W Wielką Sobotę w Gdańsku zmarł Jacek Kaczmarski (1957-2004)
Próbował żyć wyłącznie sztuką, ale historia uczyniła go bardem Solidarności. Buntował się, bo bardziej niż heroldem wolnościowego zrywu Polaków chciał być piewcą nieograniczonej niczym swobody. Suwerenny i charyzmatyczny na estradzie, w życiu trochę się pogubił.
Gdy zaczynał śpiewać, osiągał inny, wyższy stopień istnienia. Potrafił niemal materializować emocje, wytwarzać rodzaj napięcia, które udzielało się słuchaczom. To był jego dar, sekret, łaska. Bo właściwie pisał teksty zbyt poetyckie. Bardzo gęste. Nasycone treścią. I wcale nieoczywiste w odbiorze. A muzykę, w pewien sposób „transową”, ale dość jednorodną, po latach – po koncercie w sali warszawskiej Romy w 1999 – niektórzy uznali wręcz za monotonną. Wyjątkiem były tu może słynne „Mury”, pieśń autorstwa Katalończyka Luisa Llacha, która (opatrzona przez Kaczmarskiego polskim tekstem) stała się nieformalnym hymnem solidarnościowego karnawału. Hymnem solidarnościowej emigracji i konspiry.
Zaplątany w historię
Idolem został przez przypadek. I trochę wbrew woli. Ale tylko trochę, bo przecież widział, jaką władzę nad ludźmi daje mu jego sztuka. Jacek Kaczmarski miał nieco racji, twierdząc już w latach 90., że niepodległościowe aspiracje pokolenia Solidarności i jego osobista wizja wolności artysty rozmijały się, że dokonano pewnego ideowego zawłaszczenia jego twórczości.
To prawda, ale nie cała. Sam artysta również „w rzecz wstąpił”, grając setki koncertów na strajkach, biorąc udział w Festiwalu Piosenki Prawdziwej, wreszcie (po wprowadzeniu stanu wojennego) wstępując w Paryżu do Komitetu Solidarni z Solidarnością. By jednak „Mury” czy „Nasza klasa” mogły stać się cząstką pokoleniowego doświadczenia, a nawet zyskać rangę jego emblematów, trzeba było przymknąć oczy na jadowite niuanse „Czerwonego autobusu”, „Marcina Lutra” czy choćby „Odpowiedzi na ankietę”…
Jacek Kaczmarski urodził się 22 marca 1957 roku w Warszawie, w rodzinie o tradycjach lewicowych i laickich. Rodzice (oboje artyści plastycy, ojciec przez wiele lat przewodniczył Związkowi Polskich Artystów Plastyków) od razu przewidzieli dla syna karierę artystyczną. Mały Jacek wyrastał w kręgu zainteresowań malarstwem. Uczył się grać na gitarze. Jednocześnie pod wpływem rozmów z dziadkiem po kądzieli – przedwojennym komunistą, a wiceministrem oświaty w PRL – Stanisławem Trojanowskim zyskiwał pewną nie pozbawioną goryczy wiedzę o sprawowaniu władzy i cykliczności przemian społecznych.
W cieniu dziadka
Wrażliwość na krzywdę oraz rzadka u niewierzących, jakim był Kaczmarski, ale charakterystyczna dla wyznawców judaizmu skłonność do prawowania się z Bogiem, tak częste motywy w licznych (nie tylko poetyckich) utworach Kaczmarskiego pochodzą chyba również z tego źródła. Poglądy dziadka, chętnie przywoływanego w wywiadach z lat 90., wydają się ważnym punktem odniesienia dla sposobu myślenia autora „Obławy”. Podobnie jak twórczość rosyjskich bardów – Okudżawy czy Wysockiego – dla jego rozwoju artystycznego.
Jury Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie doceniło brawurową parafrazę „Ochoty na wołkow” Wysockiego przedstawioną przez młodziutkiego studenta polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Był rok 1977. Kaczmarski jeszcze dwukrotnie zwyciężał na krakowskim festiwalu. A jednocześnie z Przemysławem Gintrowskim występował już w stołecznym Teatrze na Rozdrożu. Jan Pietrzak pamięta, że to mama przyprowadziła Jacka do Kabaretu Pod Egidą. Młody, grzeczny, nieśmiały chłopak na estradzie zmieniał się nie do poznania. Wprost magnetyzował salę. Robił z publicznością, co chciał. Choć wyśpiewywał rzeczy niełatwe w odbiorze. I pewnie nie do końca rozumiane przez słuchaczy. Przygotowany przez Kaczmarskiego w 1979, wspólnie z Łapińskim i Gintrowskim, program „Mury”, idealnie wstrzelił się w czas historyczny. A to był czas rosnącej Solidarności.
