Nie nazywałbym Jacka Kaczmarskiego bardem „Solidarności”, a raczej bardem wolności. Nie był zaangażowany w żadne oficjalne struktury, niczemu się nie podporządkowywał. Był przede wszystkim wolnym człowiekiem – wspomina zmarłego Andrzej Celiński (SdPl).
„Był absolutnym wariatem, w dobrym tego słowa znaczeniu. Na nas – opozycjonistach, jego śpiew i granie robiły nieprawdopodobne wrażenie, bo żaden z nas tego nie potrafił. Sami wychowaliśmy się na Wysockim i Okudżawie i nagle u nas w kraju pojawił się ktoś podobny. Ktoś, kto głośno wykrzykiwał prawdę. To było naprawdę piękne” – mówi poseł.
„Śpiewał dla sporo starszych od siebie ludzi. Myśmy mieli przynajmniej dwadzieścia kilka lat, on 19. Ale wszyscy go słuchali. Kuroń patrzył na niego wręcz z miłością. Nie zapomnę jego występów w mieszkaniu Andrzeja Zozula na warszawskiej Sadybie, które ściągały mnóstwo ludzi z najróżniejszych środowisk” – dodał Celiński.
Zaznaczył, że Jacek Kaczmarski był człowiekiem żyjącym pełnią życia. „Lubił alkohol, papierosy, zabawę. Kochały się w nim bez wyjątku wszystkie dziewczyny. A on śpiewał i kochał życie” – wspomina Celiński.
Andrzej Celiński
(PAP)