O, książki moje! Tomy tłuste,
Mrowiska pracowitych czcionek!
Gdy wzrokiem grzbiety Wasze musnę,
Już czuję, jak rozkosznie tonę.
Jest w Was pokusa, pusta rozkosz,
Narzędzie mordu (czas – ofiarą)
I tarzać można się w Was bosko
Pławiąc się w zbrodni… (gardząc karą).
A przecież potraficie gryźć
I sen usunąć z ciężkich powiek,
Lecz bez Was – jak przez życie iść,
Mówiąc o sobie jeszcze – Człowiek?
Choć mnóstwo czarno-białych bzdur
Widzi w Was sposób na przetrwanie –
Jesteście, jak ogromny chór,
Gdzie każdy własne miewa zdanie.
Zatem bezwzględnie można mieć
Do współbrzmień Waszych zastrzeżenia,
Lecz w demokracji – każdy śmieć
Musi mieć coś do powiedzenia.
Zbieracie – mówią żony – kurz.
Ba! Wtedy, kiedy nikt nie czyta!
Mieć w domu Wasz Jadłospis Dusz
I móc nie najeść się do syta!
Przy Was, jak ostrzyżony Samson,
Choć ślepy – nie dam się poniżyć.
Kto umie czytać piękne kłamstwo –
Do Prawdy się (być może) zbliży…
Więc proszę jeszcze! Więcej! Tłuściej!
Treściwiej! W lęku i w inwencji!
Bym sączył, co czyjś talent chluśnie –
Smakując wrzątek…i esencję.
Jacek Kaczmarski
Osowa, 28.5.2003
Informacje dodatkowe
Inspiracja
brak
Jacek o
brak
Rękopis / Maszynopis
brak
Nuty
brak
Nagranie
brak