Jacek Kaczmarski ciągle ten sam
Podczas wtorkowego występu Jacka Kaczmarskiego okazało się, że jego twórczość budzi nadal żywe emocje. Trwający ponad dwie godziny koncert usatysfakcjonował chyba wszystkich słuchaczy.
Jacek Kaczmarski obchodzi właśnie ćwierćwiecze artystycznej działalności. Uczcił ten jubileusz wydaniem płyty „Dwadzieścia (5) lat później” oraz promującą ją trasą koncertową. We wtorek dotarł do Poznania, gdzie w klubie Eskulap zaprezentował repertuar bardzo zróżnicowany, nie tylko piosenki z najnowszego krążka. Pierwszą część jego występu stanowiły zresztą zupełnie nowe utwory, składające się na program „Mimochodem”, który ma się również niebawem ukazać.
Artysta pozostaje wierny swojej stylistyce, poruszają go od lat te same problemy. Prowadzi np. rozważania nad sprawami „polskimi” (nazwijmy je tak dla uproszczenia). Przyznaje także, że z perspektywy Australii – gdzie mieszka od kilku lat – widać je lepiej i wyraźniej. W jego piosenkach powracają niepokoje natury filozoficzno-egzystencjalnej i ulubione wyprawy w krainę historii i literatury. Miłość (zazwyczaj nieudana), tęsknota, rozprawy z Bogiem, a także nieudolność, nieuczciwość polityków i pytanie o cenę, jaką płaci się za wierność zasadom – to tylko niektóre stare wątki, które pojawiają się w nowych piosenkach.
W drugiej części koncertu słuchaliśmy arbitralnego – jak zawsze – wyboru utworów z przebogatego archiwum artysty. Płyta „Dwadzieścia (5) lat później” zawiera piosenki z różnych okresów działalności Kaczmarskiego, w większości dawne. Słuchacze, którzy przyszli do Eskulapa, usłyszeli jednak także wiele innych. Kaczmarski, który potrafi przy pomocy anegdoty, kostiumu historycznego, odwołań literackich znakomicie opowiedzieć prawdę o sobie i o teraźniejszości, zaśpiewał piosenki istotne dla nas także dziś. Była więc „Ballada o spalonej synagodze” i „Kara Barabasza” – gdzie w formie raczej pytań niż odpowiedzi powraca problematyka żydowska. Były „Rozbite oddziały”, które – jak mówił sam autor – z poważnej stały się groteskową pieśnią o współczesnych politykach. Pojawiła się kontynuująca ten wątek piosenka „Karnawał w Victorii” – rzecz o politykach opowiedziana „najbardziej adekwatnym językiem warszawskiej ulicy, językiem elementu”. Usłyszeliśmy wreszcie poruszającą piosenkę „Tren spadkobierców”, napisaną po śmierci Zbigniewa Herberta.
Kaczmarski pokazał, jak świetnie potrafi opowiadać o innych twórcach – naśladując ich styl. Zabrzmiały klasyczne już „Epitafium dla Brunona Jasieńskiego” czy znakomity „Jan Kochanowski”.
Artysta udowodnił, że jest w dobrej formie artystycznej i wokalnej, mimo że miał kłopoty z gardłem. Pokazał też, że ma świetne poczucie humoru i zdrowy dystans do siebie i do swojej twórczości. Kiedy zaczął śpiewać piosenkę „Encore”, po słowach: „Mam wszystko, czego może chcieć uczciwy człowiek: światopogląd, wykształcenie, młodość…” raptem przerwał i dodał: „Ta piosenka powstała dwadzieścia lat temu”. Kiedy natomiast publiczność ogromną owacją nagrodziła słynny „Sen Katarzyny II”, powiedział: „Zawsze zastanawiała mnie niezwykła popularność tej piosenki. Nie wiem, czy to feministyczna chęć kastrowania, męski kompleks kastrata, czy wyraz uwielbienia dla rosyjskiego imperializmu”. Umiarkowanie zapełniająca klub publiczność zareagowała na to gromkim śmiechem.
Mówi się, że piosenka poetycka, autorska, przeżywa kryzys. Jacek Kaczmarski po raz kolejny udowodnił, że przynajmniej jego ta uwaga nie dotyczy. Nadal jest jednym z najważniejszych i najbardziej twórczych artystów tego kręgu.
źródło nieznane, 2001r.
Nadesłała: Ewa Tulodziecka