Rok 1980. Trio Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński odbiera nagrodę dziennikarzy za „Obławę”. Owacje w amfiteatrze. Ale nikt w Polsce tego nie widzi i nie słyszy. Komunistyczne władze nakazały wyciąć to z transmisji.

Bardzo często zdarzało się, że piosenki były przez cenzurę „zwalniane” tylko na festiwal. Tak było z tekstami Piwnicy pod Baranami czy z „Obławą” Kaczmarskiego- wspomina Eugeniusz Kaniok, ostatni cenzor Opolszczyzny. Kiedy jednak okazywało się, że zamiast 5 tysięcy ludzi w amfiteatrze ma ich wysłuchać cała Polska, cenzura czy Radiokomitet natychmiast reagowały-dodaje.

W urzędzie cenzorskim na ul. Mysiej w Warszawie zatwierdzono wszystkie festiwalowe teksty. Kaniok pamięta, jak w 1980 roku przejrzał szczegółowy program imprezy.

– Byłem zdziwiony, że „Obława” w ogóle przeszła. Powiedzmy, że był to czas lekkiej odwilży i być może z tego powodu zgodzono się również na tekst Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską”. Z tego co słyszałem, zmieniono w nim tylko jedno słowo, ale nie pamiętam jakie-mówi były cenzor.

Niespodziewanie dla komunistycznej władzy szarpiący struny gitary i zdzierający głos Jacek Kaczmarski z akompaniującym mu na gitarze Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim na fortepianie zostali laureatami nagrody dziennikarzy.

– Byłem akredytowany przy tym festiwalu – wspomina Bogusław Nierenberg, wówczas dziennikarz, dziś prezes Radia Opole.- Ten jego głos, ten niesamowity tekst „Obławy” i po nim cisza na widowni, a potem aplauz… Nie tego się nie da zapomnieć – dodaje.

Nagroda „za całość twórczości”

W archiwum Radia Opole zachowała się taśma z nagraniem z 28 czerwca 1980 roku. Na jej opakowaniu widnieje przekreślony napis: „nie dawać na antenę”. – Kto i kiedy go przekreślił, nie wiadomo, ale przez co najmniej rok „Obława” była półkownikiem – mówi Ewa Żołędziewska z Radia Opole i puszcza taśmę.

Konferansjer Bogusław Sobczuk zapowiada, że Kaczmarski z towarzyszeniem Gintrowskiego i Łapińskiego został uhonorowany przez „korpus akredytowanych przy festiwalu dziennikarzy za całość twórczości”. Potem dwie minuty i 35 sekund (tyle trwała piosenka) amfiteatr słucha w absolutnej ciszy. Po ostatnim akordzie rozlegają się owacje.

– Byłam na tym koncercie. To było nieprawdopodobne. Na taśmie tego nie słychać, bo mikrofony były nastawione na scenę, ale brawa były niesamowite – wspomina Ewa Żołędziowska. Policzyliśmy – trwały niespełna dwie minuty, po czym trio bardów „S” bisowało.

Szumy zamiast gitary

Usłyszeli to jednak tylko widzowie amfiteatru. Relacje na antenie pierwszego programu Polskiego Radia oraz TVP zostały na czas występu przerwane. Oólnopolską transmisję radiową przeprowadziło Radio Opole.

– Na kilkanaście minut przed koncertem mój szef Roman Pillardy powiedział nam, że jest prikaz z Radiokomitetu, by nie puszczać „Obławy” – opowiada Aleksander Wolański, który tego dnia pracował w wozie transmisyjnym pod amfiteatrem. W studiu dyżurowała Ewa Lubowiecka. – Usłyszałam, że zamiast Kaczmarskiego mam puścić jakąkolwiek muzykę. Uznałam, że muszę ratować honor radia, dlatego poprosiłam, by koledzy nagrali nam w amfiteatrze gwar publiczności. To były sprawy ambicjonalne. Opole robiło przecież transmisję na całą Polskę, więc gdybym zrobiła taką przerwę, naraziłabym się na śmieszność. Kiedy na scenę wyszedł Kaczmarski, zapowiedziałam przerwę, włączyliśmy publiczność, a ja opowiadałam o następnej piosence. Kiedy skończyły się bisy, wznowiliśmy bezpośrednia transmisję. Nikt się nie zorientował, bo miałam niebawem telefon z Radiokomitetu z pytaniem, dlaczego nie było dziury w programie – opowiada pani Ewa.

