Osłupiałem w czasie stoczniowego koncertu Jeana Michela Jarre’a słysząc chóralne wykonanie „Murów”. Napuszone, mszalne, aż pogrzebowe. Jakże odległe od pierwowzoru.

Jacek Kaczmarski wiele razy mówił, że nie jest autorem muzyki „Murów”, tylko tekstu. Porywającą pieśń skomponował Lluis Llach – kataloński bard, anarchista, emigrant polityczny z czasów dyktatury Franco. Nosiła tytuł „L’ Estaca”, czyli „Słup”. Więcej tam było o palu, wokół którego krążą przywiązane owce niż o „zębach krat”. W Polsce mamy dwa wykonania i tłumaczenia songu Llacha, Kaczmarskiego i Zespołu Reprezentacyjnego. W tym ostatnim śpiewał, grał i tłumaczył Jarosław Gugała, obecnie prezenter „Informacji” Polsatu. Wcześniej gwiazda TYP SA i ambasador. „Mury” Zespołu Reprezentacyjnego próbowały na początku lat 80. prostować odbiegającą od oryginału interpretację Kaczmarskiego. Ich refren brzmiał: „Gdy uderzymy runie mur, nie może przecież wiecznie trwać, na pewno runie, runie, runie, nie pozostanie po nim ślad. Jeśli uderzysz mocno tu, a ja uderzę mocno tam, na pewno runie, runie, runie, i wolny będzie każdy z nas”. Song Llacha niósł optymistyczne przesłanie. Bard Katalonii po powrocie z Francji w 1976 r. mógł nim krzepić upijających się wolnością Hiszpanów.

„Mury” Jacka Kaczmarskiego powstały w roku 1977, jeszcze przed „Solidarnością”. Wygrał nimi za komuny krakowski Festiwal Piosenki Studenckiej, objeździł cały kraj śpiewając w klubach studenckich. Warto przypomnieć, że patronowało im Socjalistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich, a bard „Solidarności” otrzymał Złotą Odznakę SZSP za zasługi dla kultury. Podobnie jak Jan Pietrzak, dziś gromki antykomuch. „Mury” Kaczmarskiego powielano na kasetach i szpulach magnetofonowych. Nie istniały w radiu i telewizji, wówczas tylko państwowej. Redaktorzy nie chcieli boksować się z cenzurą. Poza tym woleli puszczać swoich wykonawców.

Chyba w 1979 r. na fali zmian trójce bardów studenckich – Jackowi Kaczmarskiemu, Stanisławowi Klawemu i Przemysławowi Gintrowskiemu – zaproponowano występ na festiwalu w Opolu. Nie doszło do tego, bo zażądano od nich założenia czarnych garniturów. Artyści odmówili, co było odmową przekładającą się na wielkie straty finansowe. Ale rok później wybuchła „Solidarność” i trendy stała się kultura „niezależna”. Artyści studentcy, zwłaszcza kabaretowi, królowali na Festiwalu Piosenki Prawdziwej. Miały być tam prezentowane utwory zakazane przez cenzurę. Ponieważ – poza dwoma – nie było takich, zabrzmiał studencki repertuar.

W stanie wojennym „Mury” walczyły o palmę pierwszej pieśni patriotycznej z „Żeby Polska była Polską” Pietrzaka. Też piosenki przedsolidarnościowej. W której – jak złe języki powtarzają – Pietrzak zmieniał w refrenie „Lenino” na „Cassino” w zależności od typu słuchających kombatantów. W każdym razie za zezwoleniem cenzury śpiewana była w kabarecie „Pod Egidą” w latach 70.

W latach 80. Kaczmarski, jak Llach, był na emigracji. „Mury”, jak „L’ Estaca”, słyszano w całym kraju. Na obozach studenckich, na kempingach, na imieninach u cioć rewolucji, nawet na dancingu „Mury” zamówione u orkiestry słyszałem. Kaczmarski wrócił z emigracji bodaj w roku 1990. Nie było już instytucjonalnej cenzury, ale nie miał, jak Llach, stutysięcznej publiki na stadionach. Miewał pełne sale, ale do czasu. Jego songi nie pasowały do nowych komercyjnych rozgłośni radiowych. „Solidarności” bard również nie był już potrzebny, bo związek robił właśnie skok na władzę. Niewierzący, nienacjonalistyczny Kaczmarski nie pasował do nacjonalistycznego, rozmodlonego związku.

Bard „Solidarności” wolał wrócić do Australii, gdzie mógł pisać bez katolickiej cenzury. Gdy zachorował, okazało się, że wydawcy w wolnej Polsce nie płacili mu na czas i należycie za książki, a rozgłośnie radiowe za emitowane utwory. Na operację dla śmiertelnie chorego Kaczmarskiego trzeba było robić publiczną zbiórkę. Udało się dzięki sile rażenia „Gazety Wyborczej”.

Montując akademię Jean Michel Jerre nie musiał znać słów „Murów” ani rozumieć przesłania songu. To francuska tradycja postrzegania Polski. Alfred Jarry napisał „Króla Ubu” nie znając realiów „w Polsce, czyli nigdzie” i celnie nas rozsławił. Sens „Murów” Kaczmarskiego nie jest jednak zwycięski. To hymn o przegranej człowieka, który marzył o pełni wolności, o zniesieniu alienacji człowieka, a nie zastąpieniu jednego reżimu drugim. Łańcucha cenzury państwowej cenzurą obyczajowo-ekonomiczną. Nie wiem, czy piejące „Mury” chóry wsłuchały się w słowa. Podobnie jak aktyw związkowy i intelektualny „Solidarności”. Jeśli tak jest, to rzeczywiście gorzka pieśń o przegranej masowego ruchu jest najcelniejszym podsumowaniem NSZZ „Solidarność”. Puentę „a mury rosły, rosły, rosły, łańcuch kołysał się u nóg” powinni usłyszeć wszyscy. Wolno, czyli wyraźnie.

Piotr Gadzinowski

Piotr Gadzinowski
"Nie", 8 IX 2005r.

Nadesłał: Maciej Bryzek