach autora „Krajobrazu po uczcie”. Ostatnie songi z koncertu „Sarmacja” noszą tytuły, które mówią same za siebie:
„Według Gombrowicza narodu obrażanie”, „Nad spuścizną po przodkach deliberacje”. „Drzewo genealogiczne”. Kaczmarski dobiera się do wstydliwie skrywanych pokładów narodowego dziedzictwa. Jego cykl jest satyrą, prowokacją i gorzkim, romantycznym z ducha moralitetem. Sarmacja jest w nas, w duszyczkach ciurów historii:
Nie słychać o mym rodzie w Noc Listopadową
l nie zasilał chyba styczniowych patroli
Z Syberii żaden z moich z posiwiałą głową
Nie wracał, by napisać księgę swych niedoli.
napletek posiadam,
Na świat przyszedłem w czepku.
nie pod ułańskim czakiem;
Po dekadzie wygnania polskim
jeszcze władam,
Proszę więc o dokument, że jestem Polakiem.
A co, nie należy mu się?
Jerzy Jedlicki
"Gazeta Wyborcza" (dot. "Magazyn"), 4 V 1994r.
(dołączony do wywiadu „Spiewy historyczne”)