Przez lata krzepił i dawał nadzieję. Teraz on sam potrzebuje pomocy.

Podobno sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna, podobno takie przypadki medycyna leczy i odnosi sukcesy… Nie ulega jednak wątpliwości: Jacek Kaczmarski ma raka przełyku i trzeba go jak najszybciej operować. Najlepiej za granicą. Ale jeśli nawet uda się zebrać niezbędne 100 tysięcy złotych, a lekarze zrobią to, co do nich należy, i tak istnieje realne niebezpieczeństwo, że legendarny bard “Solidarności” już nigdy nie będzie mógł śpiewać…

Gra do góry strunami

Pierwszy raz wziął gitarę do ręki, gdy miał 13 lat. Rodzice – malarze Janusz Kaczmarski i Anna Trojanowska, chcieli, by ich syn brał lekcje na pianinie, ten jednak zdecydowanie wolał sobie “pobrzdąkać”. Od samego początku robił to na opak. Nie dość, że jako leworęczny, trzymał gryf gitary prawą ręką, to nie zmienił w swoim instrumencie po dziś dzień kolejności ustawienia strun. Mimo uwag zachęt ze strony znawców gra po dziś dzień “po swojemu”. – Przyzwyczaiłem się, a poza tym dzięki temu moje brzmienie jest nie do podrobienia. Wszystkie uderzenia kończą się na strunach basowych, nie potrzebuję już perkusji – wyjaśnił niedawno. Jako dziecko był nad wiek rozwinięty intelektualnie i oczytany. – Wszystko koncentrowało się wokół mojego rozwoju: czytania, słuchania muzyki poważnej. I przez rodziców, i przez dziadków byłem zachęcany do działań twórczych – mówi.

Skomplikowany twór – człowiek

Już w młodości uważano go za egocentryka i zarozumialca, był jednak bardzo zdolny. Zachęcony przez polonistkę wziął udział w olimpiadzie przedmiotowej, doszedł do finału, dzięki czemu bez egzaminów znalazł się na Uniwersytecie Warszawskim na filologii polskiej. Kto wie, jak potoczyłyby się jego dalsze losy, gdyby nie spotkanie z Włodzimierzem Wysockim. W 1974 roku rosyjski bard dał koncert w mieszkaniu reżysera Jerzego Hoffmana. Wśród obecnych znalazł się także Jacek. Usłyszał mistrza i wiedział już, co chce robić w życiu. 1977 rok – pierwsza nagroda w Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, sierpień 1980 roku – występ w Stoczni Gdańskiej. To wtedy Jacek Kaczmarski, jeżdżąc po kraju z Przemkiem Gintrowskim i Zbyszkiem Łapińskim, został nazwany bardem “Solidarności”. Tej etykietki, wiele lat później, będzie chciał się pozbyć. – Nie jestem pewien, o czym powinien śpiewać bard końca lat 90. Ja śpiewam o tym, jak skomplikowanym tworem jest człowiek. Kiedyś schodziło to na dalszy plan, spychane przez kontekst polityczny – mówi dzisiaj.

Stan wojenny zastał go za granicą. Bez rodziny, przyjaciół, pieniędzy. Ogarnięty beznadzieją, całymi dniami leżał bez ruchu, czytał ksiązki, pił i tył. Gdy przyjechała do niego Inka, pierwsza żona, ważył 110 kilogramów! Władze pozwoliły Ince wyjechać tylko dlatego, ze Kaczmarski wysłał jej sfałszowane zaświadczenie lekarskiego, jakoby był umierający. Poczucie tymczasowości, bieda, niepewność jutra sprawiły, że pogłębiły się jego problemy rodzinne i alkoholowe. Żył z zasiłków, szukał swojego miejsca w Skandynawii, Francji, a potem w Niemczech, gdzie zaproponowano mu pierwszą stała pracę – w Radiu Wolna Europa. – Zdarzało się, że pracowałem w radiu przez dwa czy trzy tygodnie, pijąc prawie wyłącznie alkohol, i to mocny alkohol, do półtora litra dziennie, rozłożonych na porcje utrzymujących mnie w stanie ekscytacji umożliwiającej pracę. Ale to oczywiście po dwóch czy trzech tygodniach kończyło się zapaścią – wyznał ostatnio.

Wrak ludzki – Jacek Kaczmarski

Tam też, w RWE, poznał swoją drugą żonę, Czeszkę Evę Volny. – Ewa pokazała mi, czym jest miłość, biorąc wrak ludzki. Dosłownie, bo miałem pokiereszowaną twarz po bójce z narzeczonym pierwszej żony, i w przenośni, bo nie przynosiłem nic poza problemami – wyznał kiedyś. Odwyk, leczenie psychiatryczne, dwukrotny pobyt w szpitalu… Jacek Kaczmarski podjął walkę z nałogiem i nie przegrał jej, uczęszcza od lat na spotkania Anonimowych Alkoholików. Gdy wrócił do kraju w 1990 roku, postanowił żyć spokojniej. Przeprowadził się z żoną i córką do domu w górach, ale już pięć lat później zaskoczył wszystkich, wyjeżdżając na stałe do Australii, do Perth. Marzył o tym od zawsze, bo zawsze chciał mieć ciszę, spokój i atmosferę do pracy. Osiągnął je i, jak mówi, nikomu nie przeszkadza, że miesiącami chodzi w tych samych szortach. Ale znów stracił żonę. – Nie każda kobieta może wytrzymać z człowiekiem, który ma wielki obszar działań i emocji, do których ona nie ma dostępu – wyjaśnia artysta powody swych rozstań. Pięć lat temu bard związał się na nowo. Dziewczyna, matka dwóch dziewczynek, którą poznał po swoim koncercie w Gdańsku, pomogła mu po raz kolejny odnaleźć się w życiu. Dziś może doświadczyć, że oprócz spraw sercowych są gorsze problemy.

"Życie na gorąco" nr 19, 2002r., s. 22-23.