– Gdy poznałem Jacka, byłem zaszokowany, że tak młody chłopak potrafi widzieć tyle w obrazach i tak to opisywał. To było fantastyczne. Byliśmy wtedy pod presją wkroczenia wojsk radzieckich. Dla nas każdy kolejny dzień był darem. A tu Jacek w Starej Prochowni śpiewa „Modlitwą”. Później się dowiedziałem, że to nie jest jego tekst, ale w jego interpretacji nabrał niebywałego wydźwięku. Jacek na scenie i w życiu dawał nieprawdopodobną energię. Zasługiwał na miano barda. Gdy po latach emigracji wracał do Polski, bałem się jego powrotu. Łatwo otrzymał etykietkę niezależnego twórcy i odcinał od tego kupony. Jacek okazał się bardzo dojrzały. Prawie już nie wykonywał i nie pisał tekstów politycznych. Zajął się jak normalny artysta pisaniem o sobie, świecie i śmierci. Sam próbował obalić własny mit. Gdy zdiagnozowano u niego raka, lekarze dawali mu kilka tygodni życia. To nieprawda, co mówią niektórzy, że Jacek się poddał. Był niesłychanie świadomy. Dowiedział się, że po operacji nie będzie mówił i że tak naprawdę nie ma pewności, że ona coś da. Więc podjął decyzję, że nie podda się operacji. Życie ma pewną wartość, ale nie za wszelką cenę. Dzięki własnej walce żył jeszcze dwa i pół roku. Cudowny dom na te ostatnie lata stworzyła mu Ala, z którą spędził ostatnie chwile. Wreszcie miał otwarty dom pełny przyjaciół. Taki, o jakim zawsze marzył. Jego twórczość została, szkoda, że już więcej nie wytknie nam błędów.

Antoni Pawlak
wieloletni przyjaciel Kaczmarskiego