Przez całe życie było im nie po drodze z religią. Zmienili się niedługo przed śmiercią. Jacek Kaczmarski, bard Solidarności, przez całe życie zmagał się z Kościołem i wiarą. Kilka godzin przed śmiercią przyjął chrzest. Znany ze swojego antyklerykalizmu Aleksander Małachowski, zanim umarł, wyspowiadał się i pogodził z Bogiem. Piotr Skrzynecki, legenda Piwnicy pod Baranami, zawsze daleki był od wszelkich form kultu, ale gdy śmiertelnie zachorował, zaczął się modlić i regularnie chodzić do kościoła. Zygmunt Kałużyński krytykował instytucję Kościoła i kult maryjny. Kiedy pod koniec życia trafił do szpitala, spotkał w nim księdza. Dwa lata później umarł. Także pojednany z Bogiem. W obliczu śmierci ludzie często przewartościowują swoje życie. Czas przed odejściem służy zadaniu sobie pytania o sens istnienia, o to, co jest w życiu naprawdę ważne.

Niemy bard

Matka Jacka Kaczmarskiego była żydowskiego pochodzenia – prawdopodobnie dlatego nie został w dzieciństwie ochrzczony. W utworach wielokrotnie, podskórnie – czasami mniej, czasami bardziej wyraźnie – odwoływał się do tematu wiary. – Jacek zawsze był zawieszony pomiędzy tymi dwoma światami: katolickim i niekatolickim. To się wyraźnie czuło, ale z nikim o tym tak naprawdę nie rozmawiał – mówi o swoim przyjacielu Przemysław Gintrowski, kompozytor.

O Jackowym „zawieszeniu” mówi także jego życiowa partnerka Alicja Delgas, która towarzyszyła mu w ostatnich dniach: – Jego życie to było wielkie zmaganie.
Sam o sobie mówił jak o hedoniście. – Nie walczę pod żadnym sztandarem. Uwielbiam czerpać z tego, co daje mi świat: podróże, ludzie, alkohol – chwalił się pod koniec lat 80. Porównywano go z antycznym poetą Petroniuszem.

Dopadł go rak krtani. Nie poddawał się, długo walczył. Były zbiórki pieniędzy, Kaczmarski wyjeżdżał leczyć się za granicę. Pomagali przyjaciele, wielbiciele, potem już chyba wszyscy. Rok przed śmiercią mówił sarkastycznie o swojej chorobie słowami Osła z filmu „Shrek”: – Jak zobaczysz długi świetlisty tunel, nie idź tam!

Kiedy dziennikarze prosili go o zdjęcie, odpowiadał, że ma sporo fotografii, zależy tylko, czy wolą z „malowniczą dziurą w szyi”, czy bez.

Przegrał z chorobą. Zmarł w zeszłym roku w szpitalu na gdańskiej Zaspie. To była Wielka Sobota. Kilka godzin przed śmiercią przyjął chrzest. Wiele lat wcześniej także przygotowywał się do przyjęcia tego sakramentu. Wtedy jednak nie wyszło.

Antyklerykalny autorytet

Do Aleksandra Małachowskiego przylgnęło słowo „antyklerykał”. Elokwentny, piekielnie inteligentny, brylował w towarzystwie. Prawdziwy polityk, ideowiec. Gwiazda Unii Pracy. Krytykował księży, popierał aborcję. Jednocześnie nie umiał sobie poradzić z życiem osobistym. Pod maską działacza kryła się bezradność wobec najbliższych. Z pierwszą żoną miał dwóch synów. Z kolejną partnerką, Krystyną, ożenił się kilka miesięcy przed śmiercią. Ich syn był już wtedy dorosły.

Jego matka była osobą bardzo religijną. Młodszy brat Krzysztof jest księdzem, prowadzi pod Warszawą ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych. Ks. Krzysztof nie lubi rozmawiać o bracie. Przez całe życie modlił się o jego nawrócenie. Uważa, że stosunek Aleksandra do księży wziął swój początek w zdarzeniu sprzed kilkudziesięciu lat. Kiedy byli jeszcze dziećmi, zmarł ich ojciec. Dostał wylewu, gdy miejscowy ksiądz oskarżył go o zdradę. Ojciec nie godził się bowiem na szykanowanie Ukraińców w życiu publicznym. Ksiądz nad trumną powtórzył, że odszedł zdrajca. – Świat wartości Aleksandra zachwiał się. Kościół był symbolem tego świata – wspomina dziś ks. Krzysztof.

