W niedzielę pierwsza rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego. Może to okazja, by zastanowić się, co z jego twórczości wytrzymało próbę czasu. Według mnie – mnóstwo.
Nie żyje bard „Solidarności” (sam pisał, że stał się nim wbrew swej woli), ale „Solidarność”, która wyłania się z jego pieśni – też nie żyje. Nie ma już „starej gwiazdy, co zamiast zgasnąć, nagle wschodzi”, został związek zawodowy, który lepiej lub gorzej walczy o przywileje pracownicze i od czasu do czasu staje się bohaterem różnorakich afer. Trudno mówić o „pannie S” i mało kto z młodszych fanów Kaczmarskiego – a są tacy, bo gdy piszę te słowa na stronie www.kaczmarski.art.pl „siedzi” 719 internautów – kojarzy w ogóle, kim dla niego była „Solidarność”, gdy pisał rozczarowany:
Panna „S” do swych amantów nie ma szczęścia,
Chociaż raz po raz o krok jest od zamęścia.
Lecz, co z którym się obejmie,
Ledwie go umieści w Sejmie –
Uczuć tyle co w pretensjach albo pięściach.
Nie ma też komuny – w każdym razie tej instytucjonalnej – więc straciło na aktualności pytanie „jak rozumieć trzeba Jałtę” i nie wytrzymało próby czasu wiele innych utworów z czasu pracy Jacka w Wolnej Europie – nazbyt anegdotyczne, hurapatriotyczne, przegadane, zbyt prosto nagrane – bez aranżu, na czterech chwytach: łup-łup-łup.
Co w takim razie próbę czasu wytrzymało? Mnóstwo – i to takie, że nie sposób się przez to przekopać. Pomijając (kontrowersyjnej jakości) powieści, operę i kilka książeczek dla dzieci oraz (wybitny) znany wszystkim bywalcom ognisk z gitarą repertuar kanoniczny – od „Rzeki podziemnej”, przez „Autoportret Witkacego” po „Sen Katarzyny Wielkiej” – zostało jeszcze kilkaset pieśni nadal zachwycających i mało znanych. Na przykład cykl „Raj” – warto go posłuchać w popapieskiej atmosferze, która nas tak ogarnęła.
Albo niesamowita – i niestety niezebrana w całości na żadnym znanym mi krążku – seria piosenek ilustrujących obrazy wielkich (choć nie zawsze znanych – bo kto zna Fiedotowa, do którego obrazu Jacek napisał niesamowite „Encore, jeszcze raz”) mistrzów.
To tą właśnie serią Kaczmarski pokazał, że w ulotnej sferze między słowem a obrazem był geniuszem. Co można wymyślić, wyobrazić, dośpiewać sobie, patrząc na „Powrót syna marnotrawnego” Rembrandta, na portrety Holbeina albo grafiki Gielniaka? Kto chce widzieć co – niech posłucha – większość tych utworów można znaleźć na płytach „Muzeum”, „Mury w Muzeum Raju”, parę na – moim zdaniem najlepszej płycie – „Wojnie postu z karnawałem”.
I cóż jeszcze się nie zepsuło? Na pewno wiersze-pieśni poświęcone wielkim książkom, autorom i bohaterom literackim. Dlatego – aby zrównoważyć zacytowany dla przykładu na wstępie fragment słabiutkich, pisanych już w okresie ciężkiej choroby alkoholowej Kaczmarskiego, „Amantów panny >>S<<” – na koniec fragment genialnego „Zmartwychwstania Mandelsztama”:
Po Archipelagu krąży dziwna fama,
Że mają wydawać Ośkę Mandelsztama.
Dziwi się bezmiernie urzędnik nalany:
Jakże go wydawać? On dawno wydany!
Tłumaczy sekretarz nowy ciężar słowa:
Dziś „wydawać” znaczy tyle, co „drukować”.
(…)Stary Zek wspomina, że on dawno umarł,
Lecz po latach Zekom miesza się w rozumach.
Bo jak to być może, że ziemia go kryje,
Gdy w gazetach piszą, że Mandelsztam żyje!?
Skądże mają wiedzieć w syberyjskich borach,
Że to „życie” to tylko taka – metafora.
(…)
Piotr Głuchowski
"Gazeta Wyborcza" (wyd. gdańskie), IV 2005r.
Nadesłał: ?? Przepisał: Mateusz Wlazło