Kaczmarski bardem zaczął być dopiero później, dużo później. Kiedy słyszałem go po raz pierwszy na dziedzińcu budynku filologii Uniwersytetu, był jednym z nas. Świeżo po studiach, dynamiczny, agresywnie grający na gitarze facet, wyśpiewujący rzeczy, których większość z nas w ogóle nie słyszała. Wielu pewnie oburzy się na takie stwierdzenie, bo dziś przecież wszyscy przyznają się do kontaktów z niezależną literaturą czy opozycją. Jak zwykle, im dalej od rewolucji, tym lista kombatantów dłuższa. To był początek „Solidarności”, NZS-u, czas euforii i niespotykanych nigdy wcześniej, ale i nigdy później między ludźmi, solidarności właśnie. Kiedy siedzący na podwyższeniu z desek Kaczmarski zaśpiewał ” … a mury runą … ” po plecach przechodził dreszcz. Szesnaście miesięcy minęło szybko, za to noc stanu wojennego trwała długo. I tak jak zwykle, większość z nas wróciło do „normalnego” życia. Skończyła się solidarność, ta podstawowa, międzyludzka, skończył się entuzjazm. Pozostały piosenki Kaczmarskiego.
To wtedy, słuchając go z szumiących mikrofonów Grundig, okrzyknęliśmy go bardem, kultową postacią pokolenia. Miałem wielką przyjemność spotkać się kilkakrotnie z Kaczmarskim. W każdej rozmowie podkreślał, że nie przepada zbytnio za rolą, jaką wyznaczyli mu ludzie, a może czas…. Najbardziej zżymał się na naszą rzeczywistość już po 1989 roku, na upadek ideałów, demoralizację ludzi, od których wszyscy oczekiwaliśmy nieskazitelności. Jego przyjazdy z Monachium, w którym mieszkał, kończyły się coraz smutniej. Podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy już mieszkał w Australii, powiedział, że najbardziej chciałby przestać funkcjonować jako bard oraz głos sumienia, pokolenia. Chciał być pełnym, poważnym artystą i robił wszystko, żeby tak się stało. Pisał książki, reżyserował, dawał koncerty. Dziś już bez specjalnych obaw może wystąpić podczas uroczystości upamiętniających powstanie „Solidarności”, może śpiewać tamte stare piosenki. Jest już nie tylko bardem, lecz artystą w pełnym tego słowa znaczeniu. A przecież zerwanie z przyjętym wizerunkiem, wyjście z szufladki, w którą zapakowała go publiczność, udaje się tylko najlepszym.
Organizatorem koncertu jest Krzysztof Jakubczak ze Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Kulturalnych „Nasze Miasto Wrocław”.
"Halo Wrocław" nr 30, 31 VIII 2000r.
Nadesłała: Karolina Sykulska