Strajk w Stoczni Gdańskiej w maju 1988 roku. Stocznia szczelnie otoczona przez szpalery ZOMO. W środku około tysiąca straceńców. Noc. Na dachu baraku, koło II bramy, chłopak z gitarą śpiewa piosenki Jacka Kaczmarskiego. Wokół kilkunastu robotników. Po drugiej stronie płotu, dosłownie o parę metrów – kilku zasłuchanych, w mundurach, z długimi pałami. Głos śpiewającego i dźwięk gitary niosą się po drzemiącej stoczni i pobliskim placu. Chłopak śpiewa „Źródło”. W pewnym momencie zapomina słów. I nagle, z drugiej strony płotu umundurowany rówieśnik „podrzuca” mu tekst.
Przebywający od ośmiu lat na emigracji Jacek Kaczmarski jest legendą, chociaż ciągle jeszcze nie opisaną. Próbę przedstawienia tej legendy, jaką podjął Teatr Dramatyczny wystawiając spektakl „Zatruta Studnia” (premiera 25 listopada 1989r.) należy uznać za nieporozumienie.
Andrzej Blumenfeld I Andrzej Ferenc, którzy napisali scenariusz i podjęli się reżyserii – nie mieli żadnego pomysłu, jak z przebogatej twórczości Kaczmarskiego stworzyć spektakl teatralny. Dwadzieścia sześć piosenek, dobranych zupełnie przypadkowo, tworzy niechlujną składankę. Młodzi aktorzy będący niemal cały czas na scenie, próbują śpiewać piosenki Kaczmarskiego, jak również interpretować je za pomocą tzw. ruchu scenicznego. Z wyjątkiem „Czerwonego autobusu” i „Jałty” próby działań scenicznych wypadają żałośnie. Brak pomysłu – jak rozgryźć ten orzech – to pierwsze wrażenie.
Warunki głosowe wszystkich bez wyjątku wykonawców są niedostateczne. Gdy Mirosław Guzowski śpiewa „Obławę I” dwukrotnie wolniej niż robi to Kaczmarski, słucha się tego z zażenowaniem. Zachować dobrą dykcję przy szalonym tempie piosenki nie jest łatwo, ale przecież jest to obława na wilki, a nie na żółwie.
Przedstawienie rozpoczyna piosenka „Świadkowie”, a właściwie druga jej część. Pierwsza, zresztą okaleczona brakiem inwokacji, śpiewana jest w drugiej połowie spektaklu. Zabieg ten jest nie tylko niedopuszczalny i zabija efekt tej znakomitej piosenki. Autorzy scenariusza wykazali brak zrozumienia tego utworu, a także ignorancję. Otóż utwór, który rozpoczyna spektakl był niegdyś piosenką autonomiczną, wykonywaną przez Kaczmarskiego pod innym tytułem i napisaną wcześniej niż „Świadkowie”. Kaczmarski dołączył ją do piosenki „Świadkowie” i potem zawsze wykonywał jako zamkniętą całość. Zderzenie dramatycznej publicystyki opisującej powojenne losy akowców trzymanych w obozach koncentracyjnych NKWD – z czystą poezją drugiej już teraz części dało efekt niezwykły. Reżyserzy spektaklu efekt ten zamordowali.
Inne zabiegi to wykreślenie kilku zwrotek z „Korespondencji”, jednej zwrotki z „Manewrów”, kilku zwrotek z „Naszej klasy”. Wątpić należy, by była to ingerencja cenzury, która przepuściła „Katyń” i „Jałtę”.
Zapytać należy twórców spektaklu, dlaczego niektóre utwory śpiewane były z zupełnie zmienioną linią melodyczną, przy czym nie chodzi tutaj o zwykłe fałszowanie, którego nie brakowało.
Na „melodeklamację”, doskonałej skądinąd aktorki, Zofii Rysiówny, w „Trzech listach” kończących spektakl, chciałoby się spuścić litościwą kurtynę milczenia.
W „Zatrutej studni” wzięło udział 13 wykonawców. I to być może coś wyjaśnia.
Wychodząc z Teatru Dramatycznego chciało się krzyczeć: „Jacku – wróć!”
Teatr Dramatyczny, „Zatruta studnia”, spektakl oparty na tekstach poetyckich Jacka Kaczmarskiego, scenariusz i reżyseria Andrzej Blumenfeld, Andrzej Ferenc, scenografia Paweł Pośrednik, muzyka Jacek Kaczmarski, Zbigniew Łapiński, Przemysław Gintrowski, Lluis Llach, Marian Szałkowski, ruch sceniczny Jerzy Winnicki, premiera w listopadzie 1989.
Andrzej Gelberg
"Gazeta Wyborcza" nr 150, 06.12.1989, s. 8.
Nadesłała:Ola Roszak