Po zakończeniu transmisji przybiegli do niej koledzy z gratulacjami. – Cieszyli się, że udało nam się zachować twarz – zapewnia Ewa Lubowiecka.

Aleksander Wolański dodaje, że gdyby w 1980 roku puścili „Obławę”, wylecieliby z roboty. Za wykonanie nakazu przełożonych otrzymali premię

.

Zarejestrowane nagranie zaczęło jednak żywot w podziemiu. – Przychodzili do nas nawet panowie z miejskiego i wojewódzkiego komitet PZPR i prosili, by im przegrać „Obławę”. Nie, nie, żadnych nazwisk – śmieje się Wolański, który również przegrał na kasetę materiał z koncertu. – Wszyscy koledzy z radia przegrali – opowiada.

Ewa Żołędziewska przekopała radiowe archiwa, by dociec, na którym koncercie wystąpił Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński. – Przecież zanim dostał nagrodę dziennikarzy, musiał się wcześniej pokazać na jakimś koncercie. Niestety, nie mamy absolutnie nigdzie śladu po „Obławie”. Żadna taśma tego nie zawiera, słowem – stan taki jakby się Kaczmarski w Opolu na festiwalu w ogóle nie pokazał – mówi nie kryjąc zwykłej ludzkiej wściekłości – nie no łobuzy wycięli, przecież obowiązkiem radia jest zarejestrować każde wydarzenie. Jak można było tego nie zrobić? – pyta zdenerwowana

Ponowny triumf

– Nawet nie miałem świadomości, że nas tak ocenzurowano. Tym bardziej, że w ogóle nie pamiętam naszego występu w Opolu w 1980 roku – mówi Przemysław Gintrowski. Większym przeżyciem był dla niego koncert rok później, kiedy za „Epitafium dla Wysockiego” otrzymali z Kaczmarskim nagrodę w konkursie kabaretowym. Prócz „Epitafium…” zagrali jeszcze „Autoportret Witkacego”.

– Panowała niebywała atmosfera. Rzeczywiście, to był wolny festiwal, skoro mógł wystąpić Jan Pietrzak z całą bandą. Emocje były wielkie. Śpiewając, byliśmy nabuzowani jak smoki wawelskie – opowiada Gintrowski. – Wtedy, w 1981 roku, nie byłem już zdziwiony, że cenzura ich dopuściła do festiwalu, bo jednak w tych tekstach była zawarta większa metafora niż w „Obławie”. Ta była przecież bardzo mocna i do dzisiaj jest tak odbierana. To piękna piosenka. Nie wiem, jak nowy wykonawca sobie z nią poradzi. A… jeśli to Paweł Kukiz, to poradzi sobie na pewno – prorokuje Kaniok.

Paweł Kukiz osobiście zadecydował, że zaśpiewa „Obławę” na niedzielnym koncercie. – Nie chciałem żadnej innej piosenki, bo właśnie w tej zaklęta jest moja młodość i jej ideał, które szlag trafił – wyjaśnia, dodając, że trudno mu spamiętać wszystkie jej słowa. – Pamiętam oczywiście rok ’80 i to wykonanie, ale utwór odbierało się bardziej emocjonalnie, niż wsłuchiwało w treść. „Obława, obława, na młode wilki obława” – to wystarczyło, żeby człowiek się wzruszył, bo wiedział, o co chodzi. O bunt, o sprzeciw. To była przecież nasza pieśń – twierdzi, dodając, że wciąż nie straciła aktualności.

Ta aktualność przejawia się nie tylko w treści. Do telefonów komórkowych można bowiem ściągnąć sobie dzwonek z „Obławą” czy z „Autoportretem Witkacego”.

– Żeby to skomentować, wspomnę dowcip o tym, jak to rozmawia dwóch chłopaków. Jeden pyta: „Co to za goście ten Mozart i Bach”. – „Nie wiem”- odpowiada drugi, dodając: „Ale są w porządku bo piszą muzykę do naszych telefonów.” – śmieje się Gintrowski. Jest odtwórcą tekstów Zbigniewa Herberta, który nazywał siebie „tekściarzem Gintrowskiego”. – Teraz przyszło pisać muzykę do telefonów. Cóż takie czasy – kwituje Gintrowski.

Dorota Wodecka-Lasota
"Gazeta Wyborcza", 11-12 VI 2005r., s. 7.

Nadesłał: Michał Skoczylas Przepisał: radziu_88