„On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas by runął mur,
Oni śpiewali wraz z nim…”

Mury. Epitafium.

Śpiewał siebie. Swoje miłości i nienawiści. I swój bunt. Przeciwko pojęciowym schematom, unifikacji wg obowiązującej, jednej, jedynie słusznej idei. Przy akompaniamencie gitary ogłaszał alarm o wszechobecnej indoktrynacji:

„Obława! Obława! Na młode wilki obława!…”
I wzywał do obrony tożsamości,
” Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O bracia wilcy! Nim wszyscy wyginiecie!”

W ciasnych salkach studenckich klubów słuchali z zapartym tchem tego, co śpiewając mówił, o swoich przemyśleniach, wizji świata. Wizji człowieka w jego potędze i małości zarazem, uwikłanego w uczucia, procesy społeczne, błądzącego po krętych ścieżkach przez siebie przecież tworzonej historii.
A słuchając Jego – wsłuchiwali się w siebie, odnajdywali tkwiące w nich samych wątpliwości, lęki, nadzieje i wiarę w człowieka, w jego prawo do wolności, także tej najgłębszej, myśli uczuć, przekonań. I wolności ich głoszenia. Wchłaniali te często niepokorne strofy by śpiewać, nucić jak swoje, na towarzyskich spotkaniach, podczas rajdów, wszędzie gdzie pojawił się ktokolwiek z gitarą, a jeśli i tego zabrakło to a capella.
Potem zainspirowany pieśnią Lluisa Llacha, antyfrankistowskiego barda, napisze o samotności artysty, o murach, tkwiących w sercach i umysłach, dzielących społeczeństwa i poszczególnych ludzi. Napisze o poecie „ograbionym” ze swojego dzieła, odsuniętym w cień przez tłum,, który rezultat jego kunsztu i trudu przejmie, na swoje potrzeby zinterpretuje.

Wybuchł sierpień 80.

Pieśń o „Ľestace” i jej katalońskim twórcy, stała się hymnem, hasłem przewodnim dla walczącej „Solidarności”..

„Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
a mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat”

Tłum podjął melodię, przejął słowa i zagłuszył wielotysięcznym chórem pieśniarza. Strofy nabrały nowych znaczeń, nowego sensu, stały mottem nowej idei. Witany wszędzie z aplauzem, teraz śpiewał dla nich. Stał się wyrazicielem ich nastrojów, własnością wręcz.
Teraz pieśń brzmiała groźnie, emanowała niepokonaną siłą.

„Aż zobaczyli ilu ich. Poznali siłę i czas
Z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk: Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam ten nasz najgorszy wróg!
A śpiewak także był sam.”

Widział to, czego oni w zapale nie dostrzegali, czego zauważyć nie chcieli. Opanowany poczuciem bezsilności:

„Patrzył na równy tłumów marsz,
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg”

Z finałem powtórzonym raz jeszcze, już w czasie teraźniejszym:

„A mury rosną, rosną, rosną
Łańcuch kołysze się u nóg”

