Pewna aktorka spytała kiedyś moją żonę, czy nie niepokoi się o mnie spędzającego całe miesiące poza domem, nocującego w hotelach, otoczonego pokusami ze strony innych kobiet. Na to jadowite pytanie moja żona odpowiedziała:

Oczywiście, że się martwię. Zwłaszcza wieczorami wyobrażam sobie, że leży gdzieś tam w obskurnym hotelu i jakaś zdzira obciąga mu nie tak jak on lubi.

W tej brutalnej ripoście była obrona godności i wyjątkowości erotycznej więzi między ludźmi, którzy się znają i kochają – w opozycji do mechanicznej koncepcji seksu.

Międzyosobnicze zapasy seksualne łatwo obśmiać i wyszydzić. Te ugniatania różnych części ciała, szczypanie, skubanie, drapanie i pocieranie, wydzielanie soków, przy tym westchnienia, jęki a potem nieuchronne serie rytmicznych ruchów, od których trzęsą się i podrygują rezerwy tkanki tłuszczowej. Ale obśmiewają ci wyłączeni z magnetycznego pola uniesień, szydzą ci co się wstydzą własnych namiętności. Bowiem namiętność nie udaje, namietność jest bezbronna, a „prawdziwi mężczyźni” i „niezależne kobiety” nie wychodzą z domu bez garnituru cynicznego dystansu i makijażu hipokryzji wobec własnych uczuć i intymnych marzeń. Tak skutecznie udają prawdziwych mężczyzn i niezależne kobiety, aż stają się nimi naprawdę, pozbawieni zdolności do namiętnych uniesień i przekazywania rozkoszy. Namiętne (a więc szczere) uniesienie obnaża ich , a rozkosz – najgłębsze obok świadomości śmierci doznanie człowieczeństwa – jest dla nich oszustwem, podstepem szatana. Bo też kto udaje, ten żywi przekonanie, że wszyscy udają. Kto oszukuje – podejrzewa, że świat chce go oszukać.

Być może zresztą, sam akt prokreacji można z zewnątrz uznać za śmieszny. Oto mucha spada na drugą muchę, przeważnie w okolicach talerza z okruchami. Przyciska ją odwłokiem, bzz, bzz, bzyk – i po wszystkim. Kogut autokrata dusi kury w pyle podwórka, co kończy się gderliwym gdakaniem wybranek. Psy szczepiają się organami rozrodczymi i stoją w nienaturalnej pozie na środku trawnika, a w oczach ich maluje się ból i zażenowanie. Zażenowanie oczywiście z powodu ich stałego kontaktu z człowiekiem – nigdy nie będą pewne, czy nie zrobiły czegoś nagannego.

Natomiast nic godnego wyśmiania czy wyszydzenia nie może być w tym, co między kochankami najpiękniejsze: w pieszczocie. Bo w pieszczocie jest czułość i skupienie na tym co drugiemu człowiekowi sprawia największą rozkosz. A w poddawaniu się pieszczocie jest bezgraniczne zaufanie do drugiego człowieka, pewność, że nie wykorzysta przewagi, że nie skrzywdzi. Te trzy stany ducha – czułość, skupienie i zaufanie – tak rzadkie między ludźmi na co dzień – osiągają szczyt intensywności w zetknięciu ust z płcią kochanka.

Za dawnych czasów, czasów uświadamiania mas i oficjalnej pruderii, czasów kursokonferencji i hoteli robotniczych, pewien towarzysz w delegacji, uległ kobiecemu urokowi towarzyszki z terenu.. Po obradach wszyscy z rozbawieniem obserwowali jego niezgrabne zaloty, spotykające się z równie niezgrabną kokieterią ich obiektu. W końcu jednak konferencyjni kochankowie doszli widać do porozumienia, skoro po kolacji znaleźli się oboje w pokoju towarzysza na wyjeździe. Cienkie ściany hotelu robotniczego zdradziły ciekawskim dramatyczny ciąg dalszy romansu.

Po westchnieniach i szelestach zsuwanej odzieży z włókien sztucznych, rozległ się proszący głos amanta:
Weź do buzi
Odpowiedź nie była snadź pozytywna, skoro prośba powtórzyła się nieco natarczywiej:
Weź do buzi
Tym razem odmowa musiała mieć charakter kategoryczny bo proszący uderzył w ton błagalny:
Weź do buzi! Bardzo mi na tym zależy!

