Gdy umarł, z ust do ust przekazywaliśmy sobie, że odszedł Jacek. Jacek, bo o poetach mówimy po imieniu, bo zawsze są młodzi, poetów poklepujemy po plecach… Jak przyjaciół. Poetów znamy jak tych najwierniejszych z nich… Tak znamy też Jacka. Romantyk i awanturnik, moralizator i grzesznik, nosiciel boskiego talentu i ludzkiej słabości, poeta, człowiek z krwi i kości – Jacek. Trudno nie znać kogoś, z kim spędziliśmy długie godziny. W pustym pokoju, w gronie przyjaciół, nad popielniczką pełną petów i w przepełnionych salach.
Z dźwięku dobiegającego z tych rozklekotanych i supernowoczesnych magnetofonów wiemy, że:
„Mam wszystko, czego może chcieć uczciwy człowiek/ Światopogląd, wykształcenie, młodość, zdrowie/ Rodzinę, która kocha mnie, dwie, trzy kobiety/ Gitarę, psa i oficerskie epolety” („Encore, jeszcze raz”).
To on sam szczerze, jak tylko stary przyjaciel potrafi, przyznawał nam się, że:
„Aż dziw, że jeszcze mam ciut siebie./ Poza tym zresztą mam niewiele./ Wpływy przejadłem i przepiłem./ Co nieco w duszy tkwi i w ciele” („Testament mój”).
Pod jego wyznaniem „Jestem egzemplarz człowieka, A to znaczy – diabli, czyśćcowy i boski” („Rozmowa”), każdy z nas podpisywał się tysiące razy. I podpisze jeszcze nieraz…
Jacek umarł 10 kwietnia. Po 2,5 rocznej walce z rakiem krtani. W bólu, którego nawet poeta opisać nie potrafi. Miał 47 lat. W sobotę urna z jego prochami spoczęła w Alei Zasłużonych Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Kilka tysięcy osób w milczeniu towarzyszyło mu w ostatniej drodze. Każdy w ręku trzymał świeczkę i znowu było jak w piosence „Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym”. Aktor Andrzej Seweryn recytował wiersze Jacka, w głośnikach brzmiały jego utwory. Potem ktoś zaintonował „Mury”, wszyscy podchwycili.
Jacek wiedział jak odchodzą poeci. W „Epitafium” dla Boba Dylana pisał: „Wielbicieli i sług/ Tłum Ci zawisł u nóg/ To wolności twej chciwi strażnicy/ Zaprowadzisz ich tam/ Gdzie powinieneś być sam/ Z nimi żadnej nie przejdziesz granicy”. Na Powązkach też był tłum. Wielbicieli i sług. Nie było jednak strażników, byli przyjaciele. Dla wszystkich był ważny, wszyscy coś mu zawdzięczali. Jak ten, kto w księdze pamiątkowej wpisał „Dziękuję ci za Monikę”…
Padało.
Nie mogło być inaczej.
Wacław Oszajca
– Gromadzi nas tutaj wdzięczność za pieśń życia – przywitał zebranych jezuita o. Wacław Oszajca, który przewodniczył mszy pogrzebowej. – Zawsze śmierć przychodzi przedwcześnie. Ale on żyje, bo taka jest logika ludzkiego serca i rozumu – mówił o zmarłym w homilii. „Życie to tylko taka metafora” – przytoczył słowa poezji Kaczmarskiego, pytając, dokąd ta metafora prowadzi. – Myślę, że pod owe zamknięte powieki pod którymi trwa blask. Prowadzi do nieskończonego, w tym cała nasza nadzieja – odpowiadał, wskazując na nawrócenie artysty, który na kilka godzin przed śmiercią przyjął chrzest.
Śpiewak nie był sam
TOMASZ SMORAWIŃSKI (48 LAT) Z KRAKOWA: – Jacka poznałem 20 lat temu po jednym z jego koncertów. Rozmawialiśmy przez chwilę i była to najważniejsza rozmowa w moim życiu. Potem już go osobiście nie spotkałem. Myślę jednak, że na pewno mnie pamiętał.
MARIANNA BARTOSIK Z WARSZAWY (60 LAT): – Nie mogło mnie tu nie być. To jedyne, co mogę zrobić, by odpłacić się Jackowi za to, co dla nas wszystkich zrobił.
MATEUSZ FLIS Z SOPOTU (36 LAT): – Wychowałem się na jego piosenkach. Gdyby nie Jacek, nigdy nie poszedłbym na pierwszą demonstrację. Jego teksty przemawiają do mnie jak nic innego. To smutne, że odchodzą tacy ludzie.
DOROTA OKUPSKA SPOD ŁOMŻY (40 LAT): – Był dla mnie wzorem, gdy szukaliśmy wzorów. Stał się autorytetem, gdy je masowo traciliśmy. Jako jeden z nielicznych został sobą, nie poddał się łudzie, nie zdradził siebie i nas…
TOMEK NOWAKOWSKI Z PIASECZNA (27 LAT): – Mam strasznie dziwny dzień dzisiaj – pogrzeb Jacka i ślub przyjaciela. Gdy zastanawiałem się, z czego zrezygnować, pomyślałem, że spóźnię się na ślub. Bo ci, co odchodzą, nie czekają na nas.
Aneta Borowiec
"Metro", 26 IV 2004r.
Nadesłał: Piotr Uba
Przepisał: Szaman