My, starzy ludzie w autobusie
Nie powinniśmy jeździć nim
Lecz nie wybiera ten kto musi
Kto wybrać nie ma w czym

Miejsca już dawno są zajęte
Zostało tyle żeby stać
I czekać aż w uliczki kręte
Autobus zacznie gnać

Dokoła obce plecy tkwią
I wszyscy patrzą gdzieś nad nami
Podczas gdy nasze ręce drżą
Wciąż się mijając z uchwytami!

Szarpnął! Tracimy równowagę
Wspieramy się na byle kim
Kto cofa się jak przed zniewagą
I patrzy wzrokiem złym

A my przeprosić przybrać pozy
Już nie jesteśmy w stanie bo
Źrenice nasze pełne grozy
W kierowcę wbite są

Kierowca o nas ani dba
Wpatrzony w drogi swojej znaki
To przyhamuje to znów gna
Na swym fotelu tkwiąc okrakiem

A nam dostępu brak do okien
A nam dostępu brak do drzwi
A każdy staje do nas bokiem
I w duchu z niedołęstwa drwi

I na właściwym wyjść przystanku
Nigdy nie było dane nam
W panice lgnąc do drzwi bez klamki
Patrzymy – to nie tam!

Ze skargą do kierowcy znów
Aż ktoś nie przerwie narzekania
Napis wskazując nam bez słów
Że z Nim rozmawiać się zabrania!

Lub pasażerów chór nas zdławi
I dobrotliwie skarci nas
Dwie możliwość nam zostawi:
Pętlę – lub do zajezdni zjazd!

Jacek Kaczmarski
1976

Informacje dodatkowe

Inspiracja

brak

Jacek o

W wieku 11 lat byłem świadkiem starć studentów z golędziniakami w rejonie Politechniki Warszawskiej. Studenci skandowali „Gestapo! Gestapo!” Milicjanci bili. Studenci rzucali kamieniami, przewrócili autobus, żeby stworzyć barykadę. Czy byłem świadkiem aktów nienawiści? Studentami kierowało poczucie krzywdy, a więc tak zwany słuszny gniew. Jeden z golędziniaków był synem dozorcy naszego domu. Ojciec mówił później, że milicjanci bardzo się bali. Studenci bali się chyba jeszcze bardziej. Człowiek może nienawidzić tych, których wini za swój lęk. Ale ja odczuwałem tylko szczeniacką ciekawość. Kilka lat później, podczas wakacji, przeżywałem swoją pierwszą wielką miłość opartą o erotyczne eksploracje. Zamiast opalać się nad morzem, całymi dniami pomagałem swojej ukochanej obierać ziemniaki w kuchni domu wczasowego, żeby wcześniej miała dla mnie czas wieczorem. Turnus był dwutygodniowy i po tym czasie przyjechał ojciec, żeby mnie zabrać do domu. Byłem wściekły i rozżalony, racjonalne argumenty do mnie nie docierały. Wyładowałem się, obrzucając ojca stekiem najgorszych słów, jakie znałem. W tym momencie bowiem stał się w moich oczach sprawcą kresu moich rozkoszy i za to go nienawidziłem. To nie był „słuszny gniew”, to była nienawiść. Tym, co różni jedno od drugiego, byłaby więc irracjonalność nienawiści. Nienawidzę, bo czuję, że nie mam racji… Być może refleksja nad tym incydentem sprawiła, że pisząc swoją wersję „Nie lubię” Włodzimierza Wysockiego, umieściłem w niej wersy:

Ja nienawidzę siebie, kiedy tchórzę,
Gdy wytłumaczeń dla łajdactw szukam swych,
Kiedy uśmiecham się do tych, którym służę,
Choć z całej duszy nienawidzę ich!

Ilustrują one prosty psychologiczny mechanizm przeniesienia nienawiści do siebie za niedoskonałość i upokorzenie na zewnętrznych sprawców lub tylko świadków tegoż. Ale ci, „którzy służyli” w latach 70., nie byli godni nienawiści. Reprezentowali system, anonimowy mechanizm ubezwłasnowolnienia. Kierowca ze „Starych ludzi w autobusie”, z którymi rozmawiać się zabrania, megafony z „Poczekalni”. Nie można powiedzieć, żeśmy nienawidzili Gierka – przestaliśmy mu wierzyć, gardziliśmy nim za kłamstwa i pozy, ale to nienawiść doprowadziła do powstania „Solidarności”. „Solidarność” roku 80. akceptowała nas, czyli siebie samą, takimi, jacy byliśmy. Zdeformowani przez system, chromi. „Kto w twierdzy wyrósł – po co mu ogrody?”, „wolnych poznać po tym, że kulawi…”. Wtedy jeszcze instynktownie być może rozumiano, że trudno nienawidzić ludzi za kalectwo, że to niegodne. Śpiewaliśmy więc „Modlitwę o wschodzie słońca” Tennen-bauma i Gintrowskiego, jako wyraz wiary w możliwość zapanowania nad własną małością

Opracował: Lodbrok

Rękopis / Maszynopis

Nuty

Nagranie