Połowa lat 70. Wychodzimy z kina po projekcji „Ojca chrzestnego”. Wymieniamy znaczące uśmiechy i komentarze w rodzaju „skąd my to znamy? „. Dla wielu nie był to po prostu dobry film gangsterski wzbogacony o sceny z życia rodzinnego mafii. Mówił o metodach zdobywania i sprawowania władzy. Za fasadą negocjacji pomiędzy głowami „rodzin” kryło się Brechtowskie przesłanie: „Panowie, po co puszczać w oczy dym? Człek żyje dzięki zbrodniom swym”. Myśleliśmy o rodzimej strukturze mafijnej – PZPR.
Sukces powieści Mario Puzo brał się stąd, że zerwał ze schematem „zły przestępca – dobry przedstawiciel prawa”. Stworzył uniwersalny, choć ponury, obraz świata zamieszkanego przez ludzi z krwi i kości, gdzie zbrodnia jest tylko jednym z narzędzi osiągania celu. Celem nie są pieniądze; pieniądze są środkiem zdobywania wpływów. Wpływy, czyli władza, nie służą zaspokajaniu osobistych ambicji ani ogólnie formułowanym projektom społecznym – zapewniają bezpieczeństwo i dobrobyt rodziny. Jest to wystarczająco szczytny cel (uświęcony nakazami wiary), by w dążeniu doń nagradzać lojalność i z całą bezwzględnością karać odszczepieńców i zdrajców. Z karą śmierci włącznie. Kościół nie potępia jednoznacznie kary śmierci, potępia natomiast samobójstwo. A według logiki rodziny, samobójstwem byłoby nie ukarać tego, kto zagraża jej żywotnym interesom.
Siłą mafii – zdaje się mówić Puzo – jest przejrzystość zasad, na jakich została zorganizowana i bezwzględne ich egzekwowanie. Osobiste zależności pomiędzy jej przywódcami i żołnierzami, symbolizowane metafizycznym aktem chrztu. W odróżnieniu od płynnych, zmiennych (bo ludzkich) i anonimowych zasad demokratycznego państwa, gdzie w istocie rządzą te same wilcze prawa i namiętności, tyle że maskowane frazesami o równości, prawach człowieka, sprawiedliwości społecznej; rozmydlane demokratycznymi procedurami, służącymi głównie po to, by każdy mógł „umoczyć dziób” w interesie.
„Ostatni don”, ostatnia powieść zmarłego niedawno pisarza, jest w pewnym sensie ciągiem dalszym „Ojca chrzestnego”. Bohater „Ojca chrzestnego” Michael Corleone, wzorowy obywatel amerykański, weteran II wojny światowej, występuje w obronie ojca i odtąd jego los jest przesądzony. Rodzina wchłania go i wynosi na szczyt. Bohater „Ostatniego dona” pragnie się wyzwolić ze świata mafii i funkcjonować w „legalnej” rzeczywistości, ale nie zdaje sobie sprawy, że również jego emancypacja i jej koszty (znowu zbrodnia) stanowią element planu tytułowego ostatniego dona. Cross de Lena i jego droga do wolności, to tylko przedmiot wielkiej manipulacji mającej na celu wyrównanie rachunków z przeszłości i zalegalizowanie bytu rodziny.
Mario Puzo korzysta z dwóch wzorców – tragedii klasycznej i „Księcia” Machiavellego. Nad jego bohaterami ciąży fatum – nie tyle boskich wyroków, co czynów przodków; czynów, które w swoim czasie wydawały się konieczne i słuszne lub nawet takimi były. Z punktu widzenia rodziny oczywiście. Ale dlaczego poddawać się temu, co i tak musi się stać, jeśli można to wykorzystać? Don jest realistą. Żyje nie w świecie, jaki powinien być, ale w takim, jaki jest. Manipuluje nie ludźmi takimi, jakimi chciałby, żeby byli, ale takimi, jakimi są. Zarówno cnoty, jak i grzechy nadają się do manipulowania w imię rodziny, za którą don czuje się odpowiedzialny. Nie ma „jakoś to będzie”. Emancypacja chrześniaków w dżungli demokracji musi być kontrolowana.
Spotkałem się z opinią, że polskie powieści sensacyjne nie mają szans wobec takich książek jak „Ostatni don” (choć uważam ją raczej za powieść obyczajową) ze względu na atrakcyjność amerykańskiej scenerii: Hollywood, Las Vegas, wielkie pieniądze, piękne kobiety, wielka władza. Nie musi tak być. Tyle że ich właściwy temat to nie podręcznikowy pojedynek „prawo – przestępca”, a starcie pomiędzy żywymi ludźmi, z ich zasadami, postawami, ambicjami i instynktami. A te są takie same w każdej dekoracji.
Zaś piękne kobiety są wszędzie. –
Jacek Kaczmarski z Two Rocks, Australia
Nadesłał Marcin Perkowski
07.06.2000
Teksty dostępne także w archiwum Rzeczpospolitej On-Line www.rzeczpospolita.pl