Na recital tria od dawna nie było biletów. Na zdjęciu Jacek Kaczmarski i Przemysław Gintrowski.

Z udziałem specjalnym Wladimira Bukowskiego i Wiktora Suworowa odbył się wczoraj w warszawskiej Romie drugi już koncert tria Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego z okazji dziesięciolecia III RP. Trio będące muzycznym symbolem opozycji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oraz „Solidarności” i tym razem śpiewało w zatłoczonej sali. Biletów nie było od dawna.

W zbiorowej świadomości funkcjonuje już stereotyp, że muzyka i teksty kojarzone z szeroko pojętymi ideałami pokolenia „Solidarności” nikogo dziś nie obchodzą poza kombatantami spragnionymi wspomnień. Nieprawda. Wśród publiczności nie zabrakło młodych słuchaczy, którzy z jednej strony nie wyrzekli się tradycji i historii, z drugiej jednak są czuli na to, co w muzyce Kaczmarskiego, Gintrowskiego, Łapińskiego uniwersalne – na poezję i muzykę. Dla jednych bowiem trio jest uosobieniem martyrologii w muzyce, dla innych – także nośnikiem poruszających poetyckich obrazów. Mają one swoje źródło w arcydziełach malarstwa polskiego – „Zesłaniu studentów” i „Wigilii na Syberii” Malczewskiego, „Samosierze” Michałowskiego – ale i światowego. Nawet taka metafora jak „Źródło” nabiera w naszej rzeczywistości nowych, uniwersalnych znaczeń, gdy kiedyś miała jednoznaczny, polityczny kontekst. Zresztą byłoby absurdem, gdyby muzycy tria za wszelką cenę starali się wyrzec swojej tożsamości i biografii. Z tym większą satysfakcją warszawska publiczność mogła wysłuchać, jak śpiewają poświęcone historii Polski „Requiem rozbiorowe”, „Krajobraz po uczcie” czy wstrząsający „Dylemat” o paradoksach pokolenia AK i AL zaśpiewany porywająco przez Gintrowskiego.

Osobny rozdział koncertu tworzyły wykonania wierszy Zbigniewa Herberta „Cesarz”, „Mur” i „Odpowiedź” zamknięte pięknym tekstem Kaczmarskiego „Tren spadkobierców”. Pointował on w gorzki sposób prawdę o spadku poetyckim przywłaszczanym przez zbyt wielu. Jak zwykle wywołało dreszcz emocji „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” zaśpiewane przez Kaczmarskiego. A na finał usłyszeliśmy „Mury”. Po raz kolejny song-legenda odkrył swoje podwójne znaczenie. To nie tylko pieśń o buncie, lecz także o niezmiennej samotności poety, niezrozumieniu go przez tłum.

Jakub Ostałowski
źródło nieznane, 16 IX 1999r.