Jak Polska długa i szeroka artyści śpieszą na pomoc Jackowi Kaczmarskiemu. Koncertują, zbierając fundusze na leczenie artysty walczącego z rakiem krtani. „Życie Warszawy” także przyłączyło się do akcji.

Kaczmarski to niezwykle barwna postać. Charyzmatyczny śpiewający poeta, niegdyś gwiazda piosenki studenckiej, bard Solidarności, w stanie wojennym emigrant polityczny, dziennikarz rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa. Alarmująca wieść o jego chorobie była wstrząsem dla wszystkich.

Polowanie na wilki

Z dzieciństwa pozostała mu wrażliwość na literaturę, malarstwo, muzykę – dziedziny, które z czasem stały się główną inspiracją jego twórczości. Rodzice, oboje artyści, zajęci swoimi sprawami pieczę nad synem często powierzali dziadkom. To dziadek właśnie, przedwojenny komunista ( po wojnie m.in. dyplomata i pracownik ministerstwa oświaty), wpajał chłopcu obowiązek bronienia słabszych. Wnuk przyswoił sobie te nauki, ale – nie jedyny to paradoks w jego życiu – ciemiężycieli zobaczył właśnie w świecie dziadka…

Po skończeniu liceum i wygraniu olimpiady polonistycznej został bez egzaminu przyjęty na filologię polską na UW. Pod wpływem rodziców, którzy studiowali w Moskwie, wyrastał w atmosferze kultury rosyjskiej. Zaczytywał się w Dostojewskim. Gdy jego rówieśnicy fascynowali się anglosaskim rock and rollem (sam też z czasem zachwycił się Dylanem), on słuchał Okudżawy, Galicza, Wysockiego.

Z Włodzimierzem Wysockim zetknął się osobiście w 1974 roku. Jego koncert w mieszkaniu Jerzego Hoffmana zrobił na Jacku niesamowite wrażenie. Zaraz potem napisał „Obławę”, wzorowaną na „Polowaniu na wilki” Wysockiego. Z rosyjskiego idola wziął też żarliwość interpretacyjną, dodając od siebie ponadto sporą dozę ekspresji.

Nigdy nie zapomnę elektryzującego wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta piosenka, wykonana w 1977 roku na Studenckim Festiwalu Piosenki w krakowskiej Rotundzie przez duet Jacek Kaczmarski – Piotr Gierak. Przewodził, oczywiście, Jacek. Śpiewał chrapliwie, wyzywająco, oskarżycielsko. Oho, to jest ktoś! – powiedziałem sobie. Jury też nie miało wątpliwości, dając Kaczmarskiemu z Gierakiem główną nagrodę.

Mury runą

Kultura studencka była w czasach gierkowskich obszarem większej niż gdzie indziej swobody wypowiedzi. Jak zauważył kiedyś Piotr Bratkowski, była rodzajem czyśca, z którego albo przechodziło się na estradę profesjonalną (np. Rodowicz, Grechuta, Sośnicka) albo podlegało się urzędowemu skreśleniu (np. Salon Niezależnych, Teatr Ósmego Dnia). Jacek, choć był ostry, zaistniał na pilnie obserwowanym przez władze festiwalu opolskim. Dostał laur akredytowanych dziennikarzy (sam wnioskowałem o to), wykonując m.in. wstrząsające „Epitafium dla Wysockiego”. Potem trafił na chwilę do kabaretu Jana Pietrzaka, ale pisana mu była zupełnie inna droga. W 1980 r., podczas sierpniowych strajków, śpiewał już dla okupujących stocznię robotników.

Bardem został uznany przede wszystkim za „Mury”, inspirowane pieśnią Luisa Llacha, katalońskiego pieśniarza, wielokrotnie więzionego za czasów dyktatury Franco. Jacek śpiewał je sam, a także razem z Przemkiem Gintrowskim i Zbyszkiem Łapińskim, z którymi występował w Teatrze Na Rozdrożu, prezentując ponadto dwa inne wspólne programy – „Raj” i „Muzeum”. Właśnie „Mury” zaczęły rychło żyć własnym życiem, nabierając – co artysta wielokrotnie podkreślał – zupełnie innego, niż zamierzał autor, sensu. Skierowana przeciw wszelkim ruchom masowym opowieść o samotności poety, któremu tłum skradł pieśń, stała się hymnem Solidarności. Mury przerosły same siebie.

Z pieśnią dookoła świata

Podczas koncertów we Francji zaskoczył Kaczmarskiego 13 grudnia 1981 r. Odcięty od Gintrowskiego i Łapińskiego działał najpierw w paryskim Komitecie Solidarności z Solidarnością, a potem ruszył na występy do ośrodków polonijnych na całym świecie. Czuł się tam potrzebny, ale z koncertów i kontaktów wyniósł też sporo niezbyt wesołego materiału do przemyśleń o naturze rodaków. Być może już wtedy zaczęła go uwierać etykieta barda Solidarności, choć dopiero w przyszłości miało się okazać, jak niepokornym był sługą „sentymentalnej panny S.”

