Pierwszą piosenkę zaśpiewał mając 13 lat. „Był to pseudofilozoficzny utwór o istotkach w skorupkach z błotka”. Rodzice zajęci własną pracą nie mieli za wiele czasu dla syna. Wtedy wymyślił wierszowane listy do nich, które stały się preludium prawdziwej twórczości. W 1974 roku poznał osobiście Włodzimierza Wysockiego i oszalał na jego punkcie. Okrutnie zdzierał swój młody głos, by jak najszybciej osiągnąć charakterystyczną dla mistrza chrypkę. Nadal jego słuchaczami była przede wszystkim rodzina. Publicznie wystartował w 1976 roku. Wziął udział w „Jarmarku piosenki” w warszawskim klubie studenckim „Remont”. Miał wówczas 19 lat.

BARD REWOLUCJI (MIMO WOLI)

I zaczęło się. W ciągu kilku lat zdobył laury, o jakich marzy każdy piosenkarz: wygrał trzy kolejne festiwale piosenki studenckiej w Krakowie, zdobył nagrodę dziennikarzy na festiwalu w Opolu, a rok później nagrodę jury tego festiwalu. W Gdańsku na festiwalu Piosenki Prawdziwej dostał Srebrny Knebel. Nagrał kasetę, w Teatrze Ateneum przygotowywano program „Raj” z jego tekstami. Jakby tego było mało strajkujący robotnicy upodobali sobie jego piosenkę („Mury”), stała się hymnem bojowym, a jej autor ich bardem i pieśniarzem. Dzisiaj Jacek mówi o tym nieco z żalem:

„Z jednej strony byłem dumny, a z drugiej – rozczarowany, że ludzie nie zrozumieli tego, co napisałem. Albo nie chcieli zrozumieć. Śpiewali: wyrwij murom zęby krat, a mury runą, runą, ale już trzecią zwrotkę ze słowami a mury rosły opuszczali”.

Te kilka piosenek, z którymi wystartował („Obława”, „Przybycie tytanów”, „Przedszkole”) ustawiły go w kontekście politycznym. Tymczasem Jacek twierdzi, że tak naprawdę z polityką nie miał nic wspólnego.

„Chciałem śpiewać, lubiłem śpiewać, więc śpiewałem wszędzie. Zarówno w klubach studenckich, jak i w domach prywatnych, skąd naturalnym biegiem rzeczy przeszedłem do salonów opozycyjnych.. Ale kontekst polityczny przyszedł z zewnątrz, nie był moją intencją.”

SMUTNY EMIGRANT

Początek stanu wojennego zastał go we Francji. By włączyć się w akcję pomocy dla kraju, zaczął jeździć z koncertami do skupisk polonijnych. Bywały okresy, gdy nie miał własnego mieszkania. Niewiele go to obchodziło. Ale pewnego dnia, kiedy wrócił z dwumiesięcznego objazdu (codzienne koncerty, noclegi u obcych ludzi, byle jakie jedzenie) i okazało się, że nie tylko, że nic nie zarobił, ale jeszcze coś musi organizatorom zapłacić – coś w nim pękło. Nagle z przeraźliwą jasnością zdał sobie sprawę, że żyje bez jakichkolwiek zabezpieczeń na przyszłość. A wtedy nie był już sam. Była żona, wkrótce miał urodzić się syn Kosma. Zdecydował się przyjąć propozycję pracy w Wolnej Europie. W ten sposób narodził się radiowy kwadrans Jacka Kaczmarskiego. Miał obowiązek napisać co tydzień nową piosenkę. Przez jakiś czas tak robił, potem sięgał do archiwum. Łączenie pracy artystycznej i dziennikarskiej zaczęło być problemem. Wtedy pojawił się alkohol, którym próbował lepić swoje życie. Dzisiaj ten problem ma już za sobą, ale nadal chętnie o nim mówi w wywiadach, czym dziwi wielu. Te wyznania traktuje jako rodzaj autoterapii (skoro przyznał się już sam przed sobą), ale również jako przestrogę dla młodych, którzy w alkoholu szukają czegoś, czego człowiek i tak poza sobą znaleźć nie może.

POWRÓT (TRUDNY)

Do kraju przyjechał w 1990 roku. Na lotnisku rozpłakał się. Przyznał: „Nie sprawdziła mi się filozofia „kosmopolaka”, którą sobie na własny użytek wymyśliłem. Jakoś nigdy sobie nie wyobrażałem powrotu do kraju po wielu latach i wielki sukces z tym związany jest czymś wyjątkowym.” Dla każdego innego artysty taka długa nieobecność oznaczałaby jego zawodową śmierć w kraju. Tymczasem Jacka traktuje się jak kogoś, kto na krótko wyjechał, ale naprawdę nigdy nie przestał być z nami.

DOMY

Trudno go zastać w domu. W jednym miejscu nie wytrzymuje dłużej niż tydzień. Potem go nosi. Nic dziwnego, że pytany o dom, opowiada o trzech domach.. Jeden ma w Monachium, bo tam zostawił pierwszą żonę i pierwsze dziecko. Drugi w Warszawie, którą uwielbia:

„Kocham Warszawę. Jest taka romantyczna, przestrzenna, wietrzna…niesamowita”. Tu jest druga żona i drugie dziecko (córeczka, 5 lat). Od niedawna ma trzeci dom w Gorcach, w którym pisze książki i słucha Mozarta. Myśli już o kolejnym miejscu na ziemi dla siebie. Marzy o Australii.

KONIEC ZE ŚPIEWANIEM!?

Wygląda na to, że zbliża się nowy etap w życiu Jacka. Nie chce już śpiewania: „Koncerty stały się obowiązkiem, stresem, stały się marnowaniem czasu, który, jestem o tym przekonany, powinienem poświęcić pisaniu”. Dla miłośników Jacka piosenek to wyznanie brzmi okrutnie. Rezygnacja ze śpiewu nie jest jednak chwilowym kaprysem, ale decyzją, która dojrzewa w nim już od dłuższego czasu.

LITERAT

Niedługo ukaże się pierwsza książka Jacka, powieść pt: „Autoportret z kanalią”. Będzie to opowieść fikcyjna, ale z wątkami prawdziwymi, a nawet autobiograficznymi. Kto wie może będziemy ją czytać jak książki Tyrmanda czy Żuławskiego próbując rozszyfrować opisywane postaci? „Można i tak – mówi Jacek – ale po co?” W tej chwili Jacek krąży pomiędzy Warszawą a Poznaniem, gdzie jest przygotowywany w Teatrze Nowym musical z jego librettem. Punktem wyjścia stała się książka „Człowiek śmiechu” V. Hugo. Musical mówi o niesprawiedliwych prawach, które są różne dla różnych ludzi. Reżyseruje spektakl Krzysztof Zaleski, muzykę napisał Jerzy Satanowski, a w roli głównej zobaczymy Mirosława Konarowskiego. W kontekście najnowszych artystycznych poczynań Jacka myślę, że czas chłopca w ciemnej koszuli, który samotnie siedzi na scenie z gitarą w ręku – przeminął. Rodzi się nie mniej ciekawa osobowość. A jednak mi żal…

Ewa Andrzejczyk
"Życie Warszawy" (dod. "Femina") nr 8, 1994r., s.14-15.

Nadesłał: Paweł Konopacki