Rozmowa-rzeka z Jackiem Kaczmarskim, powstała w pięć dni. Autoryzację książki jej bohater zakończył dosłownie na dzień przed odlotem do Australii. Ten pośpiech jest, niestety, aż nadto widoczny. Moim zdaniem w książce „Pożegnanie barda”, przyprawiono Kaczmarskiemu gębę. W dużej mierze na jego własne życzenie.
Grażyna Preder rozmawia z popularnym bardem opozycji antykomunistycznej na klęczkach. W całej książce nie pada ani jedno pytanie zaczepne czy choćby kontrowersyjne (zawszeć to czyni rozmowę barwniejszą i ciekawszą, gdy delikwent musi się bronić) . Roi się natomiast od bałwochwalczych oznajmień: „To chyba Jacek Bieriezin powiedział, że talentem i głosem co najmniej dorównałeś Włodzimierzowi Wysockiemu, natomiast zdecydowanie przewyższyłeś go charakterem i wyborami polityczno-moralnymi, których dokonałeś”, „Tak, odwagi nie można ci odmówić”, „Twój język zachwyca bogactwem słów, pięknem polszczyzny”. W ten sposób Jacek Kaczmarski ijedna zjego wielbicielek piją sobie z dzióbków na 160 stronach. Sprawia to wrażenie, jakby Kaczmarski rozmawiał… sam ze sobą na ulubiony temat – osobie.
Czytelnikowi kartkującemu w księgarni to dziełko wpadają w okopodpisy pod zdjęciami, np. : „Myślę, że dałem sporo: i ludziom, i ideom, i ruchom społecznym. Czuję się zaspokojony w sensie bytu publicznego”. Choćby to oświadczenie była stuprocentową prawdą, to potencjalny czytelnik — znużony równie buńczucznymi oświadczeniami niektórych kandydatów doprezydenckiego fotela — odkłada książkę z powrotem na stosik.
Sam Mistrz w rozmowie także zdaje się być szczery: „Pragnę, aby po śmierci spalono mnie, a prochy rozsypano po świecie. Żeby nie było co czcić, gdyby to kiedyś komuś przyszło do głowy”. Nie powiem, żebym był szczególnym admiratorem egotyzmu w wydaniu równie bezpośrednim. Szczerość Jacka Kaczmarskiego, bywa niekiedy porażająca: „urodziła się córka, która była wcześniakiem izmarła. (…) ja, tuż po urodzeniu się córki, wyjechałem na koncerty do Afryki Południowej i zostawiłem żonę samą w tym ciężkim okresie śmierci pierwszego dziecka i pogrzebu”. Prof. Jerzy Jedlicki określił twórczość Kaczmarskiego jako pisanie „ku przerażeniu serc”. Ta wypowiedź barda również mieści się w tej formule.
„Pożegnanie barda” jest książką zredagowaną niechlujnie. Nasza koleżanka redakcyjna Barbara Hollender straciła w nazwisku jedno „l”, za to Jerzy Radziwiłowicz zyskał drugie „ł”. Jerzy Giedroyc uporczywie pisany jest jako „Giedroyć”. „Pożegnanie barda” jest książką niepotrzebną. Po jej lekturze wielbicielom talentu Jacka Kaczmarskiego zpewnością zrzednie mina, wrogom zaś dostarczy argumentów. Dla mnie jest klasycznym przypadkiem obnażenia pokładów małości w człowieku, którego – nie przeczę – darzyłem podziwem.
„Pożegnanie barda”. Z Jackiem Kaczmarskim rozmawia Grażyna Preder. Wydawnictwo Nitrotest, Koszalin 1995.
Janusz R. Kowalczyk
"Rzeczpospolita", 1995r.