Kuzynka Małachowskiego Maryla Marchocka nie akceptowała jego kontestującej Kościół postawy życiowej. Tego, że krzywdził najbliższych i przez to miał niekończące się problemy rodzinne. Przez wiele lat ze sobą nie rozmawiali.

Zmieniło się to na kilka miesięcy przed jego śmiercią, pod koniec 2003 roku. Małachowski wiedział, że umrze. – Wyciszył się. Zaczął wyciągać rękę do pojednania. Przestał dominować nad ludźmi – wspomina Maryla Marchocka. Wyspowiadał się, wziął ślub kościelny z Krystyną. Porządkował życie.

Ostatniego dnia Marchocka przyszła do Małachowskich złożyć im życzenia z okazji ślubu. Zastała Aleksandra w agonii. – Cierpiał niewypowiedzianie. Modliłam się o szybką śmierć. On także się modlił, domagał się modlitwy. Umierał śmiercią pogodzoną z Bogiem. To było widać – wspomina. Przez kilkanaście godzin trzymał Marylę za rękę. – Powiedział mi wtedy: „Dobrze, że jesteś”. Pogłaskał mnie po dłoni. Widziałam w nim pokój. To był nareszcie on, bez pozy, bez maski. Wylazło z niego to ciepło, którym nie umiał emanować na co dzień – opowiada Marchocka. Umarł w zeszłym roku, w otoczeniu rodziny.

Zygmunt Kałużyński też był jednym

z tych, co się „wadzą z Kościołem”. Nie znosił kultu maryjnego. – Kościół nie mieścił się w jego koncepcji wolnej sztuki. Ale z Bogiem nie walczył – mówi o nim Zdzisław Pietrasik, publicysta. Kiedy we wrześniu 2004 roku Kałużyński umierał, przyjął komunię i ostatnie namaszczenie. – Mówił z ironią, że spotka się z większością – wspomina Pietrasik.

Nawrócony zbrodniarz

Przykładów nawróceń w obliczu śmierci znamy sporo z historii. Niektóre były nieoczekiwane. Hans Frank, zbrodniarz wojenny skazany na śmierć w Norymberdze, w ostatnich dniach nie rozstawał się z Biblią. Przed egzekucją powiedział spowiednikowi: – Dziękuję za dobre traktowanie w więzieniu. Proszę Boga o miłosierdzie.

Podobnie było w przypadku Gustawa Husaka, byłego I sekretarza Komunistycznej Partii Czechosłowacji, który jako słowacki minister spraw wewnętrznych prześladował Kościół. Przed śmiercią poprosił o spowiedź jedną ze swoich ofiar, kardynała Jana Korca.

Mało kto wie, że do grona nawróconych tuż przed zgonem należał także Fryderyk Chopin. Odwrócił się od Boga w 1831 r., kiedy Rosjanie rozgromili powstanie listopadowe. Zapisał wtedy: „Boże! Czy Ci nie dość moskiewskich zbrodni – albo – alboś sam Moskal!”. Wtedy było to prawdziwe bluźnierstwo. Droga życiowa Chopina jeszcze długo była daleka od Kościoła. Ciężko chory na gruźlicę, wyspowiadał się i przyjął ostatnie namaszczenie. Największy wpływ na tę decyzję miał jego przyjaciel, ks. Aleksander Jełowicki. Żegnając się z nim, Chopin dziękował: „Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia”.

Dobry łotr

Księża towarzyszący ludziom podczas umierania są częstymi świadkami nawróceń. – Czas przed śmiercią służy zadaniu pytania, po co to wszystko. Umieranie to łaska. Daje nadzieję, rodzi wiarę. Człowiek pyta, co z jego życia może wyniknąć – tłumaczy franciszkanin o. Jacek Granatowski. Przypomina historię łotrów ukrzyżowanych z Jezusem. – Jeden urąga, cwaniakuje, chce uciec śmierci. Drugi prosi o wybaczenie. To jest moment, kiedy człowiek dostaje nadzieję – mówi Granatowski.

Rosyjski teolog o. Jakow Krotow mówi, że ktoś przykuty do łóżka, stojący na progu śmierci, ma niepowtarzalną szansę, by doskonalić się jako człowiek, ponieważ inne drogi rozwoju zostały przed nim zamknięte: – Nie zabierzemy przecież tam samochodów, telewizorów, legitymacji partyjnych, tylko swoje dusze. Osoba w takim stanie jest sam na sam ze swoją duszą. To szansa spotkania się z samym sobą, jakiej być może ten ktoś nie miał przez całe życie.

Maciej Gajek
"Ozon" nr 28, 2005r.