W kraju w ponurych latach stanu wojennego jego piosenki, słuchane z powielanych kaset, podtrzymywały wiarę, budziły nadzieję.

Jacek cudem ściągnął do Paryża żonę, a że wkrótce miał zostać ojcem, zaczął myśleć o stabilizacji. W 1984 r. skorzystał z propozycji Zdzisława Najdera i podjął pracę w rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa.

W 1990 r., po 9 latach emigracji, przyjechał do Polski. – Zaskoczyła mnie moja własna reakcja na lotnisku. Czułem się w nieznany dotąd sposób wzruszony, a jednocześnie rozbity. Rozpłakałem się… – wyznał dziennikarzowi. Dwutygodniowa trasa po kraju przebiegała burzliwie, „na emocjach i alkoholu”. Mówiło się o piciu, załamaniu psychicznym, zdarzały się wpadki.

Z czasem otrząsnął się, choć przyzwyczajenia do picia pozbył się dopiero po dwóch kuracjach odwykowych. Coraz częściej przyjeżdżał na trasy koncertowe z Gintrowskim i Łapińskim, pisał nowe piosenki. Z nową żoną i córką Patrycją osiadł w Gorcach, zamierzając tam schować się przed światem i pisać. Nie na długo jednak. W 1995 r. wyemigrował z rodziną do Australii, deklarując, że tam właśnie trafił na wymarzoną oazę spokoju. Po kolejnym rozwodzie ostatnio dzielił czas między Australię i Polskę, będąc jednym z nielicznych rodaków mieszkających „tam”, a zarabiających „tu”.

Na własnej drodze

Już przy pierwszym powrocie do Polski Jacek podkreślił, że choć miło mu, że przypisuje mu się zasługi w obalaniu ustroju, to czuje się wolny od ideologii. – Dziesięć lat zajęło mi demontowanie cokołu, na którym mnie postawiono – podsumował kiedyś. W swoich książkach („Autoportret z kanalią”, „O aniołach innym razem”, „Napój Ananków”) krytycznie rozliczał się z przeszłością. Nie zawsze podobało się to jego przyjaciołom. Burzę w kręgu dawnych kolegów wywołało przyjęcie przez Kaczmarskiego orderu za działalność w ZSP z rąk prezydenta Kwaśniewskiego.

Artysta idzie własną drogą. Piosenki jego zmieniły się – jak zapowiadał. O ile w czasach debiutu inspiracją był dlań Wysocki, o tyle klimat nowych utworów zbliża go raczej do Jacquesa Brela czy Georgesa Brassensa. Niedawna płyta „Dwie skały” jest mieszanką zwierzeń osobistych, erotyków oraz przemyśleń o historii i współczesności. Miejsce tak charakterystycznego dla artysty żaru zajęła zaduma. Zawsze jest jednak sobą. I pewnie dlatego ma zawsze pełne sale. Miejmy nadzieję, że pokona chorobę i będziemy go słuchać jeszcze długo. Obecna spontaniczna akcja pomocy zaprzecza tezie o samotności poety. Jacku, jesteśmy z tobą!

Przemysław Gintrowski
– Znam się z Jackiem od początku lat 70. Sporo przeżyliśmy razem, mamy wiele planów. Chcemy nagrać nową, lżejszą repertuarowo płytę. Często się kontaktujemy. Jacek, przebywający w austriackiej klinice, jest wzruszony akcją solidarności i pomocy.

Krzysztof Daukszewicz
– Nie jestem bliskim przyjacielem Jacka, ale znamy się od dawna i lubimy. My, artyści, nie mamy związków zawodowych, musimy więc wspierać się wzajemnie, zwłaszcza w tak poważnej potrzebie. Wystąpiłem już w koncercie charytatywnym w Piwnicy pod Harendą, oczywiście obecny będę 22 maja w Kongresowej.

Maryla Rodowicz
– Zawsze podziwiałam Jacka, artystę oryginalnego i samodzielnego. Razem jurorowaliśmy kiedyś na Studenckim Festiwalu Piosenki i wiele godzin przegadaliśmy. Myślę, że jeszcze nie raz pogadamy. Ale dziś on potrzebuje pomocy. Będziemy śpiewać dla niego.

Pieniądze dla Jacka może wpłacać każdy, na specjalne konto bankowe. BANK PEKAO S.A. I oddział Poznań 12401747-01618061-2700-401112-107 hasło „Jacek”

Adam Ciesielski
"Życie Warszawy", 9 V 2002r.

Przepisała: Teresa Mach