Nastąpiło najwyraźniej niedopasowanie potrzeb i intencji. Towarzysz po zdjęciu delegacyjnej powłoki nie szukał jedynie uwolnienia energii seksualnej w prymitywnym akcie kopulacji. Zależało mu na namiastce czułości i prawdziwego oddania. Towarzyszka nie mająca nic przeciwko spędzeniu nocy z towarzyszem uznała, że są granice intymności i prywatności, poza które nie sięga nawet wspólna przynależność do przewodniej siły narodu. Prawdziwy dramat erotyczny w dobie budowania socjalizmu.

Bywało jednak inaczej. Jeden z moich znajomych zwierzał mi się ze swojej beznadziejnej, wielomiesięcznej fascynacji narzeczoną swojego kuzyna. Jakżesz się zdumiał, gdy zdał sobie po jakimś czasie sprawę, że fascynacja jest wzajemna. To go ośmieliło i mimo przeszkód natury towarzyskiej i lokalowej doprowadził wreszcie do wymarzonego sam na sam. Wówczas dopiero czekało go prawdziwe zdumienie. Otóż czuła wybranka oświadczyła, że „może mu zrobić dobrze ustami”, natomiast nie ma mowy żeby zrobiła to „po bożemu”, bo zdradziłaby w ten sposób swojego narzeczonego. Uznał to za kokieterię, ale głęboko się pomylił. Narzeczona kuzyna do białego rana zachowała swoją osobliwie pojmowaną wierność. Oto więc mężczyzna patrzy z drżącym zachwytem, jak kobieta pochyla się nad jego męskością. Tymi ustami i językiem, którymi przy pocałunku potwierdziła rodzący się związek z nieznajomym (kiedyś przecież w ogóle nie wiedzieli o swoim istnieniu), zapoznaje się z jego drugą naturą. Wszak Jednooki bywa bardzo samodzielny, nie dba o to, że jest jedynie zewnętrzną, symboliczną cechą męskości, nie brak opinii, że to on rządzi. Kobieta składa więc hołd przed buławą, ale jednocześnie to przecież ona ją stwarza, powołuje do życia. Rozpoznaje swoją władzę nad nią i jej władzę nad sobą. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej sprawiedliwego?

Oto kobieta czuje, że usta mężczyzny, które całowała, z których słyszała zapewnienia o miłości, zbliżają się do jej jedwabnego mieszka. On pragnie go otworzyć, ona pragnie, by go otworzył; robi to w najdelikatniejszy możliwy sposób wrażliwym i czułym językiem, szukając unerwionych sznureczków wiążących ów mieszek. Nie pcha się z niezdarnymi paluchami stwardniałymi od pracy i liczenia pieniędzy, nie spieszy się z egoistyczną buławą. Powoli rozplątuje węzeł tajemnicy, która go opanowała, ale która przecież bez niego nie istnieje. Tak jak na początku dłonie – teraz całe ciała rozmawiają, podpowiadają sobie rozwiązania zagadek, a rosnąca rozkosz okazuje się drogą ku tajemnicy.

Z czasem ostrożność, ciekawość, czułość i delikatność przerodzą się w pasję, być może ból, ale ból będący częścią drogi rozkoszy aż do spełnienia się tego co bywa nazywane – jakże słusznie – małą śmiercią. Niezwykłe jest to, że wbrew opiniom o mechanicznym charakterze oralnych pieszczot (biedni tacy opiniodawcy!) – owa droga rozkoszy jest absolutnie zindywidualizowana. Uczucie między kochankami potrafi zmieniać ich przyzwyczajenia i oczekiwania, przesuwać erotyczne drogowskazy, tworzyć ich na nowo. Tylko „prawdziwi mężczyźni” są przekonani, że do każdej kobiety można zastosować tę sama metodę; tylko „niezależne kobiety” uważają, że jednym prymitywnym w zasadzie chwytem można zdobyć każdego partnera. W tak demonstrowanej pogardzie dla potencjalnych kochanków kryje się w istocie pogarda dla samego siebie jako „seksmaszyny” jedynie.

