W Galicji i gdzie indziej

Grał ładnie w „Trismusie”, w „Dwoje na huśtawce”, w „Trzech siostrach”. Pisałem o Stanisławie Elsnerze – Załuskim, ongiś aktorze tarnowskiej sceny, zaś od lat dziesięciu pracowniku Radia „Wolna Europa” w felietonie „Moja wina…”” (29.04. br.). A w połowie maja ściskaliśmy się nie w monachijskiej uroczej dzielnicy Schwabing, gdzie Staszek mieszka, lecz w Krakowie! Przyjechał on do Polski na koncerty z Jackiem Kaczmarskim, świetnym piosenkarzem, którego poznałem w 1984 roku właśnie u Staszków. W Monachium.

Byłem na ich występie w krakowskiej hali „Wisły”: Jacek Kaczmarski pięknie śpiewał, serdecznie rozmawiał z widownią, Stanisław Elsner – Załuski wrażliwie posyłał ku widzom fragmenty poematu tegoż Jacka, bo Kaczmarski potrafi nie tylko śpiewać. Niezwykły to był występ – wrażenia artystyczne pomieszały się tu bowiem z emocjami, sentymentami przychodzącymi do ludzi z różnych stref psychologicznych. Oto teraz, wpatrzony w nich śpiewał im ten, w którego głos wsłuchiwali się wczoraj przy radiowym pudełku, oto teraz, stojąc przed nimi, mówił do nich ten, którego wczoraj rozpoznawali po głosie, zapowiadającym programy „Wolnej Europy”. Były więc chwile wielkiej ciszy, były burzliwe oklaski, były sympatyczne okrzyki rzucane z widowni na scenę. A spocony, umordowany Kaczmarski śpiewał, gadał, śpiewał – A Staszek…

Zmordowany? Spocony? Zmęczony? O, właśnie – w reportażu pokazującym Rozgłośnię Radiową „Wolnej Europy”, emitowanym przez naszą telewizję w sobotę 2 czerwca. Staszek stęknął, że zdarza mu się w Monachium wstawać, mój Boże, o czwartej, bo programy „wolnej Europy” wbiegają na falę radiową wcześnie rano. W Polsce nie musiał wstawać o czwartej, bo on w ogóle nie kładł się spać! Nie dali mu chwili odpoczynku przyjaciele, znajomi i nowo narodzeni patrioci polscy. Tak, napadali go swoją serdecznością wszyscy. Także ci, którym wczoraj brakło odwagi choćby na kiwnięcie głową, że go znają.

Chyba jednak nie trzeba im mieć za złe mocno, niekiedy demonstracyjne okazywanej sympatii Staszkowi i Jackowi. Wierzę, że mieli ją oni dla nich i wczoraj, ale zagłuszał lęk, odpędzał strach. I być może swoją serdecznością dawaną Polakom z Monachium chcą tutejsi Polacy wypruć dziś z siebie wstyd za ów lęk, za ów strach, które były w nich. Myślę, że następny ich pobyt w kraju będzie mniej męczący i już na pewno nie tak spocony…

Ryszard Smożewski
Źródło nieznane, 1990r.

Jest to jedna z relacji z trasy koncertowej Jacka Kaczmarskiego w 1990 roku.

Nadesłał: Krzysztof Nowak