Narodziny barda
W 1980 Łapiński/Gintrowski/Kaczmarski w programie „Raj” śpiewali wiersze Herberta, a sam Jacek za „Epitafium dla Wysockiego” dostał II nagrodę w Opolu. Po podpisaniu porozumień sierpniowych Kaczmarski zaśpiewał dla robotników w Stoczni Gdańskiej… I wtedy wszystko się zaczęło. Jeździli ze strajku na strajk. To był naprawdę triumfalny objazd Polski. Tak rodził się bard Solidarności. Mimo to w rok później powstało słynne „Muzeum” z prowokacyjnym opisem obrazu „Czerwony autobus”.
Stan wojenny zastał ich we Francji, dokąd pojechali z serią koncertów. Gintrowski i Łapiński wrócili do kraju, Kaczmarski (wtedy zaledwie 24-letni artysta) został w Paryżu. Po krótkim epizodzie „urzędniczym” w Komitecie Solidarni z Solidarnością uznano, że – jak wspominał sam Kaczmarski – lepiej przysłuży się sprawie swoim śpiewem. Objechał wtedy z koncertami większość krajów europejskich, wystąpił też w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, RPA oraz Izraelu.
W roku 1984 Kaczmarski zaczął pracować w Rozgłośni Polskiej RWE. Cykliczny program pn. „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego” umożliwił poecie symboliczny powrót do kraju na falach eteru. W Niemczech powstały m.in. słynne „Przejście Polaków przez Morze Czerwone” i „Zbroja”. Tam pieśniarz ożenił się z Inką, z którą ma syna Kosmę. Na etacie w RWE Kaczmarski przetrwał Najdera, który go zatrudnił, upadek PRL, muru berlińskiego, nawet swój realny powrót do Polski w roku 1990. W styczniu 1994 oboje wraz z drugą żoną Ewą zrezygnowali z pracy w radiu, a rok później przenieśli się wraz z córką do Perth w Zachodniej Australii. Ta decyzja zaskoczyła nie tylko wielbicieli, ale i licznych przyjaciół artysty. Zwłaszcza gdy istotnym jej motywem okazały się względy natury ekonomicznej.
Między Polską a Australią
Obraz australijskiej sielanki nie okazał się trwały. Kaczmarski wciąż krążył między kontynentami. Ciągnęło go do Polski. Starał się być obecny na rynku, nagrywał płyty, wydawał książki. Nadal koncertował, ale miał świadomość, że jego publiczność topnieje. Ubywało mu wyznawców, zrażonych atakami na Kościół katolicki i coraz częstszymi oskarżeniami Polaków o szerzenie nienawiści, ignorancję, antysemityzm.
„Gram dla siedmiu procent” – mówił w jednym z wywiadów. Coraz chętniej udzielał ich zresztą pismom SLD: Przeglądowi i Trybunie. W 2000 r. przyjął od Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Wziął też udział w koncercie z okazji tzw. 50-lecia ZSP. Tego nie zrozumiało wielu jego przyjaciół. Innych zraził sobie hojnie szafowaną krytyką rzeczywistości zawartą w kolejnych tomach prozy powieściowej.
Owszem, nadal potrafił być atrakcyjny dla młodych. Tych zbuntowanych pociągała skandalizująca anegdota i nieco szyderczy ton „Autobiografii z kanalią” czy „O aniołach innym razem”. Dla ambitniejszych jego dawne pieśni czy zbiory wierszy stawały się zaproszeniem do marginalizowanego współcześnie świata kultury wysokiej.
Paradoksalnie, choroba przywróciła Polsce jej barda. Na wieść o nieszczęściu przyjaciele Jacka, artyści oraz miłośnicy jego twórczości solidarnie ruszyli mu na ratunek.
Waldemar Żyszkiewicz
"Tygodnik Solidarność" nr 17, 2004r.
Artykuł dostępny również na stronie:
http://www.tygodniksolidarnosc.com
Nadesłała: Beata Kosińska