W naszej epoce lęku przed ujawnianiem uczuć i potrzeb, przed emocjonalnym uzależnieniem się od partnera, seks „bez zobowiązań” zyskał wielu zwolenników. Akt płciowy jest dla nich zabiegiem zdrowotnym lub sprawieniem sobie przyjemności, zaspokojeniem popędu albo kaprysu. Rozładowaniem stresu lub uczestniczeniem w „badaniach porównawczych”, towarzyską grą, seksualno – ambicjonalną. Dla amatorów takiego myślenia miłość oralna ma zalety praktyczne. Można ją uprawiać niemal wszędzie, nie trzeba się całkowicie rozbierać, no i nie zachodzi się w ciążę. Istniejące tabu obyczajowe i religijne z jednej strony wzmagają jej atrakcyjność jako nieszkodliwej perwersji, z drugiej stwarzają konkretne dylematy, tak jak w wypadku zrozpaczonej nastolatki, proszącej seksuologa o poradę: „Oboje lubimy seks oralny, zwłaszcza kiedy połykam jego nasienie. Ale widujemy się rzadko, kiedy on ma przepustkę, przeważnie w weekendy. A przecież do komunii muszę być na czczo!”

Bez zgody obojga co do stopnia intymności wzajemnych pieszczot nie ma mowy o spełnieniu oczekiwań. Jak we wszystkim, co robi człowiek ze sobą, z drugim człowiekiem i z otoczeniem – i w tej sferze skazany jest na metodę prób i błędów. Za każdym razem od początku. Ale dla prawdziwych kochanków nie ma rzeczy, spraw, pieszczot wstydliwych. Po to się połączyli – czy na całe życie, czy na chwilę, pchnięci nagłą fascynacją, bolesna potrzebą, jednoczesną próbą ucieczki – żeby przed sobą niczego nie udawać. W takiej szczerości jest szansa zaakceptowania wszelkich skrywanych głęboko, często nie uświadamianych sobie urazów i wynikających z nich pragnień – samoponiżenia, odwetu na partnerze, powetowania porażki czy uczczenia prywatnego tryumfu. W jaki sposób kochankowie doszukują się siebie, którędy wędrują ku spełnieniu części Wielkiego Niespełnienia – jest ich sprawą i prawem. „Włochatość myśli” na ten temat jest zaś udziałem tych, którym brakuje odwagi albo możliwości wyprawy w rejony tajemnicy rozkoszy. Krążący w Polsce dowcip na temat miłości oralnej ilustruje to najlepiej:

Nauczycielka pyta dzieci, kim chciałyby zostać w przyszłości. Po serii typowych odpowiedzi w rodzaju: „strażakiem, lekarką, pilotem”, Józio oświadcza, że chce być badaczem dewiacji seksualnych. Nauczycielka oburza się.
Przecież ty nawet nie wiesz, co to znaczy!
O przepraszam bardzo. Wiem. Widzi pani za oknem te trzy kobiety? Jedna liże lody, druga je ssie, trzecia gryzie. Proszę mi powiedzieć, która z nich jest mężatką?
Jak śmiesz mnie pytać o takie świństwa? Marsz do dyrektora!
Józio rozkłada ręce
Mężatką jest ta , która ma obrączkę na palcu. A to co sobie pani pomyślała, to są właśnie dewiacje seksualne.

W zbytnim przykładaniu wagi do wyrafinowanych technik seksualnych jedni chcą widzieć objaw dekadencji, upadku kultury i cywilizacji, pogoń za rozkoszą kosztem odpowiedzialności za własne życie. Inni – realizację wolności w najintymniejszym ludzkim wymiarze, wolności dawania i brania i brania bez protezy jakiejkolwiek ideologii. „Daj, czegoć nie ubędzie, byś najwięcej dała…”. Ja w każdym razie, podobnie jak Józio, wole się cieszyć tym, że każda kobieta inaczej spożywa lody, a każdy mężczyzna ma inny kształt nosa (albo kciuka) niż podejrzewać każdego z nich, że jest zwyrodnialcem.

Felieton ukazał się w miesięczniku „Playboy” w sierpniu 1998 roku.

Za podesłanie tekstu dziękujemy Piotrowi Ubie.