Ciążyła narzucona rola barda „Solidarności”, ciążyła samo spełniającasię pieśń, już „nie jego”, bo odbiegająca daleko od pierwotnego sensu i tkwiącego w niej przesłania.
W 1981 wyjechał przez Szwecję do Francji.
W Polsce wybuchnie stan wojenny. On swoje życie zwiąże z emigracją, publicznie krytykując władze w kraju.
W kraju pozostaną „Mury”. Żyjące swoim życiem, wszechobecne wśród uczestników zgromadzeń i marszy protestacyjnych, dodające sił, niosące nadzieję.
On, wymieniany jednym tchem z Boby Dylanem, Georgesem Brassensem, Andresem Segowią i Włodzimierzem Wysockim będzie występował na estradach całego świata. Znów będzie śpiewał siebie. Wraz z tysiącami rozproszonych po świecie rodaków tych z „pokolenia 68” i „nowej emigracji” po roku 80… i tych którzy pozostali w kraju nie wyłączając, będzie pytał „Co się stało z naszą klasą”, wspominał niespełnioną miłość w „Wędrówce z cieniem”, i szczęśliwą, pełną wyrafinowanego erotyzmu w „Wyznaniu Kalifa”.
Będzie śpiewał utwory dawno powstałe i te najnowsze, ale wszystkie jednakowo aktualne.
Z niepokojem obserwował wydarzenia w kraju i komentował je równie niepokornie jak za czasów PRL. W efekcie „Dwadzieścia lat później”(wg.II i III części trylogii A.Dumasa syna) organizatorzy (?) zabronią wykonać na Festiwalu Piosenki Prawdziwej w Gdyni 2001 r. A napisanej w 1992 r. „Bajce średniowiecznej”, po każdym wykonaniu, zanim wybuchnie aplauz, towarzyszyć będzie chwila dojmującej, pełnej wymowy ciszy.
W 1989 r. runie mur berliński – budowla i symbol. Odejdzie w przeszłość „żelazna kurtyna”.
Ale w ludzkiej mentalności, zgodnie z okrutną wizją artysty, mury będą rosły nadal. Odbudowywane pracowicie, na miejsce starych, choć wokół innych, ale także „jedynie słusznych” idei, i te budowane na nowo.
Na wieść o nowotworze gardła i propozycji operacji, zapytał o jedyną rzecz: czy po zabiegu będzie mógł śpiewać. Usłyszał w odpowiedzi, że to jest walka nie o głos, ale o coś wiele ważniejszego.
Propozycję odrzucił.

Jacek Kaczmarski, urodzony w Warszawie 22 marca 1957 r. zmarł 10 kwietnia 2004 r.
Prochy pogrzebano na Cmentarzu Powązkowskim 24 marca 2004 r. Żegnały go tłumy wielbicieli, oficjalni goście. Były wielkie słowa o bardzie „Solidarności” (czemu za życia zaprzeczał nazywając się „krnąbrnym narzeczonym sentymentalnej pani S”), emocjonalnym i uczuciowym przywódcy pokoleń, o wiekopomnej roli jaką odegrał.
I słowa ciche, pełne żalu, o wrażliwym człowieku kochającym wolność, chłonącym życie z jego radościami i dramatami, o przyjacielu który odszedł .
Mogiłę pokryły stosy kwiatów.

Jean Michel Jarre zaaranżuje patetyczne, chóralne wykonanie „Murów” które na uroczystości 25 lecia „Solidarności” zabrzmi jak pieśń tryumfu. Zebrani odruchowo wyprostują się, uniosą dumnie głowy.

Paweł Kukiz wychodząc na estradę w koncercie poświęconym „bardowi Solidarności”, powie do publiczności:”…ja kiedyś znałem ten tekst na pamięć, potem stopniowo o nim zapomniałem, bo myślałem, że już można zapomnieć. Niestety coraz bardziej go sobie przypominam w tych czasach, w których żyjemy. Boję się tylko, żebym znowu na pamięć go nie znał…” I zaśpiewa „Mury” gniewnie, marszowo, a publiczność unosząc się z miejsc rytmicznymi jak werble oklaskami, będzie wtórować.

………………………………………………………………………………………………………..

A mnie po głowie plączą się strofy „Pożegnania Okudżawy”

„…Żegnałem ludzi i zdania
Traciłem całe światy
I nic nie pozostało
Prócz tego co nucicie
To wcale nie jest mało
Tak – żegnać – całe życie”
I tak myślę sobie: to wcale nie jest mało.

Waldemar Ostrycharczyk
Nynäshamn. 15 maj 2008 r.

Waldemar Ostrycharczyk
"Plmagazyn", listopad 2000r.

Podziękowania za nadesłanie swojego tekstu dla Waldemara Ostrycharczyka